Blokada kopiowania!

niedziela, 26 lutego 2017

~86 Pregnancy

Białe pudełeczko w mojej dłoni ukazało dwie czerwone kreski. Załamałam się. Mam osiemnaście lat, agresywnego chłopaka i prawie dwumiesięczne dziecko. Dawno myślałam nad samobójstwem, ale teraz musiałam męczyć się na tym świecie jeszcze przez kilka miesięcy. Czułam się fatalnie, a ta wiadomość totalnie mnie dobiła, nie pozostawiając mi innego wyboru. Wyszłam z łazienki i udałam się do salonu, gdzie przebywał Kendall. Powoli weszłam do pomieszczenia i stanęłam przed ekranem telewizora, co spotkało się z głośnym burknięciem ze strony blondyna. Wyciągnęłam zza pleców test i położyłam go na stole. Spojrzałam na niego wymownie. Kendall chwycił w dłoń biały pasek plastiku i zawiesił na nim wzrok. Wstał z miejsca i zaśmiał się.
- Chyba żartujesz - zaszydził.
Zamachnęłam się, ale on przytrzymał mój nadgarstek, wykręcając go boleśnie. Upadłam na podłogę, czując okropny ból w okolicy żołądka. Podniosłam głowę, a moje oczy zarejestrowały wściekły wyraz twarzy Kendalla. Oddychałam szybciej, ale ogromna gula w moim gardle przeszkadzała mi w nabraniu wystarczającej ilości powietrza, przez co zaczęłam się krztusić. Po chwili Schmidt kucnął przy mnie i uniósł mój podbródek. Syknęłam cicho i zacisnęłam posiniaczoną dłoń na swojej koszulce. Badawczy wzrok blondyna przeszywał mnie na wskroś. To kolejny raz, gdy stracił nad sobą kontrolę i sprawił mi ból, zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Jego wzrok złagodniał, a ramiona owinęły się wokół mnie i przycisnęły do rozgrzanej klatki piersiowej. Próbowałam zignorować piekące oczy, ale nie udało mi się to. Po moich policzkach spłynęło kilka łez. Dłonie Kendalla przesuwały się po moich plecach, a po chwili znalazły się pod koszulką. Delikatnie głaskał moją nagą skórę, szepcząc przy tym kojące słowa. Byłam zwyczajnie zmęczona. Poczułam, że podnosi mnie do góry. Mój mózg zarejestrował tylko zetknięcie z łóżkiem i ciepłe ramiona blondyna.


~*~


Otworzyłam oczy i westchnęłam. Obok mnie, na satynowej pościeli leżał Kendall. Miał rozczochrane włosy i lekko otwarte usta. Przygryzłam wargę. On był zbyt seksowny. Wstałam gwałtownie z łóżka i przez to zakręciło mi się w głowie. Uniosłam koszulkę, którą miałam na sobie i z przerażeniem podeszłam do lustra. Na moim lekko zaokrąglonym brzuchu widniał fioletowy siniak. Przejechałam opuszkami palców po opuchniętym miejscu i syknęłam cicho. Tym razem pozwoliłam łzom wypłynąć na moje policzki. Odwróciłam się gwałtownie na głośne skrzypnięcie. Kendall spoglądał na mnie z mieszaniną strachu i bólu. Wstał z materaca i ruszył w moim kierunku. Koszulka opadła na ogromny siniak, masując go dokładnie. Stanął za mną, unosząc ponownie materiał. Przełknął głośno ślinę. Teraz wydawał się być wystraszonym. Położył swoją dużą, ciepłą dłoń na moim brzuchu. Nie wiedziałam, co zrobić, co powiedzieć. Bałam się, że może nastąpić kolejny wybuch. Zacisnęłam mocno oczy i zaczerpnęłam powietrza. Poczułam, że obraca mnie w swoją stronę i przytula mocno. Z mojego gardła wydobył się głośny szloch. Wreszcie poczułam jego bliskość, której zawsze mi brakowało.
- Kocham was - szepnął i pocałował mnie w czoło. - Przepraszam za wszystko, Charlie.
I wtedy poczułam to cholerne szczęście. Poczułam, że teraz chcę żyć.


