Blokada kopiowania!

środa, 20 stycznia 2016

~68 Podoba Ci Się?

Imagin zawiera treści homoseksualne, czytasz na własną odpowiedzialność.
__________


Naciągnąłem na siebie niebieską koszulkę naszej drużyny i westchnąłem cicho. Zabrałem się za zawiązywanie moich adidasów i spod oka przyglądałem się Hendersonowi, kapitanowi naszej drużyny. Obaj byliśmy na pozycji napastników i często razem współpracowaliśmy.
- Ej, Schmidt - szepnął Dustin, szturchając mnie łokciem i pochylając się. - Znów się ślinisz - oznajmił z kpiną.
Moja dłoń automatycznie powędrowała do ust i dopiero śmiech przyjaciela sprawił, że oprzytomniałem. Znów dałem mu powód do śmiechu i satysfakcję, że udało mu się mnie nabrać po raz kolejny. Z moich ust wyszła cicha wiązanka przekleństw, a czarnowłosy chłopak znów się roześmiał, zwracając na nas uwagę większości drużyny.
- Wszyscy gotowi, możemy wychodzić? - Usłyszałem głos Logana Hendersona, który zadawał to pytanie przed każdym naszym meczem, jakby to była tradycja.
- Jasne - chłopcy odpowiedzieli chórem, co także było jednym z naszych zwyczajowych zachowań.
Każdy po kolei wychodził z szatni. Byłem siódmy. Truchtem wbiegliśmy na boisko i mogłem zauważyć, że na trybunach siedzi sporo ludzi. W końcu były to mistrzostwa międzystanowe w footballu, a na takie wydarzenia zawsze przychodzi mnóstwo osób. Westchnąłem cicho i ustawiłem się na mojej pozycji. Po mojej prawej rozciągał się Logan. Zawsze to robił, przed każdym meczem, czy chociażby treningiem. Idealnie widziałem jego napięte mięśnie. Zamknąłem oczy.
Zamknij się, Schmidt....
W moich uszach rozbrzmiał dźwięk gwizdka. Gra się zaczęła. Piłka tu, piłka tam. Tu uderz, tam podaj. Po drodze wykiwaj. Niby nic takiego, niby to tylko kolejny mecz, lecz... Od rana miałem dziwne przeczucia co do tego dnia. Nie spałem od 4 rano, na treningu byłem ledwo żywy i teraz także ledwo nadążałem wzrokiem za biało-czarną kulką, turlającą się po zielonej murawie. Pierwsza połowa meczu minęła mi zbyt szybko, a uczucie czegoś niewłaściwego, trwało przy mnie cały czas. Miałem nawet wrażenie, że to było nieuchronne i zbliża się wielkimi krokami. I bałem się tego.
Ku mojemu zdziwieniu, trener na drugą połowę także zostawił mnie na polu. Spodziewałem się, że będę grzał ławę rezerwowych, bo nie byłem przy piłce ani razu dzisiejszego dnia. Było to z jednej strony dobrym sygnałem, że trener we mnie wierzy, ale z drugiej strony, byłem zbyt zmęczony by chociaż postarać się odrobinkę. Podniosłem wzrok do góry i spojrzałem na wielki zegar. Zostało dwadzieścia minut, a póki co, nie przegrywaliśmy, ale także nie wygrywaliśmy.
Rzuciłem okiem na Hendersona, który obserwował mnie ze swojego miejsca, blisko środkowej linii. Moje serce zabiło szybciej, ale skupiłem się na zamieszaniu, które było przy naszej bramce. Patrzyłem na skupiony wyraz twarzy Dustina. Kochał to co robił i kim był. Miał w sobie wiele pasji. I był moim najlepszym przyjacielem. Patrzyłem jak odbija się lekko od podłoża i łapie piłkę w ostatniej chwili.
Obronił. Odetchnąłem z ulgą. Był naszym najlepszym bramkarzem i gdy on był na boisku, nikt nam gola nie strzelił. Gdy tak o tym rozmyślałem, mój wzrok zarejestrował piłkę, lecącą prosto na mnie. Przyjąłem ją na kolanko i odwróciłem się w przeciwnym kierunku, w stronę bramki przeciwnika. Dustin oprócz umiejętności bronienia, miał także niezłego kopa. Nawet się nie zorientowałem, kiedy wybił piłkę do góry.
Lekko kopałem piłkę, aby toczyła się przede mną i rozejrzałem się na boki. Henderson. Krzyknąłem coś, co nie do końca brzmiało jak słowo i wybiłem piłkę prosto pod jego nogi. To była szansa na zdobycie bramki. Musieliśmy tylko współpracować. On dziś także nie był w formie, skoro nie zdobył ani jednego punktu do tej pory. Nim zdążyłem zareagować, piłka znów była przede mną. W moim umyśle pojawił się plan, dosyć prosty. Logan uśmiechał się do mnie szeroko, przez co jego dołeczki były bardzo widoczne. Wiedziałem, że myśli o tym samym.
Podawaliśmy sobie wzajemnie piłkę, aż do pola karnego. Spojrzałem po raz kolejny na Logana, który kiwnął głową. Uderzyłem w piłkę z największą precyzją, na jaką było mnie stać. Później wszystko widziałem jakby w przyśpieszonym tempie.
Piłka zręcznie ominęła dłonie bramkarza przeciwnej drużyny i wpadła w bramkę. Ludzie na trybunach poderwali się do góry, krzycząc, wiwatując. 1:0. Biegłem, nawet nie wiedząc co robię. Biegłem do Logana. I nim zdążyłem się zorientować, wskoczyłem na niego, oplatając nogami jego biodra, a ręce zarzucając na szyję. I dopiero gdy on także oddał uścisk, a jego usta lekko musnęły moje ucho, pomyślałem w jak beznadziejnej jestem sytuacji. Chciałem się odsunąć, ale było już za późno. Cała drużyna podbiegła do naszej dwójki, przytulając się do nas jak Teletubisie.
Gdy w końcu wszyscy wrócili na swoje pozycje, każdy z wielkim uśmiechem na twarzy, bo wygrywaliśmy, mecz trwał dalej a ja wciąż byłem nieobecny. Tym razem nie z zaspania, tylko z tego, co miało miejsce przed chwilą. Czy naprawdę jego usta musnęły moje ucho, czy to był tylko wybryk mojej wyobraźni?
Schmidt, idioto, przecież się na niego rzuciłeś i to mogło być przypadkiem. A co jeśli nie było? Wyobrażasz sobie zbyt wiele, kretynie.
Nie chcąc dłużej kłócić się sam ze sobą, rozglądałem się na około, szukając punktu zaczepienia. Nawet jeśli miała to być ruchoma piłka. A gdy już odnalazłem ją wzrokiem, los płatał mi figle. Chris podał piłkę do Hendersona, ale ta odbiła się jedynie od jego nóg. Podniosłem wzrok do góry i zobaczyłem, że Logan patrzy wprost na mnie.
Poczułem, że mi słabo.

