Grunt pod moimi stopami zaczął się osuwać, a powietrze jakby gęstnieć. Miałam problem ze złapaniem oddechu, gdyż wszędzie unosił się dym, przez który się krztusiłam, wręcz walczyłam olejną porcje tlenu. Nie miałam wątpliwości - dom się palił. Nie myśląc zbyt długo wręcz rzuciłam się na schody. Panika przeszywała każdy mój mięsień, dlatego moje kroki były niepewne. Drewno skrzypiało pod moim ciężarem, co jedynie odbierało mi odwagę. Moje oczy zaczynały szczypać od dymu i łez, które za wszelką cenę próbowałam zatrzymać. Nie mogłam teraz płakać, nie mogłam teraz się poddać.
Postawiłam stopy na ostatnim schodku i rzuciłam wzrokiem na przedpokój. Większość ścian i mebli była trawiona przez ogień. Zrobiłam kilka szybkich kroków w stronę drzwi frontowych i wybiegłam na dwór. Wzięłam kilka szybkich i głębokich wdechów, a do moich uszu dobiegł nieprzyjemny dźwięk syren straży pożarnej. Dwa wozy stanęły na ulicy i wybiegli z nich mężczyźni w maskach. Wtedy zdałam sobie sprawę z pewnej bardzo istotnej rzeczy. Słone łzy zaczęły spływać po moich policzkach, kiedy uświadomiłam sobie, że Kendall wciąż był w środku. Niewiele myśląc zasłoniłam usta rękawem bluzki i weszłam do budynku. Pierwsze, co przyciągnęło mój wzrok to płonąca belka, której zadaniem było podtrzymywać strop. Resztki drewna opadły na płonące panele, a w chwili uderzenia iskierki rozbryznęły na wszystkie strony. Pisnęłam, kiedy kilka z nich zetknęło się z moimi nogami. Skóra piekła mnie niemiłosiernie, jednak to nie powstrzymało mnie od wejścia dalej. Kopnęłam drzwi jednego z pokoi, a moim oczom ukazała się blond czupryna. Zaczęłam krzyczeć jego imię, jednak chłopak był odcięty ode mnie przez języki ognia, które rozciągały się przez pół pokoju. Nagle czyjeś ręce zaczęły wyprowadzać mnie z domu. Oczywiście, opierałam się, jednak po chwili do pokoju wbiegł strażak. Byłam nieco spokojniejsza, jednak moje serce wciąż kołatało jak szalone.
W pewnej chwili mężczyzna wybiegł, a kilka sekund po tym dom dosłownie wybuchł. Nigdzie nie było mojego ukochanego.
*•*
Kiedy wszystkie znicze znowu świeciły, usiadłam na małej ławce ustawionej tuż przed nagrobkiem i otarłam kilka łez, które mimowolnie wydostały się spod moich powiek.
Minął dokładnie miesiąc od wypadku, trzydzieści jeden dni od śmierci części mojego świata. Cztery i pół tygodnia bez jego uśmiechu, głosu i znienawidzonego przeze mnie poczucia humoru, to jak dziesiątki lat bez słońca. Każda istota żywa umarłaby, a na całej Ziemi panowałby nieprzyjemny chłód. Do tego można porównać moją osobę i wszystko co mnie otacza. Uśmiech zszedł z mojej twarzy, ograniczyłam swoje istnienie do podstawowych funkcji życiowych, a prawie wszędzie, gdzie się pojawiłam zabawa cichła. Ludziom udzielał się mój nastrój, dlatego wychodziłam z domu jedynie do pracy, gdzie izolowałam się w swoim własnym kąciku, oraz na cmentarz, tutaj nikogo nie dziwiła moja smutna postura.
– Dzień dobry, Kendall — wyszeptałam, patrząc na małe, czarno-białe zdjęcie po lewej stronie płyty, mające na celu przypominanie wyglądu zmarłego — Nie było mnie aż dwa dni. Tęskniłeś? — Odpowiedziała mi jedynie cisza. Czego się spodziewałam? — U mnie jak zwykle — wzruszyłam ramionami i jak co dzień opowiedziałam mu co robiłam przez całe popołudnie. Po co? Bo wierzyłam, że słucha, dokładnie tak samo jak przed śmiercią.