You bring me back to life.


niedziela, 19 lutego 2017

~85 Odnajdując Szczęście

Nie potrafię poradzić sobie z życiem. Wszystko mnie przeraża. Dorosłość, samodzielność, samotność, ludzie. Jedno kłóci się z drugim. Jestem zagubiona. Miesiąc temu wyprowadziłam się od rodziców i zamieszkałam sama. Myślałam, że ułożę sobie jakoś życie. Tymczasem wpadłam w silną depresję.
Zapomniałam zrobić zakupy, dlatego na obiad wyszłam na miasto. Weszłam do pierwszej lepszej restauracji i zamówiłam kawę. Mój obiad. Usiadłam w kącie. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi. Kiedy czekałam na kawę, przeglądałam gazetę. Nagle poczułam czyjś wzrok na sobie. Odłożyłam gazetę i rozejrzałam się. Przy jednym ze stolików siedział chłopak. Gapił się na mnie tak otwarcie, że aż raziło. Nie przejął się tym, że go nakryłam. Nie odwracał wzroku. Speszyłam się i ponownie zatopiłam wzrok w gazecie.

"Pani kawa" kelnerka postawiła przede mną filiżankę. "Życzę smacznego" posłała mi uśmiech i odeszła. Odprowadzając ją wzrokiem zauważyłam, że ten chłopak idzie w moją stronę. Nie wiem dlaczego ale nie potrafiłam odwrócić od niego wzroku. Stanął nade mną.

"Mogę się dosiąść?" spytał. Kiwnęłam głową, nie odwzajemniając jego uśmiechu. Usiadł naprzeciw mnie i postawił swój kubek z Latte na stoliku. Obserwował mnie. Czułam się nieswojo.

"Pewnie zastanawiasz się dlaczego się tak na ciebie gapię" odezwał się. Spojrzałam na niego.

"Widzę, że potrafisz czytać w myślach" odparłam zjadliwie. Uśmiechnął się.

"Nie. Po prostu zastanawiam się dlaczego jesteś taka smutna. Płakałaś dzisiaj. Masz zmęczone i suche oczy. Do tego sine worki" powiedział powoli.

"Wiem, że wyglądam jak gówno, ale nie musisz być taki chamski żeby zwracać mi uwagę" wycedziłam.

"Nie uważam, że wyglądasz jak gówno" pokręcił głową. "Pomyślałem, że chciałabyś z kimś porozmawiać."

Zamilczałam. Albo tak było po mnie widać, albo wiedział o co chodzi. Może miał już do czynienia z takimi ludźmi, albo...

"Masz depresje" oznajmił cicho. Oczy naszły mi łzami. Spojrzał w dół, wstał i przesiadł się obok mnie. Tak po prostu objął mnie ramieniem i pozwolił mi schować się w jego ramionach. Byłam mu tak cholernie wdzięczna. Wtuliłam się w niego i wdychając jego zapach, rozpłakałam się. Czułam jak bawi się moimi włosami. Poczułam się kochana i... żywa.

Po dłuższej chwili odsunęłam się od niego i rękawem starłam łzy. Delikatnie starł jedną z nich. Czułam jego skórę na policzku. Była taka delikatna i miękka. Spojrzałam mu w oczy. Był smutny.

"Dlaczego?" wyszeptałam.

"Wiem co to znaczy być samotnym" odpowiedział. "Jesteś za ładna żeby płakać i się smucić."

"Jakie to ma znaczenie" spytałam obojętnie, opierając się o stolik.

"Powiedz co cię dręczy, wtedy ja powiem ci co dręczy mnie" powiedział. Spojrzałam na niego i oparłam się o siedzenie.

"Nie wiem co mnie dręczy. Po prostu nic nie ma dla mnie sensu. Wyprowadziłam się od rodziców, bo od kiedy mój starszy brat zginął w wypadku samochodowym nie dało się tam wytrzymać. Ciągle oskarżyli mnie, że to moja wina, że pozwoliłam mu jechać. Mnie nie było nawet w domu. Boje się tego, że nie poradzę sobie sama, że to wszystko mnie przerośnie. Boję się ludzi, ciszy, hałasu, samochodów, boje się wszystkiego" wyznałam mu. Poczułam ulgę. "Co dręczy ciebie?" Uśmiechnął się.