*

- Gratki, stary, świetny gol!
Naszą tradycją było, że ja i Dustin wychodziliśmy jako ostatni z boiska. Teraz także tak było. Podbiegł do mnie i uścisnął mocno. Nie mógł tego zrobić gdy zdobyłem punkt, gdyż nie powinien ruszać się z bramki.
- Dzięki.
- I zdobyłeś go z Loggie – poruszał brwiami. Góra-dół-góra-dół.
Speszony odwróciłem wzrok, czując, jak moje policzki robią się ciepłe. Błagam, Kendall, uspokój się! Dustin klepnął mnie na koniec w plecy i zniknął za drzwiami szatni. Wziąłem kilka głębokich oddechów i zrobiłem to samo.
Przez następnych kilkadziesiąt minut robiłem rutynowe rzeczy, jak po każdym meczu i treningu. Przede wszystkim prysznic. Później przebrałem się w czyste rzeczy. Obcisłe jeansy i czarną koszulkę bez rękawów z jakimś nadrukiem. Nie bardzo obchodziło mnie to, co na nich było. Ważny był tylko fakt, aby była wygodna i czysta.
Strój wrzuciłem do sportowej torby i po raz ostatni przetarłem wilgotne włosy ręcznikiem, który także w niej wylądował. Zawiązałem sznurówki w czarnych vansach i wyprostowałem się. Byłem tak zamyślony całym dzisiejszym dniem i tym, że dziwne przeczucie wciąż mnie nie opuszczało, że nie zauważyłem, że w szatni zostałem tylko ja i on. Logan Henderson. Zorientowałem się dopiero w momencie, gdy na niego wpadłem i odbiłem się od jego klatki piersiowej.
- Och, Logan… - Wydukałem.
- Kendall, myślę, że musimy sobie porozmawiać. Chyba wiesz o czym.
Jego słowa sprawiły, że zachłysnąłem się powietrzem. Cholera jasna. Najwyraźniej spełniał się jeden z moich najgorszych koszmarów. A mianowicie fakt, że ktoś oprócz Dustina wie. Wie o mojej naturze, o moich preferencjach.
- O czym? – Spytałem niepewnie.
- Wiesz, Kendall, długo o tym myślałem…
Logan był coraz bliżej mnie, zmuszając do cofania się. Czego on ode mnie chciał? Czułem, że dzisiejszy dzień nie wróży nic dobrego, ale żeby aż tak źle było?! Tak bardzo pilnowałem się, aby moje uczucie do tego chłopaka było tylko w moim sercu i nigdzie poza tym. Nawet Dustinowi nie przyznałem się otwarcie. Domyślił się, ale nie dostał żadnego potwierdzenia swoich przypuszczeń.
Nie, nie, nie. To nie może się tak skończyć!
Nie chciałem zostać pośmiewiskiem całej szkoły przez fakt, że wolę chłopców. Zwłaszcza, że to oznaczało by koniec w drużynie. Koniec z rozwijaniem mojej pasji. Koniec z piłką. A nigdzie nie czułem się lepiej, niż na murawie.
- N-n-nad czym myślałeś L-L-L-Logan?
Nie jąkaj się, kretynie. Moja podświadomość dała mi porządnego kopa w tyłek. Starałem się uspokoić i zachowywać normalnie, ale najwyraźniej przy nim nie potrafiłem. A przynajmniej nie w tej chwili.
- Bo wtedy… To znaczy… Na meczu… - Próbowałem złożyć wypowiedź w całość, ale to także nie szło mi zbyty dobrze. – Bo to było ze szczęścia… - Powiedziałem chicho i spuściłem wzrok, dalej się cofając.