***
Przeczesałam włosy i odłożyłam szczotkę na szafkę. Przetarłam twarz dłońmi i cicho westchnęłam. Zapowiadała się kolejna noc, której sen nie przyjdzie tak szybko, jakbym potrzebowała.
Zgasiłam małą lampkę, po czym położyłam się na błękitnej pościeli i podciągnęłam kołdrę pod samą brodę. Zamknęłam oczy, które delikatnie zapiekły. Wciągnęłam powietrze nosem i próbowałam zasnąć.
Liczyłam w myślach, patrzyłam dłuższy czas w jeden punkt na suficie, ale to nic nie dawało. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczesałam palcami włosy do tyłu. Uniosłam wzrok i dosłownie osłupiałam. Na starym, bujanym fotelu w kącie pokoju siedział Kendall. Miał na sobie czarny garnitur, w którym jego ciało zostało pochowane, a pół jego twarzy (zmasakrowane w wypadku w domku) było pokryte krwią, jednak mimo tego był uśmiechnięty. Biło od niego blade, niebieskawe światło. Nie było rażące, więc bez większych problemów można było mu się przyjrzeć. Jego ciało prześwitywało, więc był duchem, z resztą, nikim innym nie mógłby być.
– Powinnaś spać — wyszeptał, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy wielkości ziarenek grochu. On był ze mną, rozmawiał.
– A-ale jak to możliwe, że ty, tu… — nie mogłam się wysłowić. Tak strasznie chciałam krzyczeć ze szczęścia, jak i jednocześnie bezradności. Co, jeśli tęsknota i brak snu, wraz z moją wyobraźnią, postanowiły zrobić sobie żart? Co, jeśli Kendall to tylko wytwór mojej podświadomości?
W czasie, w którym biłam się z myślami, duch Schmidta podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu. Położył się obok, objął mnie ramieniem i delikatnie musnął mój policzek.
Nie czułam ani jego ust, ani dłoni, jednak on był obok i sama świadomość tego sprawiała, że czułam się znacznie lepiej.
– Dlaczego przyszedłeś dopiero dziś? — zapytałam, choć bałam się odpowiedzi.
– Tak naprawdę nigdy nie odszedłem — szepną – Nigdy nie pozwoliłaś mi odejść. — Dodał nieco smutniej. Dlaczego?
– Ale co w tym złego?
– Bo to przeze mnie się nie uśmiechasz. Zamiast ruszyć do przodu, myślisz co mogłaś zrobić, żeby mnie uratować. Los tak chciał, a ty nie możesz tego zmienić. — Powiedział, a ja nie byłam pewna jak zareagować. Miał rację, nie powinnam się tym zadręczać. Jednak co więcej mogłabym zrobić? Na pewno było coś, co byłoby w stanie pomóc mu wydostać się z domu.
Po moich policzkach znowu zaczęły spływać słone łzy. Tak długo zadręczałam się myślami, że coś przeoczyłam i mogłam mu pomóc, że pogodzenie się z losem było co najmniej trudne. Ale jakie było inne wyjście?
•Kendall•
Zgasiłam małą lampkę, po czym położyłam się na błękitnej pościeli i podciągnęłam kołdrę pod samą brodę. Zamknęłam oczy, które delikatnie zapiekły. Wciągnęłam powietrze nosem i próbowałam zasnąć.
Liczyłam w myślach, patrzyłam dłuższy czas w jeden punkt na suficie, ale to nic nie dawało. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczesałam palcami włosy do tyłu. Uniosłam wzrok i dosłownie osłupiałam. Na starym, bujanym fotelu w kącie pokoju siedział Kendall. Miał na sobie czarny garnitur, w którym jego ciało zostało pochowane, a pół jego twarzy (zmasakrowane w wypadku w domku) było pokryte krwią, jednak mimo tego był uśmiechnięty. Biło od niego blade, niebieskawe światło. Nie było rażące, więc bez większych problemów można było mu się przyjrzeć. Jego ciało prześwitywało, więc był duchem, z resztą, nikim innym nie mógłby być.