"Mój chłopak zdradził mnie ze swoją przyjaciółką." Zatkało mnie. Nie wiedziałam, że jest gejem. Nie wygląda na takiego. Przecież geje wyglądają jak każdy inny, więc skąd mogłam wiedzieć. "Zaskoczona, że miałem chłopaka?" uśmiechnął się ponownie. "Nie jestem gejem. Jestem bi" wyjaśnił. "Ale to nie ma znaczenia. Znałem go od małego. Byliśmy naprawdę niezłą parą, ale stwierdził, że gejowanie nie jest dla niego. Nie mogę go do niczego zmuszać."

"Przykro mi..." zawahałam się nie wiedząc jak się nazywa.

"Kendall" uśmiechnął się.

"Ann" powiedziałam.

"Miło mi" pochylił głowę. Przez chwile wpatrywałam się w niego.

"Słuchaj, Kendall... przepraszam, że cie zaatakowałam na początku."

"Każdy normalny by tak zareagował" zaśmiał się.

"Jak potrafisz się uśmiechać kiedy zostałeś tak zraniony?" spytałam.

"Trzeba iść dalej. Moje zamartwianie się przecież nic nie zmieni. Lepiej cieszyć się tym co się ma" odpowiedział. "Wiesz dlaczego do ciebie podszedłem? Widziałem, że potrzebujesz pomocy i wiedziałem, że mogę ci pomóc. Przeszłem przez to co ty. Też nie widziałem sensu. Aż pewnego dnia postanowiłem, że do zachodu słońca będę żył tak jakbym jutro miał się nie obudzić. Nawet nie wiesz ile dobra można zrobić w jeden dzień. I tak mi zostało. Masz w sobie siłę, Ann. Potrafisz stawić temu czoła, potrafisz przez to przejść."

"Skąd ta pewność?"

"To nie pewność, to wiara. Pomogę ci."

"Jak?" Zmarszczyłam brwi.

"Pokaże ci, że możesz odnaleźć szczęście w jeden dzień" powiedział i wstał, wyciągając do mnie rękę. Przez chwile zastanawiałam się, ale podałam mu dłoń i pozwoliłam mu siebie poprowadzić.

Zabrał mnie na miasto. Spacerowaliśmy ulicami, śpiewając głośno i nie zważając na głupie komentarze innych. Niektórzy nas nagrywali i prosili o zdjęcie. Możecie uważać to za głupie, ale czułam się taka szczęśliwa i wolna, jak nigdy. Przy okazji głos Kendalla to życie. Przysięgam, że w życiu nie słyszałam nic piękniejszego. Nawet sam Ed Sheeran nie może się z nim równać, chociaż do tej pory uważałam go za totalnego króla.

"Pokaże ci coś super" powiedział, ciągnąc mnie wzdłuż najbardziej zatłoczonej ulicy.

Na tamtejszym stoisku kupił dwa ogromne naleśniki. Jeden dał mi. Na górze miały przyczepione zwierzątka. On miał pandę, a ja kotka.

"Wybrałem kota, bo są takie urocze, milusie i kochane jak ty" powiedział.

"Czemu panda?" spytałam, spoglądając na jego.

"Bo są fajne" odparł. "Dalej, spróbuj!"

Ugryzłam kawałek i dosłownie poczułam jakbym miała kawałek chmurki w ustach. Zamknęłam oczy i dałam się porwać temu smakowemu orgazmowi.

"I jak?" zapytał, czekając na moją reakcje.

"Boskie! W życiu nie miałam nic lepszego w ustach!" kiedy to powiedziałam zaczął się histerycznie śmiać. Po chwili zajarzyłam dlaczego i zaczęłam się dusić ze śmiechu.

Wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy na obrzeża miasta. Były tam wystawy różnych obrazów, robótek ręcznych, figur czy własnoręcznie robionych perfumów.

"Lubisz jak coś ładnie pachnie?" zapytał, trzymając mnie za rękę i prowadząc między stanowiskami. Ciągle trzymał mnie za rękę, to było miłe.

"Jasne" odparłam.

"To chodź, pokażę ci moje najlepsze zapachowe odkrycie" przygryzł wargę i pociągnął mnie w głąb tłumu. "Cześć, Maddie" powitał sprzedawczynię perfumów.