Niestety, już po chwili moje plecy zderzyły się z chłodną ścianą. Teraz już nie miałem jak uciec. Ale czy ja chciałem uciekać?
- Daj spokój, Kendall - Logan był coraz bliżej. Teraz dzieliły nas już tylko centymetry. Oparł dłonie po obu stronach mojej głowy i pochylił się, abyśmy byli na tym samym poziomie. – Wiem kim jesteś, Kendall. Ja też nim jestem – wyszeptał i w jednej chwili przycisnął swoje wargi do moich.
Sparaliżowało mnie. Nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu. Nie byłem w stanie nawet oddychać. Zarówno ze względu na jego słowa, jak i czyny. Czy Logan Henderson właśnie mnie całuje? Komizm tej sytuacji, a raczej to, że moją myślą w tej chwili był „ciekawe co powie na to Dustin”, sprawił, że wróciła mi zdolność oddychania. Jak to możliwe, że całując się z Hendersonem, myślę o zdaniu Belta? Lecz wyrzuciłem te myśli z głowy. Byliśmy tylko przyjaciółmi, a on od trzech lat miał dziewczynę.
- Więc jak? Przyznasz się teraz? – Zapytał, gdy oderwał się ode mnie.
- Do czego? – Spytałem głupio.
- Lubisz mnie, Kendall?
- No nie wiem, nie wiem – uśmiechnąłem się szyderczo i pod wpływem emocji oparłem swoje czoło o jego.
- Chodź, pokarzę ci pewne miejsce – powiedział i złapał mnie za dłoń, ciągnąc w kierunku drzwi.
Podniósł swoją torbę i patrzyłem, jak zarzuca ją na ramię. Wziąłem z niego przykład i to samo zrobiłem ze swoją. W drzwiach uśmiechnął się do mnie szeroko i ponownie splótł nasze dłonie razem. To było miłe, urocze i… słodkie.
Stul dziób, Schmidt, w twoim słowniku nie ma słowa słodkie. Prychnęła moja podświadomość. Zignorowałem ją, zatracając się w tym jakże miłym uczuciu, które przechodziło przez całe moje ciało. Czy to znaczy, że teraz jestem z Loganem? Czy to nie powinno być tak, że któryś zapyta „chcesz zostać moich chłopakiem”? Jednak w tej chwili zainteresowało mnie co innego. Logan prowadził nas w stronę schodów pożarowych. Wchodziliśmy na górę.
Gdzie on mnie chce zabrać? Mimo dziwnego uczucia, pozwoliłem mu prowadzić. Byliśmy tyle lat w jednej drużynie. Kiedyś byliśmy bliżej, ale później zdałem sobie sprawę z tego dziwnego uczucia, które zawsze mnie przy nim ogarniało. Oddaliłem się od niego. Zostałem z Dustinem. A teraz mogłem odbudować moją znajomość z Hendersonem, ale w nieco inny sposób.
- Jesteśmy.
Staliśmy na dachu budynku, a pod nami, za krawędzią, rozciągała się zielona murawa. Był to swojego rodzaju najpiękniejszy widok, jaki widziałem. Logan usiadł, spuszczając nogi w dół i uśmiechnął się do mnie.
- Podoba ci się?
- Bardzo – wyszeptałem i usiadłem po jego prawej stronie.
To było tak cholernie słodkie i nieodpowiednie, że rozpalało mnie od środka. I pod wpływem kolejnej chwili, zbliżyłem swoją twarz do jego i złączyłem nasze wargi.