– Powinnaś spać — wyszeptał, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy wielkości ziarenek grochu. On był ze mną, rozmawiał.
– A-ale jak to możliwe, że ty, tu… — nie mogłam się wysłowić. Tak strasznie chciałam krzyczeć ze szczęścia, jak i jednocześnie bezradności. Co, jeśli tęsknota i brak snu, wraz z moją wyobraźnią, postanowiły zrobić sobie żart? Co, jeśli Kendall to tylko wytwór mojej podświadomości?
W czasie, w którym biłam się z myślami, duch Schmidta podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu. Położył się obok, objął mnie ramieniem i delikatnie musnął mój policzek.
Nie czułam ani jego ust, ani dłoni, jednak on był obok i sama świadomość tego sprawiała, że czułam się znacznie lepiej.
– Dlaczego przyszedłeś dopiero dziś? — zapytałam, choć bałam się odpowiedzi.
– Tak naprawdę nigdy nie odszedłem — szepną – Nigdy nie pozwoliłaś mi odejść. — Dodał nieco smutniej. Dlaczego?
– Ale co w tym złego?
– Bo to przeze mnie się nie uśmiechasz. Zamiast ruszyć do przodu, myślisz co mogłaś zrobić, żeby mnie uratować. Los tak chciał, a ty nie możesz tego zmienić. — Powiedział, a ja nie byłam pewna jak zareagować. Miał rację, nie powinnam się tym zadręczać. Jednak co więcej mogłabym zrobić? Na pewno było coś, co byłoby w stanie pomóc mu wydostać się z domu.
Po moich policzkach znowu zaczęły spływać słone łzy. Tak długo zadręczałam się myślami, że coś przeoczyłam i mogłam mu pomóc, że pogodzenie się z losem było co najmniej trudne. Ale jakie było inne wyjście?
•Kendall•
– Kiedyś pozwolę ci odejść — wyszeptała Simone, a chwilę później jej oczy się zamknęły. Przez chwilę patrzyłem jak śpi, jednak w końcu musiałem wstać. Chciałem zrobić to jak najdelikatniej, jednak zdałem sobie sprawę z tego, że ona i tak niczego nie poczuje.
Nie powinienem był przychodzić, jednak nie potrafiłbym patrzeć jak jej dusza umiera z tęsknoty. Przeniosłem się na pewne przyjęcie. Stałem przed szybą okna i obserwowałem ludzi w moim wieku, którzy zatraceni w tańcu i zabawie nie zauważyli, że jeden z ich przyjaciół wcale w tym nie uczestniczy. Nie był to chłopak, który ot tak schowałby się w tłumie, był dość charakterystyczny. Miał nieco ciemniejszą karnacje, dość ciepłe, choć odrobinę skośne oczy i gęste, czarne włosy. Z wyglądu moje całkowite przeciwieństwo. Był moim dzisiejszym celem.
Przeżył śmierć swojej ukochanej. Dziewczyna cierpiała na depresję, słyszała głosy i w końcu popełniła samobójstwo. Rodzinie było to na rękę, bo w końcu po co komu psychopatka w rodzinie? Jednak dla niego to był cios prosto w serce. Pomagał jej jak tylko potrafił, ale w końcu demony jej umysłu wygrały. Znajdował się w podobnej sytuacji co moja miłość, a to od razu zakwalifikowało go do osób, które mogłyby nawiązać z nią dobry kontakt. W końcu kto lepiej cię zrozumie jak nie ktoś, kto przeszedł przez to co ty?
Wysłałem w stronę chłopaka kilka impulsów, niemo nakazując mu wyjście z mieszkania. Nie minęła nawet minuta, a ten zabierał swoje rzeczy i opuszczał imprezowiczów. Było chłodno, więc włożył bluzę i szedł w dół ulicy. Idealnie. Był dosłownie kilka metrów od bloku, w którym mieszka Simone.