"Cześć, Kendall, jak się masz?"

"Dobrze. Masz jeszcze..." poruszył brwiami. Maddie uśmiechnęła się i wyciągnęła spod lady zieloną fiolkę.

"Dla pana pół ceny" puściła mu oczko.

"Reszty nie trzeba" uśmiechnął się do niej i wziął fiolkę. "Powąchaj."

Podsunął mi perfum pod nos. Zaciągnęłam się zapachem. Pachniał jak moje sny. Połączenie rozmarzonej lawendy, szarlotki, sennego bzu... wszystko tworzyło tak niesamowite połączenie, że nogi się pode mną ugięły.

"Perfum doskonały" powiedziałam rozmarzonym głosem.

"Teraz będziesz doskonale pachnieć. To dla ciebie" powiedział, podając mi buteleczkę.

"Nie mogę tego wziąć" odparłam trzeźwo.

"Nie proszę cię żebyś to wzięła tylko ci to daje. Nie marudź, bo nie pokaże ci już nic więcej" wsadził butelkę do mojej torby.

"Dziękuję" powiedziałam.

"Byle uczynić cię szczęśliwą."

Później wdrapaliśmy się na najwyższy wieżowiec i obserwowaliśmy ludzi oraz miasto. Nigdy nie widziałam nic piękniejszego. Niebo robiło się ciemniejsze, a miasto pokrywał mrok. Światła wieżowców oświetlały przestrzeń. To było coś cudownego. Usiedliśmy na dachu i wypatrywaliśmy gwiazd.

"Czujesz się szczęśliwa?" zapytał.

"Jak nigdy" spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.

"Masz najpiękniejszy uśmiech na świecie" powiedział. Odwróciłam się. "Nie rób tak" rzekł, łapiąc mnie za brodę i zmuszając żebym na niego spojrzała. "Mówię poważnie, Ann. Masz się uśmiechać tak często jak możliwe."

"Okej" uśmiechnęłam się.

"Obiecujesz?"

"Obiecuję" zaśmiałam się. Jego oczy pochłonęły mnie niczym czarna dziura. Nie odwrócę wzroku dopóki on tego nie zrobi. Nie jestem w stanie. Po chwili uśmiechnął się i pogłaskał mnie po policzku.

"Już jako smutaska byłaś ładna, ale teraz wygrywasz wszystko" wyszeptał. Znów się uśmiechnęłam.

"Próbujesz podnieść moją samoocenę?"

"Tylko cię uświadamiam" oparł swoje czoło o moje. "Na moment zapomniałem o całym świecie. Podejście do ciebie było najlepszą decyzją w moim życiu."

"Prawie mnie nie znasz" wyszeptałam.

"Mamy czas. Dużo czasu" uśmiechnął się i pocałował mnie. Początkowo chciałam się odsunąć, ale nie potrafiłam tego zrobić. Poczułam ścisk w żołądku i coś jakby mózg mi się kurczył. Jeszcze nigdy nie czułam czegoś przyjemniejszego.

W jeden dzień słyszałam najpiękniejszy dźwięk w moim życiu, zasmakowałam najpyszniejszego jedzenia na świecie, wąchałam najcudowniejszy zapach ever, widziałam najwspanialszy widok jaki kiedykolwiek mogłabym zobaczyć i doznałam najprzyjemniejszego uczucia...
W jeden dzień Kendall zorganizował każdy z moich pięciu zmysłów za pomocą zwykłych codziennych rzeczy.
W jeden dzień Kendall pomógł mi odnaleźć szczęście i myślę, że przy okazji sam je odnalazł.