O tak, to był najcudowniejszy pocałunek w moim życiu.

________
Coś dla fanatyków bromance #KoganIsReal 
Podoba się? Zadręczaliście mnie wiadomościami kiedy taki Imagin powstanie, no i proszę bardzo :)
10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!

sobota, 16 stycznia 2016

~67 One Smile

Zanim wyszłam z domu, popatrzyłam na kalendarz, wywieszony na ścianie w przedpokoju. Został jeden dzień do moich urodzin. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym poszłam do szkoły. Po drodze zaszłam po moją najlepszą przyjaciółkę - Denise. Gdy tylko ją zobaczyłam, zauważyłam, że jest nadzwyczaj podekscytowana. Rzuciła mi się na szyję, a potem szła w podskokach, podśpiewując pod nosem. Wyraźnie nie spieszyła się z powiedzeniem mi o co chodzi.
- Deni? - zaczepiłam ją. - Czemu jesteś taka rozochocona?
- Przecież jutro twoje urodziny - odpowiedziała, jakby to było oczywiste. - Zapomniałaś czy jak?
- Nie zapomniałam, ale co w tym takiego ekscytującego?
- Aaa, nie powiem.
Przyspieszyła kroku, co sprawiło, że jej czekoladowe loki podskakiwały radośnie. Zostawiła mnie nieco w tyle, ale szybko ją dogoniłam. Przez resztę dnia chichotała i nie wytłumaczyła dlaczego. Nie mogłam uwierzyć, że aż tak bardzo cieszy się na moje urodziny, ale postanowiłam nie dociekać.


