Blokada kopiowania!

wtorek, 30 czerwca 2015

~17 Puppy's Friend

*


Spacerując z psem wzdłuż rzeki, napawałam się cudowną pogodą. Słońce świeciło i odbijało się w wodzie, tworząc piękne refleksy. Niebo było niemal bezchmurne, więc nie było mowy o nagłym deszczu, który na pewno popsułby mi humor. Usiadłam na trawie, żeby odpocząć. Delikatnie, nie chcąc zrobić mu krzywdy, przyciągnęłam do siebie szczeniaka.
Dosłownie kilka dni temu, mój tata znalazł go opuszczonego nad zalewem i, na szczęście, bez wahania wziął go do domu. Przez długi czas zastanawialiśmy się z bratem jakie mu dać imię, aż w końcu rzuciłam "Rex" i już tak zostało. Póki co, prowadziłam go na sznurku, gdyż nikt nie raczył pójść do sklepu i zainwestować w smycz.
Nagle, ktoś zasłonił mi słońce. Spojrzałam w górę i ujrzałam sylwetkę chłopaka, którego nie widziałam nigdy wcześniej.
- Zasłaniasz mi słońce - syknęłam.
- Chyba nie powinnaś prowadzić psa na takim sznurku - skarcił mnie. - To niebezpieczne.
Przewróciłam dramatycznie oczami, dając mu do zrozumienia, że nie biorę sobie do serca jego rad. Wtem prychnął kpiąco, po czym odszedł. Przez chwilę wpatrywałam się w jego plecy, aż w końcu także poszłam.


Następnego dnia, poszłam na spacer w to samo miejsce, ale ktoś tam na mnie czekał. Rozpoznałam w nieznajomym chłopaka, który wczoraj zwracał mi uwagę. Przyspieszyłam kroku, prosząc w myślach, żeby mnie nie zauważył, ale trochę się przeliczyłam.
- Hej, czekaj - powiedział.
Stanęłam kilka kroków dalej, po czym spojrzałam na niego. Podszedł bliżej i wtedy zauważyłam, że trzyma coś za plecami. Wychylałam głowę, żeby zobaczyć co to takiego, ale odsunął mnie od siebie jedynym ruchem ręki.
- Co tam masz? - zapytałam.
Zamiast mi odpowiedzieć, kucnął i zaczął drapać Rexa za uchem. Piesek od razu zaczął merdać ogonem i podgryzać dłoń chłopaka.
Nagle wyciągnął zza pleców niebieski sznurek i podsunął psu pod pyszczek.
- Podoba ci się? - zwrócił się do niego. - No jasne, że tak.
Bez wahania, ściągnął mu sznurek z szyi, żeby zastąpić go nową obrożą, do której przypiął błękitną smycz. Wytrzeszczyłam na niego oczy z niedowierzaniem.
- Od razu lepiej - dodał, szczerząc zęby.
- Nie musiałeś... - powiedziałam, nieco zawstydzona.
- Oj, musiałem.
- Dziękuję.
- Nie ma za co - rzucił, wstając, żeby wyciągnąć rękę w moją stronę. - Jestem Kendall.
- Vanessa.
Nie wiedziałam dlaczego, ale jego dłoń była bardzo ciepła. Wcale nie miałam ochoty jej puszczać, lecz jakbym tak zastygła, na pewno wyszłabym na kompletną idiotkę.
Kendall usiadł na trawie, a ja poszłam za jego śladem. Pies znalazł sobie nowy obiekt zainteresowań, przez co mnie odstawił w kąt. Jednak ten widok był tak rozkoszny, że nie byłam w stanie mieć mu tego za złe. Wciąż wbijał swoje malutkie ząbki w palce chłopaka, a ten tylko śmiał się w głos.
- A on jak się wabi? - zapytał.
- Rex.
- Na prawdę? - wyglądał jakby mi nie wierzył. - Takie groźne imię dla takiego słodkiego pieska?
Nie czekając na moją odpowiedź, wziął Rexa na ręce i przystawił mu do nosa swój policzek. Zwierzak zaczął go lizać jak opętany. Mimowolnie się skrzywiłam; miałam wrażenie, że mój własny pies lubi obcego bardziej, niż mnie. Niedługo potem, byłam znudzona ich zabawą, gdyż przez przerwy tylko na nich patrzyłam. Jedyny plus tej sytuacji - do woli mogłam podziwiać zielonkawe oczy chłopaka, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Na co się tak gapisz? - jego słowa przywróciły mnie do rzeczywistości.
- N-na nic - jąkając się, odwróciłam wzrok. - Muszę iść.
Zabrałam od niego smycz i przyciągnęłam psa do siebie. Gdy wstałam, Kendall momentalnie zrobił to samo. Zrobiło się bardzo niezręcznie, więc chciałam po prostu odejść i zapomnieć o tym wszystkim. Na szczęście, chłopak został, kiedy ja poszłam dalej.