niedziela, 12 lutego 2017

~84 The Sad Truth

Jak każdego ranka, posłusznie czekałem na Arianę pod jej domem. Czekałem, aż będzie gotowa i razem pójdziemy do szkoły. Opierając się o ścianę, patrzyłem na zegarek; za piętnaście ósma, a ona jeszcze nie wyszła. Czekała nas, przynajmniej dwudziestominutowa, droga. Wtedy, w mojej głowie narodził się pomysł.
"Nie możesz iść na wagary, Kendall.", podpowiada głos w mojej głowie, ale nie miałem ochoty na słuchanie kazań podświadomości.
Zerknąłem na okno pokoju Ari. Nie widziałem jej tam, więc zapewne zakładała buty w przedpokoju.
"Kendall, idź do szkoły jak grzeczny chłopiec.", głos nie chciał się odczepić. Pokręciłem głową, chcąc go odgonić i na szczęście, udało się. Zaraz potem, dziewczyna wyszła z domu.
Przez chwilę, po prostu stałem w bezruchu, urzeczony jej widokiem. Miała na sobie zwykły moherowy sweter w kolorze pudrowego różu, a brązowe włosy opadały swobodnie, ale mimo to wyglądała idealnie. Na mój widok, uśmiechnęła się szeroko, co tylko dodało jej uroku.
Zeskoczyła ze schodów i wyciągnęła ręce w moją stronę. Złapałem ją za biodra i przyciągnąłem do siebie.
- Mam najwspanialszą dziewczynę na świecie - powiedziałem, patrząc w, najpiękniejsze pod słońcem, czekoladowe oczy.
- Szczęściarz z siebie - zaśmiała się, po czym pozwoliła się pocałować.
- Wiesz, że lekcje zaczynają się za jakieś... dziesięć minut? - zapytałem, bo najwyraźniej nie była tego świadoma.
Tak jak myślałem - w zaskoczeniu, wytrzeszczyła oczy i pociągnęła mnie za sobą, na co wybuchnąłem śmiechem i pokręciłem głową.
- Kendall, musimy iść do szkoły - nalegała, ale ja także nie chciałem ustąpić.
Zacząłem iść w zupełnie innym kierunku, a ręce trzymałem w kieszeniach skórzanej kurtki. Po krótkiej chwili, usłyszałem za sobą szybkie kroki; uśmiechnąłem się triumfalnie. Gdy już mnie dogoniła, wyciągnęła moją dłoń z kurtki i przytuliła się do mojego ramienia.