Następnego dnia wszystko stało się jasne.
Po szkole, gdy tylko weszłam do domu, powitał mnie tłum ludzi z Denise na czele. Kiedy wszyscy krzyknęli "Niespodzianka!", miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nienawidziłam niespodzianek, a ta była tak tania, że nawet nie miałam ochoty się uśmiechnąć. Jedyne do czego byłam zdolna to wykrzywienie ust w dziwnym grymasie. Po chwili, przyjaciółka podbiegła do mnie i uściskała mnie, niemalże płacząc ze szczęścia. Ludzie się rozeszli po moim domu.
- Co jest grane? - zapytałam Denise.
- Urządziłam ci przyjęcie! - wykrzyczała, tryskając energią.
- Wiesz, że nienawidzę takich rzeczy... - wycedziłam przez zęby.
Poszłam do kuchni, a brunetka kroczyła za mną jak natrętny cień. Nalałam sobie soku do szklanki, po czym oparłam się o blat. Obserwowałam jak Deni sięga do lodówki, żeby wyciągnąć z niej butelkę wódki. Na ten widok wytrzeszczyłam oczy w niedowierzaniu.
- Zwariowałaś? - skarciłam ją.
- Nie przesadzaj, zabawmy się trochę.
Gdy opróżniłam szklankę, dziewczyna wyrwała mi ją z ręki i do połowy wypełniła schłodzonym alkoholem, a drugą połowę zwykłą colą. Sobie przygotowała dokładnie takiego samego "drinka", chociaż możliwe, że wlała odrobinę więcej wódki.
- Pij - poleciła.
Wzięłam łyka i skrzywiłam się; nie czerpałam z tego żadnej przyjemności. Natomiast ona, wypiła wszystko jednym duszkiem. Złapałam się za głowę, wiedząc co będzie, kiedy wypije za dużo. Wtem, usłyszałam przerażający huk, dobiegający z salonu. Natychmiast puściłam się biegiem, a tam zobaczyłam rozbity wazon, leżący na podłodze. Ludzie wokoło śmiali się, już nieźle podchmieleni. Muzyka dudniła bardzo głośno, przez co miałam wrażenie, że wszystko się trzęsie i podskakuje w miejscu. Zaczęłam sprzątać, kiedy nawet nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wróciłam do kuchni, żeby wyrzucić pozostałości flakonu, a tam zastałam  moją, kompletnie upitą, przyjaciółkę. Zaklęłam pod nosem i zaraz do niej podeszłam.
- Deni, jak się czujesz? - zapytałam.
Musiałam ją podtrzymać, gdyż lekko się chwiała. Miałam wrażenie, że za chwilę upadnie.
- Chyba... - bąknęła. - Chyba chciałabym się położyć.
Skinęłam głową i złapałam ją w talii. Zaprowadziłam ją na górę, do mojej sypialni. Po przekroczeniu progu pokoju, ujrzałam parę całującą się na moim łóżku.
- Cholera - syknęłam, po czym zaczęłam machać wolną ręką. - Wynocha mi stąd!
Dziewczyna zaczęła chichotać, ale zaraz po moich słowach, chwyciła chłopaka za dłoń i razem wyszli z pomieszczenia.
Byłam coraz bardziej zdenerwowana, złość się we mnie wręcz gotowała.
Położyłam Denise na łóżku i przykryłam ją moim fioletowym kocem; od razu zamknęła oczy. Ogarnęłam jej włosy z twarzy. Nie zdążyła się za bardzo zabawić... Miałam tylko nadzieję, że zaśnie i wszystko będzie w porządku. Na wszelki wypadek, położyłam miskę obok łóżka, gdyby zbierało się jej na pawia.
Gdy byłam pewna, że mogę zostawić przyjaciółkę samą, zeszłam na dół. W salonie, ludzie zajadali się pizzą, co chwila rozlewając napoje, ale poza tym nie robili nic złego. Co chwila, latałam ze ścierką, żeby wycierać kolejne kałuże wódki i coli. Nie miałam nad nimi kontroli, a do tego zostałam z tym zupełnie sama.
W końcu straciłam na wszystko siły. Usiadłam na najniższym stopniu schodów i ukryłam twarz w dłoniach. Miałam ochotę wybuchnąć płaczem, ale łzy nawet nie napłynęły mi do oczu. Wtem, niespodziewanie poczułam, że ktoś siada obok mnie; schody zaskrzypiały pod naciskiem ciała. Spojrzałam w bok i zobaczyłam Kendalla - chłopaka, który nawet nie wiedział, że się w nim kochałam. Momentalnie, oblałam się rumieńcem.
- Nie martw się - pocieszał.
Po tych słowach, uśmiechnął się, tym samym ukazując swoje urocze dołeczki.
Ten jeden uśmiech sprawił, że moje serce zaczęło bić z zawrotną prędkością, a oddech niebezpiecznie przyspieszył.
Kendall, uśmiechając się, wyglądał po prostu idealnie. W tym momencie, przypominał jednego z greckich bogów albo hollywoodzkich aktorów.