W końcu nadjechał samochód. Z dużą prędkością wjechał w wielką kałużę tuż przy krawężniku chodnika, po którym stąpał chłopak. Woda rozbryznęła pod kołami auta i wylądowała na ubraniach ciemnoskórego, przemaczając go do suchej nitki. Temperatura nie sprzyjała, więc zaraz po wiązance przekleństw, która opuściła jego usta, poczuł nieprzyjemny chłód. Simone stała w oknie i patrzyła zaspanymi oczami na całą sytuacje. Jej miękkie serce nie pozwoliłoby, aby On w tej chwili marzł. W jej rękach znalazł się koc, a ona sama chwilę później była na dworze i zakładała go na ramiona nieznajomego. Mone zaprosiła go do środka, aby wysuszył ubrania, z czego po kilku minutach sprzeczania się zrezygnował.
Misja zakończona sukcesem.
Wpadnę jeszcze kiedyś i zobaczę jak się miewa, po czym zrobię jej wykład na temat „dlaczego nie powinniśmy zapraszać nieznajomych do domu“.
•Simone•
Szeroko się uśmiechnęła, kiedy moje oczy zostały zasłonięte przez dwie męskie dłonie.
– Hmm, kto to może być? — Zagryzłam wargę i wiedziałam, że na twarzy Davida również gościł uśmiech. Jego usta delikatnie zetknęły się z moim policzkiem, wywołując przyjemne dreszcze na całym moim ciele. David usiadł naprzeciwko mnie, zamówił sobie kawę i rozpoczął rozmowę. Tematów nam nie brakowało. Zaczynało się od kilku zdań o pogodzie i nastroju, a dalej samo wszystko się toczyło.
I tak nam minął cały dzień; na rozmowach tak naprawdę o niczym, spacerowaniu i śmianiu się ze wszystkiego. Już dawno nie spędziłam z kimś tak przyjemnego dnia. Słońce już chowało się za linią widnokręgu, co oznaczało idealną porę na powrót do domu. Niebo mieniło się przeróżnymi kolorami, co wywoływało uśmiech na twarzy. Zachody słońca były wyjątkowo piękne w całej Ameryce.
Razem z Davidem stanęliśmy przed moim domem. Nieśmiało wychyliłam się, aby musnąć jego policzek na pożegnanie, jednak chłopak mnie powstrzymał. Przyłożył dłonie do moich policzków, pochylił się nade mną złączył nasze usta w subtelnym pocałunku. Całym moim ciałem wstrząsnął bardzo przyjemny dreszcz, którego brakowało mi od długiego czasu. Kiedy się odsunął poczułam niedosyt. Ten chłopak obudził we mnie uczucia, które schowały się głęboko wewnątrz mnie wraz z odejściem Schmidta, a teraz dostały nowe życie oraz prawo głosu i nie miały w planach ucichnąć.
– Do zobaczenia, Simone — szepnął niepewnie, co całkowicie mnie osłupiło. To nie było podobne do Davida Blaisa, którego poznałam pięć tygodni temu. Od pierwszego spotkania był rozgadanym człowiekiem i z trudem przychodziło go uciszyć. Zawsze miał do powiedzenia „jeszcze jedno słowo" i był dość głośno, a przed chwilą nie był pewny jakich słów użyć.
– Do jutra? — Spytałam, po czym od razu spuściłam głowę, próbując ukryć moje szkarłatne policzki.
– Oczywiście — powiedział nieco pewniej, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę.
Zaraz po tym, jak weszłam do domu i zdjęłam buty, rzuciłam się na łóżko z wielkim uśmiechem.
– Miło znowu widzieć cię uśmiechniętą — usłyszałam ten kochany, słodki głos i podniosłam się do pozycji siedzącej – Szczerze uśmiechniętą — dodał, po czym podszedł do łóżka i usiadł obok mnie.
– Jak się miewasz, Kendall?
– Dużo lepiej odkąd jesteś szczęśliwa — oznajmił i chwycił moją dłoń — Cieszę się, że poznałaś Davida — powiedział szczerze.
– Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? — Kendall pokiwał głową — Powiedziałam, że kiedyś pozwolę ci odejść. Myślisz, że to odpowiedni czas? — spytałam niepewnie, a na jego usta wkradł się niewinny uśmiech.
– Już dawno to zrobiłaś — powiedział ciepło, a jego usta zetknęły się z moim czołem.