Chciałem pójść jak najdalej od centrum miasta, odpocząć od tego szumu i tłoku. Wymyśliłem, że pójdziemy na długi spacer do lasu, który znałem jak własną kieszeń. Było w nim kilka wspaniałych miejsc i właśnie nimi chciałem podzielić się z moją ukochaną.
Rześkie, leśne powietrze przyprawiało mnie o przyjemne dreszcze.
- Chodź, Ari - przyspieszyłem. - Chcę ci pokazać coś niesamowitego.
- Poczekaj - odparła zadyszana.
Nie szedłem aż tak szybko, więc zdziwiłem się jej protestem. Przystanęła i oparła ręce na kolanach. Podszedłem bliżej, żeby pomóc jej iść. Złapałem ją za rękę, ciągnąc za sobą. Dopiero po chwili, zauważyłem, że ma siny nadgarstek. Kiedy go puściłem, nieprędko wrócił do dawnego koloru. Był to cholernie przerażający widok. Spojrzałem dziewczynie w oczy, posyłając pytające spojrzenie.
- To nic takiego - uśmiechnęła się blado.
Chciałem wierzyć w jej słowa, więc poszliśmy dalej.
Niedługo potem, doszliśmy do wysokiego drzewa, na którym został zbudowany domek. Znalazłem go dobre kilka lat temu. Zawsze zastanawiało mnie, kto buduje domek na drzewie w środku gęstego lasu, ale wyglądał na opuszczony, więc pozwoliłem sobie go odwiedzać.
Położyłem dłoń na nowej drabince, którą wymieniłem niedawno. Uśmiechnąłem się do siebie na sam widok jasnych desek. Później, spojrzałem w górę i od razu zacząłem się wspinać. Zerknąłem w dół i zszedłem, kręcąc głową.
- Wejdź pierwsza - zachęciłem.
- Nie, idź śmiało.
Ucieszyłem się z tej odpowiedzi, bo jak najszybciej chciałem wejść na górę. Widok stamtąd był niesamowity i marzyłem, żeby go zobaczyć.
Wszedłem bez ociągania się. Omiotłem wzrokiem wszystko naokoło. Widziałem czubki wszystkich drzew, a także oddalone budynki w mieście. Zaparło mi dech w piersi. Gdzieś między wieżowcami, unosiła się rzadka mgła.
- Kendall! - usłyszałem, dobiegający z dołu, zduszony głosik.
Podszedłem do barierki i spojrzałem w dół.
Ariana wciąż stała u stóp drzewa, jedynie trzymając drabinkę. Postawiła stopę na pierwszym stopniu, ale nie była wstanie się unieść.
- Chodź - próbowałem ją jakoś pokrzepić.
Nie pamiętam, żeby miała lęk wysokości.
Powoli, zaczęła wchodzić na górę. Nie spuszczałem z niej wzroku, a gdy znalazła się już na samej górze, złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie. Znowu złapała zadyszkę. Nie wyglądało to normalnie, ale możliwe, że to wszystko wyolbrzymiałem.
Kiedy patrzyła na mnie swoimi brązowymi oczami, nie mogłem się powstrzymać, żeby jej nie pocałować. Niestety, szybko mnie od siebie odepchnęła. Nigdy wcześniej tego nie zrobiła. Tym razem nie mogłem po prostu ominąć tego milczeniem, musiałem wiedzieć o co chodzi.
- Coś się stało? - zapytałem, obejmując ją w talii.
- Chyba powinnam iść - niezdarnie próbowała mnie od siebie odciągnąć.
- Dopiero przyszliśmy - powiedziałem nieco bardziej stanowczym głosem. - Co się dzieje? Rano zachowywałaś się inaczej.
- Muszę iść! - krzyknęła jak nigdy. - Zostaw mnie.
Kompletnie zgłupiałem. Dopiero co wspięła się na wysokie drzewo, już zaczęła z niego schodzić, zostawiając mnie samego. Skoro chciała, żebym dał jej spokój, wolałem nie podważać jej zdania. Jeśli chciała pobyć sama - dawałem jej czas. Dobrze wiedziałem, że jeśli przez kilka dni pomyśli, odpocznie, wróci do mnie i znowu będzie jak dawniej.
Niestety, tym razem było inaczej.
Kiedy wróciłem do domu, starałem się o niej nie myśleć. Bez przerwy patrzyłem na telefon, licząc na jakieś przychodzące połączenie lub nowego SMS-a. Chciałem wybiec z domu i pójść do niej, ale musiałem po prostu czekać.
Więc czekałem. Minął tydzień i nie dostałem od niej żadnego znaku życia.
To naprawdę nie było normalne. W końcu, poszedłem do niej. Nie mogłem dłużej czekać, żyjąc w niepewności. Nawet nie wiedziałem, co się działo, a co za tym idzie nie wiedziałem na czym stoję.
Zapukałem do drzwi, ale odpowiedziała mi cisza. Stałem na ganku przez dobre dziesięć minut, aż wreszcie ktoś stanął na progu, a była to matka Ariany. Miała wyraźnie zaniepokojoną minę.
- Kendall... - wydusiła z siebie zachrypniętym głosem.
Wiedziałem, że coś jest nie tak. Serce momentalnie mi przyspieszyło. Czułem, że jeszcze chwila i dowiem się wszystkiego, ale ogarniał mnie lęk nie do opisania. Dłonie mi drżały, co nie zapowiadało niczego dobrego.
Czy zrobiłem coś nie tak? Może powiedziała mamie, że nie chce mnie znać i poprosiła, żeby mnie spławiła? Powinienem pójść w diabły i zostawić ją w spokoju?
Zacisnąłem ręce w pięści. Nie mogłem pozwolić jej tak po prostu odejść, potrzebowałem wyjaśnienia, dlaczego mnie zostawiła. Nie poddam się bez walki.
- Wejdź - zaprosiła mnie do środka.
Posłusznie wszedłem, po czym stanąłem na środku przedpokoju, krzyżując ręce na piersi. Kobieta wiedziała, że przyszedłem po odpowiedź.
- Gdzie jest Ariana? - zapytałem. - Mogę iść do jej pokoju?
- Nie ma jej w pokoju - niespodziewanie, do jej oczu napłynęły łzy. - Jest w szpitalu.
- Słucham? - rozdziawiłem usta ze zdziwienia, ale nic więcej nie powiedziałem. Po prostu wybiegłem z domu i ruszyłem w stronę szpitala.
Próbowałem złapać taksówkę, żeby znaleźć się w szpitalu jak najszybciej. Na szczęście, los mi sprzyjał i nie musiałem zbyt długo czekać na transport. Podczas jazdy, niecierpliwie klepałem się w kolano.
Skoro była w szpitalu, musiało stać się coś poważnego. Łzy w oczach jej matki nie były dobrym znakiem.
Szybciej, powtarzałem w myślach.
Wbiegłem do recepcji, a zaraz potem, jak najszybciej do sali, wskazanej przez recepcjonistkę. Stanąłem przed drzwiami i zajrzałem do środka przez niewielką szybę. Zobaczyłem ją, leżącą na łóżku. Delikatnie pchnąłem drzwi, po czym wszedłem do sali.
Przywitało mnie pikanie maszyny, badającej puls, a moja ukochana została podczepiona do jakichś kabelków. Usiadłem na skraju łóżka i popatrzyłem z zatroskaniem na jej zmarnowaną twarz. Była blada i miała podkrążone oczy. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie.
Bez przerwy zadawałem sobie pytanie: kiedy to się stało?
- Ari? - szepnąłem, łapiąc dłoń dziewczyny.
Nie otrzymałem odpowiedzi.
Pogłaskałem jej, niegdyś rumiany policzek, teraz bez żadnego koloru. Wtem, maszyna zaczęła pikać szybciej i głośniej. Jak na komendę, do sali wbiegły dwie pielęgniarki, a zaraz za nimi lekarz. Zostałem odepchnięty na bok, przy czym mężczyzna zasłonił mi widok. Próbowałem wychylać głowę, żeby zobaczyć co z nią robili, ale zrobili ze swoich ciał mur, nie do przebicia. Dosłownie kilka sekund później, pikanie ustało. Nic poza ciszą. Nie słyszałem nawet żadnego oddechu, bo wszyscy je wstrzymali.
- Co się stało?! - wrzasnąłem, łapiąc lekarza za ramię.
Ten w odpowiedzi zakrył twarz dłońmi i powiedział krótko:
- Przykro mi.
Wskazał palcem szafkę nocną, stojącą przy łóżku.
- Pisała coś jakieś trzy godziny temu - dodał, po czym wyszedł.
Spojrzałem na zapisaną kartkę, a potem na bladą twarz. Martwą twarz.
Poczułem ukłucie w sercu, ale nie był to zwyczajny skurcz, to był ból jakiego nie czułem nigdy w życiu. Miałem wrażenie, że całe moje ciało przebija tysiące ostrzy, a z każdej rany cieknie stróżka ciepłej krwi.
To chyba jakiś głupi żart.
Opadłem na kolana, tuż przy łóżku. Złapałem chłodną dłoń Ari i chwyciłem zwitek papieru, na którym napisała kilka słów.