- Chodź, pozbądźmy się ich - wstał, wyciągając rękę w moją stronę.
Także wstałam, wspomagając się jego dłonią. Zaprowadził mnie do salonu. Byłam bardzo ciekawa jak chce pozbyć się gromady upitych nastolatków.
- Hej, ludzie! - krzyknął. - Koniec imprezy, spadajcie!
Większość osób zrobiła zawiedzione miny, a tylko niektóre wybuchnęły śmiechem, ale obstawiałam, że to alkohol wprawił ich w głupawkę. O dziwo, wszyscy wyszli posłusznie, a kilkoro gości nawet złożyło mi życzenia. Dopiero gdy zostałam sama z Kendallem, mogłam odetchnąć z ulgą. Przypomniałam sobie, że jeszcze Denise leży w moim pokoju, ale zapewne spała.
- Po kłopocie - powiedział, a zaraz potem, chwycił mop. - Posprzątajmy.
O wiele lepiej bawiłam się podczas sprzątania, niż przez całą imprezę. Chłopak co chwila opowiadał mi jakieś śmieszne historie, przez co nie mogłam powstrzymać śmiechu. Mimo to, bez przerwy zbierał śmieci, a ja myłam podłogi.
Od początku wiedziałam, że ta domówka to zły pomysł. Wcale nie byłam przebojową dziewczyną, więc na pewno dużo lepiej bawiłabym się z jedną czy dwoma osobami. Tylko czemu to musiało nastąpić dopiero po tym, jak mój dom zmienił się w wysypisko śmieci?
- Hej - szturchnęłam Kendalla w bark. - Dziękuję.
- Za co? - odparł lekko zdziwiony, ale na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Za pomoc i... za wszystko, po prostu.
Puścił mi perskie oko i wyszczerzył zęby. Kolana ugięły się pode mną jak na komendę, ale na szczęście nie upadłam.
Nagle, usłyszałam skrzypienie schodów, a zaraz potem, do pokoju weszła zaspana Denise. Przecierała oczy, a włosy miała potargane. Raczej nie wytrzeźwiała, ale widocznie próbowała pokazać, że jest inaczej.
- Co to za śmiechy? - zapytała, drapiąc się po głowie.
Rozejrzała się po salonie. Widok dwóch osób na pewno ją zaskoczył, ale nie okazywała tego.
- Widzę, że już dostałaś swój prezent - powiedziała.
Nie wiedziałam o co jej chodzi, ale gdy mój wzrok napotkał Kendalla, zaczęłam się domyślać. Przez chwilę, nawet myślałam, że ona to wszystko zaplanowała albo zapłaciła Schmidtowi, żeby pomógł mi sprzątać. Spojrzałam na nią podejrzliwie, ale zamiast mi odpowiedzieć, wzięła swoją torbę i wyszła z domu bez słowa.
Cholera, zostaliśmy sami. Zupełnie sami.
Chłopak siedział w fotelu, kiedy ja zajęłam kanapę. Miałam chwilę, żeby mu się przyjrzeć, gdyż wcześniej nie zwracałam uwagi na to jak wyglądał. Miał na sobie zwykłą czarną koszulkę i beanie, spod której wystawały niesforne kosmyki włosów. Na ich widok, uśmiechnęłam się sama do siebie.
Spojrzałam na zegarek i od razu zerwałam się z miejsca. Rodzice powinni wracać do domu, a ja siedziałam dalej w chlewie! Zaraz... Omiotłam wzrokiem pokój - wyglądał tak samo jak przed przybyciem gości, poza jednym wyjątkiem, którym był stłuczony wazon.
- Ale się zestresowałaś - głos Kendalla wyrwał mnie z zamyślenia. - Już nie masz czym się denerwować. Wszystko posprzątane, nikt się o tym nie dowie.
Skinęłam głową. Wiedziałam, że mama i tak nie przepadała za tym wazonem i zapewne nawet nie zauważy jego zniknięcia. Faktycznie nie miałam powodów do zmartwień.
Chłopak także wstał z fotela, po czym położył dłonie na moich ramionach. Znowu uśmiechnął się w ten cudowny sposób, który zwalał mnie z nóg. Chyba na prawdę się zachwiałam, bo przytrzymał mnie, umacniając uścisk. Kiedy odzyskałam równowagę, Kendall niebezpiecznie zbliżył swoją twarz do mojej. Szykowałam się na pocałunek jak z filmów, ale ten tylko wyszczerzył zęby, a wokół jego oczu pojawiły się zmarszczki. Później, przyciągnął mnie do siebie, tak że wtuliłam twarz w jego pierś. Dokładnie słyszałam to przyspieszone bicie serca. Właśnie wtedy zrozumiałam, że to nie mógł być przypadek.
- Wszystkiego najlepszego - szepnął, po czym pocałował mnie w czoło.
Byłam pewna, że jego mocne ramiona mnie obejmują, więc pozwoliłam kolanom na odpoczynek. Dobrze wiedziałam, że gdybym spadała, Kendall by mnie złapał.