~~~
10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!!
Nie powinienem był przychodzić, jednak nie potrafiłbym patrzeć jak jej dusza umiera z tęsknoty. Przeniosłem się na pewne przyjęcie. Stałem przed szybą okna i obserwowałem ludzi w moim wieku, którzy zatraceni w tańcu i zabawie nie zauważyli, że jeden z ich przyjaciół wcale w tym nie uczestniczy. Nie był to chłopak, który ot tak schowałby się w tłumie, był dość charakterystyczny. Miał nieco ciemniejszą karnacje, dość ciepłe, choć odrobinę skośne oczy i gęste, czarne włosy. Z wyglądu moje całkowite przeciwieństwo. Był moim dzisiejszym celem.
Przeżył śmierć swojej ukochanej. Dziewczyna cierpiała na depresję, słyszała głosy i w końcu popełniła samobójstwo. Rodzinie było to na rękę, bo w końcu po co komu psychopatka w rodzinie? Jednak dla niego to był cios prosto w serce. Pomagał jej jak tylko potrafił, ale w końcu demony jej umysłu wygrały. Znajdował się w podobnej sytuacji co moja miłość, a to od razu zakwalifikowało go do osób, które mogłyby nawiązać z nią dobry kontakt. W końcu kto lepiej cię zrozumie jak nie ktoś, kto przeszedł przez to co ty?
Wysłałem w stronę chłopaka kilka impulsów, niemo nakazując mu wyjście z mieszkania. Nie minęła nawet minuta, a ten zabierał swoje rzeczy i opuszczał imprezowiczów. Było chłodno, więc włożył bluzę i szedł w dół ulicy. Idealnie. Był dosłownie kilka metrów od bloku, w którym mieszka Simone.
W końcu nadjechał samochód. Z dużą prędkością wjechał w wielką kałużę tuż przy krawężniku chodnika, po którym stąpał chłopak. Woda rozbryznęła pod kołami auta i wylądowała na ubraniach ciemnoskórego, przemaczając go do suchej nitki. Temperatura nie sprzyjała, więc zaraz po wiązance przekleństw, która opuściła jego usta, poczuł nieprzyjemny chłód. Simone stała w oknie i patrzyła zaspanymi oczami na całą sytuacje. Jej miękkie serce nie pozwoliłoby, aby On w tej chwili marzł. W jej rękach znalazł się koc, a ona sama chwilę później była na dworze i zakładała go na ramiona nieznajomego. Mone zaprosiła go do środka, aby wysuszył ubrania, z czego po kilku minutach sprzeczania się zrezygnował.
Misja zakończona sukcesem.
Wpadnę jeszcze kiedyś i zobaczę jak się miewa, po czym zrobię jej wykład na temat „dlaczego nie powinniśmy zapraszać nieznajomych do domu“.
•Simone•
Szeroko się uśmiechnęła, kiedy moje oczy zostały zasłonięte przez dwie męskie dłonie.
– Hmm, kto to może być? — Zagryzłam wargę i wiedziałam, że na twarzy Davida również gościł uśmiech. Jego usta delikatnie zetknęły się z moim policzkiem, wywołując przyjemne dreszcze na całym moim ciele. David usiadł naprzeciwko mnie, zamówił sobie kawę i rozpoczął rozmowę. Tematów nam nie brakowało. Zaczynało się od kilku zdań o pogodzie i nastroju, a dalej samo wszystko się toczyło.
I tak nam minął cały dzień; na rozmowach tak naprawdę o niczym, spacerowaniu i śmianiu się ze wszystkiego. Już dawno nie spędziłam z kimś tak przyjemnego dnia. Słońce już chowało się za linią widnokręgu, co oznaczało idealną porę na powrót do domu. Niebo mieniło się przeróżnymi kolorami, co wywoływało uśmiech na twarzy. Zachody słońca były wyjątkowo piękne w całej Ameryce.