Przegrzebałam dosłownie każdą szafkę w kuchni, w poszukiwaniu mojego ulubionego kremu do kanapek, ale nigdzie go nie było. Po chwili zaczęłam szukać mamy, tylko ona mogła wiedzieć, gdzie jest ten słoik. Ku mojemu nieszczęściu, jej także nie mogłam znaleźć. Przebiegłam cały dom, ale jedyną żywą duszę, którą spotkałam, to mój brat, grający na konsoli. W końcu wyszłam na dwór i właśnie tam zastałam mamę, lecz nie była sama. Kucała na trawie, a tuż obok niej siedział Kendall z Rexem na kolanach.
- Co jest..? - syknęłam pod nosem, po czym ruszyłam w ich kierunku. - Mamo?
- Oh, cześć, kochanie - powiedziała, posyłając mi uśmiech. - Twój kolega przyniósł dla naszego malucha nowe zabawki.
Wskazała palcem na otwarte pudło, w którym dostrzegłam gumowe i pluszowe zabawki. Podeszłam bliżej i położyłam ręce na biodrach.
- Gdzie jest mój krem? - zapytałam.
- Skończył się, częstowałam Kendalla.
Zaczęło się we mnie gotować; jeszcze moment i wybuchnę. Jakiś kompletnie obcy koleś zabiera mi psa i zjada moje ulubione smarowidło do kanapek. Na dodatek podaje się za mojego kolegę, kiedy wcale go nie znam.
Wtedy spojrzałam na szczeniaka; na prawdę świetnie się bawił. Nieustannie merdał ogonem, żując gumowego kurczaka, piszczącego pod naciskiem jego zębów. Nagle cała złość ze mnie uleciała. Nie potrafiłam się gniewać, widząc tyle szczęścia. Po chwili także usiadłam na trawniku, a właśnie wtedy, mama jak oparzona wstała i wróciła do domu. Odprowadziłam ją wzrokiem do drzwi i zaraz potem spojrzałam na chłopaka.
- Po co to robisz? - zapytałam. - Te wszystkie akcesoria, zabawki. Tak bardzo lubisz psy?
- Raczej tak bardzo lubię ciebie - odpowiedział bez wahania, a moje policzki mimowolnie pokrył rumieniec.
Wyszczerzył zęby, jakby był rad z tego, że mnie zawstydził. Nie miałam pojęcia co o tym wszystkim myśleć.
- Tak na prawdę też mnie lubisz - zaśmiał się.
Zrobiłam naburmuszoną minę i skrzyżowałam ręce na piersi.
- No przestań - dodał, dźgając mnie palcem w ramię.
Miałam ochotę się uśmiechnąć, ale nie zrobiłam tego. Sama nie wiedziałam, dlaczego to powstrzymywałam. Wtem, niespodziewanie, pies wyskoczył z rąk Kendalla i przebiegł obok mnie. Chłopak, próbując go złapać, przypadkowo powalił mnie na trawę. Odruchowo pociągnęłam go za ramię, co poskutkowało przelotnym pocałunkiem.
Cholera.
Próbowaliśmy jakoś się z tego wyplątać, ale jedyne do czego byłam zdolna to spalenie buraka. Miałam wrażenie, że serce stanęło mi w momencie, gdy nasze usta się złączyły. Szybko potrząsnęłam głową, żeby odgonić te myśli, ale wtedy Kendall ponownie mnie pocałował, lecz tym razem na pewno nie był to wypadek. Po chwili, samowolnie zrobił krok w tył. Posłałam mu pytające spojrzenie i blady uśmiech. Sama nie rozumiałam dlaczego, ale nie miałam nic przeciwko temu pocałunkowi; był całkiem miły. Nie mogłam uwierzyć, że myślałam o czymś takim. Niemal bez przerwy samowolnie wprowadzałam się w zakłopotanie.
- Przepraszam, Ness - powiedział cicho, po czym odkaszlnął znacząco.
- N-nie szkodzi - cholera, znowu się jąkałam.
To była najbardziej niezręczna sytuacja w całym moim życiu. Jedyne na co miałam ochotę to okrycie się peleryną-niewidką, której oczywiście nie posiadałam.
- Zaraz, jak mnie nazwałeś? - zorientowałam się dopiero po chwili.
Chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami. Wyglądał, jakby kompletnie nie czuł zażenowania, w przeciwieństwie do mnie. Zastanawiałam się jak on to robił.