_______________
10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!!!


wtorek, 12 stycznia 2016

~66 Nie Dane Im Było Żyć Razem

Jedno zdanie, które odmieniło moje życie. Jedno zdanie przez które chwilowo nie mogłam oddychać. Jakie? ''Pani chłopak nie żyje''. Załamałam się. W jednej chwili mój świat się zawalił i nie miałam po co żyć.
Ale zacznijmy od początku. Jestem Victoria i od dwóch lat moim chłopakiem był Kendall.  Bardzo go kochałam i on cały czas zapewniał mnie tym samym. Wszystko było dobrze...Aż do dziś. Pozwólcie, że skrócę wam trochę dzisiejszy dzień.
Wracałam właśnie ze szkoły do naszego wspólnego mieszkania. Studiowałam. Kendall miał wrócić wieczorem, bo był na próbach z zespołem. Dzisiaj była nasza druga rocznica, więc w drodze do domu zaszłam do centrum handlowego i kupiłam sobie śliczną sukienkę i kilka produktów aby przygotować nam kolację. Weszłam do domu i od razu rzuciłam klucze na szafkę stojącą przy drzwiach, a następnie na nią usiadłam. Zdjęłam powoli buty i razem z reklamówkami przeszłam do kuchni, po drodze zostawiając sukienkę w salonie. Wyjęłam wszystkie rzeczy z toreb i pochowałam do szafek i lodówki. Do powrotu chłopaka zostało około 2 godzin więc postanowiłam wziąć prysznic. Weszłam do łazienki i zrzuciłam z siebie ubrania, następnie wchodząc pod gorącą wodę. Gdy skończyłam się myć, wyszłam wysuszyłam ciało puszystym, białym ręcznikiem i przebrałam się w luźne ciuchy. Swoje długie, blond włosy związałam w luźnego koka i wyszłam z pomieszczenia. Zeszłam na dół i znów weszłam do kuchni. Włączyłam radio stojące na oknie, z którego popłynęła melodia piosenki Davida Guetty - Titanium. Zaczęłam lekko ruszać biodrami w rytm melodii, wyjmując między czasie składniki potrzebne do przyrządzenia spaghetti. Tak wiem, że mało oryginalne, ale to było nasze danie. Zawsze uwielbialiśmy siąść razem przy stole i zajadać się długim makaronem. Tak więc zaczęłam je przyrządzać. Kiedy wyjmowałam mięso ktoś zapukał do drzwi. Odłożyłam je na deskę i nawet nie wycierając rąk poszłam. Otworzyłam je i zastałam tam...dwóch policjantów. Przekręciłam głowę w bok zastanawiając się czego tu szukają. Pewnie pomylili mieszkania. - pomyślałam.
- Pani Edwards? - spytał ten wyższy. Teraz byłam pewna, że nie pomylili domów.
- Tak, coś się stało? - spytałam już lekko przestraszona.
- Pani chłopak nie żyje. Został zamordowany - powiedział ten drugi.
- Co?! - pisnęłam i zasłoniłam dłonią usta. Oczy natychmiastowo zaszyły mi łzami zamazując cały obraz.
- Wychodząc ze studia ktoś go napadł i dźgnął nożem, a następnie postrzelił. Jesteśmy w trakcie szukania sprawcy - rzekł spokojnie.
- Dla-dlaczego? - szepnęłam jąkając się.
- Nie wiemy. Ale znaleźliśmy to w jego spodniach - powiedział i wyjął ze spodni małe pudełeczko, następnie wystawiając je w moją stronę. Odebrałam od niego rzecz i otworzyłam. Znajdował się tam piękny pierścionek z małym diamencikiem.
- On chciał... Chciał mi się oświadczyć - powiedziałam cicho jakby do siebie. Policjanci coś jeszcze mówili, ale ich nie słuchałam. Cały czas wpatrywałam się w przedmiot w moich dłoniach i powtarzałam pod nosem ''On nie żyje''. Mężczyźni po chwili wyszli, a kiedy drzwi się zamknęły ja upadłam na kolana i zaczęłam głośno płakać. Dopiero teraz do mnie dotarło, że już nigdy więcej go nie zobaczę.