Razem z Davidem stanęliśmy przed moim domem. Nieśmiało wychyliłam się, aby musnąć jego policzek na pożegnanie, jednak chłopak mnie powstrzymał. Przyłożył dłonie do moich policzków, pochylił się nade mną złączył nasze usta w subtelnym pocałunku. Całym moim ciałem wstrząsnął bardzo przyjemny dreszcz, którego brakowało mi od długiego czasu. Kiedy się odsunął poczułam niedosyt. Ten chłopak obudził we mnie uczucia, które schowały się głęboko wewnątrz mnie wraz z odejściem Schmidta, a teraz dostały nowe życie oraz prawo głosu i nie miały w planach ucichnąć.
– Do zobaczenia, Simone — szepnął niepewnie, co całkowicie mnie osłupiło. To nie było podobne do Davida Blaisa, którego poznałam pięć tygodni temu. Od pierwszego spotkania był rozgadanym człowiekiem i z trudem przychodziło go uciszyć. Zawsze miał do powiedzenia „jeszcze jedno słowo" i był dość głośno, a przed chwilą nie był pewny jakich słów użyć.
– Do jutra? — Spytałam, po czym od razu spuściłam głowę, próbując ukryć moje szkarłatne policzki.
– Oczywiście — powiedział nieco pewniej, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę.
Zaraz po tym, jak weszłam do domu i zdjęłam buty, rzuciłam się na łóżko z wielkim uśmiechem.
– Miło znowu widzieć cię uśmiechniętą — usłyszałam ten kochany, słodki głos i podniosłam się do pozycji siedzącej – Szczerze uśmiechniętą — dodał, po czym podszedł do łóżka i usiadł obok mnie.
– Jak się miewasz, Kendall?
– Dużo lepiej odkąd jesteś szczęśliwa — oznajmił i chwycił moją dłoń — Cieszę się, że poznałaś Davida — powiedział szczerze.
– Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? — Kendall pokiwał głową — Powiedziałam, że kiedyś pozwolę ci odejść. Myślisz, że to odpowiedni czas? — spytałam niepewnie, a na jego usta wkradł się niewinny uśmiech.
– Już dawno to zrobiłaś — powiedział ciepło, a jego usta zetknęły się z moim czołem.
~~~
10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!!
Boże ryczę<3 Jesteś genialna! KOCHAM TEN IMAGIN! Mój ulubiony z tych smutasków <3 A jednak jest cudowny! KOCHAM ♥
OdpowiedzUsuńPiękny imagin płakałam. Czekam na nn
OdpowiedzUsuńGenialny imagin. Plakalam.czekam na nexta ;)
OdpowiedzUsuńCudowny! Na razie jest najbardziej wzruszający imagin twojego autorstwa. <3 PŁACZĘ !!! Dajcie chusteczki!
OdpowiedzUsuńPiękne *.*
OdpowiedzUsuńAz mi lezka poleciała ������
Miło się czytało, choć na początku trochę smutny wszystko kończy się Happy Endem - czego można chcieć więcej ??
OdpowiedzUsuńDużo weny i komentarzy ;-)
wow,twoje imaginy stają sie coraz lepsze,dopracowane i perfekcyjne pod każdym względem.
OdpowiedzUsuńJednocześnie wzruszający i dający szczęśliwe zakończenie.
Oby tak dalej :)
Naprawde super
OdpowiedzUsuńMimo, że duchy to nie moje klimaty, fajnie to wyszło. Smutnawe, ale przekazujące różne wartości.
OdpowiedzUsuńWoow, megaa się to czytało. ;)
OdpowiedzUsuńPoczątek był po prostu rewelacyjny, płonący dom, śmierć Kendalla, po prostu jedna wielka rewelacjaa ♥
Nie obraź się, ale wydaje mi się, że Simone odrobinkę za mało przeżyła ten ból, a może mi się tylko wydaje? ;)
No cóż, czuję niedosyt, fajna by była z tego dłuższa historia.
Świetny ♡
OdpowiedzUsuńWzruszylam się ��
Nieco smutne, ale podoba mi się pomysł - coś innego z czym jeszcze się nie spotkałam:)
OdpowiedzUsuńTo jest takie świetne *.* brak słów. Masz ogromny talent
OdpowiedzUsuńCudowny *.* <33
OdpowiedzUsuńMyslałam że się popłacze... (;
OdpowiedzUsuń