Kochany Kendallu,
Wiem, że zauważyłeś pogorszenie mojego stanu zdrowotnego. Okazało się, że jestem chora i zostało mi niewiele czasu. Nie chciałam, żebyś widział mnie w takim stanie, dlatego próbowałam cię jakoś spławić, pozwolić odejść. Byłam niemiła, bo nie chciałam byś czuł żal po moim odejściu.
W dzień kiedy trafiłam do szpitala, marzyłam o Twojej wizycie i ostatnim pocałunku. Jednak, byłam zbyt słaba, za bardzo się bałam.
Jeśli to czytasz, to wiedz, że nie zdążyłeś. Najwyraźniej nie dałam rady przeżyć do Twojego przyjścia. Wybacz mi. Zawsze byłam tylko zwykłą, wątłą trzciną, w przeciwieństwie do Ciebie.
Byłeś najlepszym co mnie w życiu spotkało.
Kocham Cię ponad wszystko i tak pozostanie nawet kiedy wszyscy znikną. Pamiętaj o tym.
Twoja Ariana

A więc nie zdążyłem. Pozwoliłem jej odejść bez pożegnania. To wszystko moja wina. Powinienem przyjść dawno temu. Teraz nie mam już nic.

"Każdą miłość trze­ba unieść ku śmier­ci, żeby wreszcie była nieśmiertelna."


© Kordelia| WioskaSzablonów | X | X | X |.