***

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Przetarłam czerwone policzki i wstałam z kanapy. Nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam, ale to przez te wydarzenia. Powoli się do nich doczołgałam, a kiedy je otworzyłam zobaczyłam Logana, Carlosa i Jamesa - kolegów Kendalla.
- Wiesz już? - spytał Logan. Pokiwałam głową i zaprosiłam ich do środka. Widać było, że są przygnębieni.
- Chcecie coś do picia? - spytałam słabym głosem. Nie starałam się nawet wysilić na uśmiech, bo było to w tej chwili nie możliwe.
- Nie dzięki. Przyszliśmy ci powiedzieć, że złapali sprawcę i za tydzień jest rozprawa. A za dwa dni...pogrzeb - powiedział Carlos. Znów wybuchnęłam niepohamowanym płaczem, ale po chwili poczułam jakieś ręce mnie przytulające.
- No już...Cii - szeptał mi wprost do ucha Carlos. Wtuliłam się w niego mocniej i cicho szlochałam.
- Dlaczego to zrobili? Czym on zawinił? To niesprawiedliwe - jęknęłam bezradnie.
- Z zazdrości - mruknął James.
- Ja go kochałam! On mi się chciał oświadczyć! - krzyknęłam nagle.
- Wiemy. Pomagaliśmy mu wybierać pierścionek...
- Nie zniosę tego.

***

- Niech spoczywa w pokoju - rzekł ksiądz. Właśnie odbywa się jego pogrzeb. Cały czas z moich oczu płynął łzy. Zresztą nie tylko z moich. Mama Kendalla przytula się do swojego męża i cały czas płacze. Po chwili jego trumna została opuszczona w dół, a ja upadłam na kolana i schowałam twarz w dłoniach.
- Victoria! - usłyszałam głośny głos za sobą. Podniosłam głowę i zobaczyłam Carlosa. On również miał czerwone oczy. - Chodź już - poprosił. Nawet nie zauważyłam kiedy wszyscy się rozeszli. Pokręciłam przecząco głową i walnęłam pięścią w ziemię.
- Nie mogę. Nie wytrzymam. Ja go kochałam rozumiesz? - spytałam. Po chwili już byłam w ramionach bruneta, który prowadził mnie do samochodu.
Po jakichś 20 minutach odstawił mnie pod dom, a sam odjechał. Zanim to zrobił piętnaście razy prosił abym nic sobie nie robiła. Kiwałam głową na wszystko co mówił, ale tak na prawdę myślami byłam gdzieś indziej. Daleko, daleko stąd. Kiedy tylko przekroczyłam próg salonu upadłam na kanapę i zamknęłam oczy. Chciałam żeby on wrócił. Żeby wszedł teraz do domu i powiedział, że mnie kocha. Żeby już wszystko było dobrze.
Nagle do głowy wpadł mi świetny pomysł. Szybko podeszłam do barku i wyjęłam z niego butelkę whisky i pudełko z tabletkami. Wbiegłam po schodach do naszej sypialni, podeszłam do szafki i wyjęłam kartkę i długopis. Zaczęłam bazgrać krzywe literki, które miały wszystko wyjaśnić.
,,Przepraszam was wszystkich, ale moja miłość jest silniejsza niż cokolwiek innego. Wybaczcie. Kocham was
Wasza Victoria''
Położyłam kartkę na łóżku, a sama usiadłam obok. Wzięłam całą garść tabletek i popiłam alkoholem. Obraz przed oczami stawał się rozmazany, a ja ostatnimi siłami wypowiedziałam jedno zdanie:
- Już na zawsze razem, skarbie.

Nie dane im było żyć razem na tym świecie, ale nikt nie mówił, że tylko tu można znaleźć szczęście.


______________
10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!!

© Kordelia| WioskaSzablonów | X | X | X |.