Nie mogłam zasnąć przez dwie noce z rzędu, zastanawiając się nad postacią nowo poznanego chłopaka. Nie do końca go rozumiałam, zwłaszcza, że nie potrafiłam czytać w myślach. Jednak w końcu pojawiła się okazja, żebym go poznała. Poprosił mnie, żebym poszła z nim do pracy, a raczej do miejsca, gdzie pracował charytatywnie. Okazało się, że ową placówką było schronisko. Tam, robił wszystko, żeby dać bezdomnym zwierzakom choć trochę miłości. Odkryłam, że ma na prawdę dobre serce i zależy mu na szczęściu każdego, kto tylko jest w pobliżu.
Podczas gdy wspólnie wyprowadzaliśmy psy, mogłam go zapytać o rzeczy, które męczyły mnie od jakiegoś czasu.
- Czemu nie zaprosisz mnie na randkę? - palnęłam niekontrolowanie.
- Bo wolę chodzić na spacery z ośmioma psami i zbierać ich kupy - zaśmiał się, wyraźnie zadowolony ze swojego żartu. - A chciałabyś?
- Ym, może - nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji, mimo że był on do przewidzenia.
- Jesteś taka urocza, kiedy się zawstydzasz - wciąż chichotał. - Uwielbiam kiedy się rumienisz.
- Oh, przestań!
Poczułam się jakby przygwoździł mnie do ściany i uderzył zdechłą rybą w twarz - potwornie.
- To jak... chcesz gdzieś wyskoczyć? Bez psów - powiedział, lecz tym razem poważnym tonem.
Bez zastanowienia skinęłam głową; kompletnie przestałam nad sobą panować.


Już następnego wieczoru, wyszliśmy na miasto, ale nie wiedzieliśmy co robić, czy gdzie iść. Krążyliśmy bez celu po kolejnych ulicach, rozmawiając o głupotach. Po całej godzinie nic nierobienia, stwierdziliśmy, że czas wracać. Na ganku, Rex powitał nas radosnym szczekaniem. Widząc psiaka, Kendall także od razu się rozpromienił. Stanęłam z boku, żeby mogli się sobą nacieszyć, po czym podeszłam do drzwi.
- Przepraszam za ten okropny wieczór - wydusiłam z siebie.
- Ej, nic się nie stało - odparł, zaskoczony moimi słowami. - Było całkiem miło.
Te słowa brzmiały na prawdę szczerze.
Proszę państwa, przed wami Vanessa, która zawsze robi z siebie idiotkę.
Kendall podszedł bliżej, ignorując psa; patrzył prosto na mnie i uśmiechał się szelmowsko.
- Może i lubię psy, ale ciebie lubię o wiele bardziej - powiedział, jakby odpowiadał na pytanie, które zadałam mu kilka dni temu.
Zanim zdążyłam cokolwiek dodać, ujął moją twarz w dłonie i pocałował. Słyszałam zduszone szczekanie Rexa, ale nie zwracałam na nie uwagi.
Jego usta były tak samo ciepłe jak dłonie, przez co nie chciałam się od nich oderwać.

10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!!!



niedziela, 28 czerwca 2015

~16 Come Over To Better Place

Powietrze zafalowało i na niemalże pustyni – nie licząc piaszczystej drogi, kilkudziesięciu kolczastych krzewów i kilku drzew – pojawił się młody mężczyzna. Znikąd. Nie był do końca materialny, prześwitywał przez niego krajobraz – wszechobecny piach. Na jego czole nie było kropelek potu od południowego skwaru. Uśmiechał się leciutko.
Powoli ruszył w stronę rozbitego na najbliższym drzewie samochodu. Jego stopy nie dotykały podłoża – płynął w powietrzu. Ostrożnie podszedł do drzwi kierowcy. Czerwone volvo wbiło się w pień nieco zeschniętego już drzewa – rośliny nie miały tu wiele wody. Tablica rejestracyjna zupełnie odpadła, maska była wygięta, przednia szyba stłuczona, podobnie jak i te boczne. Uderzenie musiało być mocne. Kawałek dalej piaszczysta droga zakręcała, więc domyślił się, że auto wypadło z zakrętu, rozbijając się.
Spojrzał na kierowcę – była nią kobieta. Brązowe loki okalały jej bladą twarz. Kilka odłamków szkła wbiło się w jej czoło i policzki. Pięści wciąż miała zaciśnięte na kierownicy. Różowe usta były lekko otwarte. Klatka piersiowa leciutko falowała. Kobieta jeszcze żyła. Nie musiał widzieć, aby wiedzieć, że ma błękitne tęczówki. Spojrzał na pozostałe siedzenia, aby upewnić się, że podróżowała sama. Czerwone volvo było używane, kupiła je jakiś czas temu, nie zdając sobie sprawy, że już nie posiada poduszek powietrznych, które mogłyby uratować jej życie.
Ostatkami sił otworzyła oczy i spojrzała wprost na niego. Mimo iż wydawał się, jakby stworzony był z bańki mydlanej, zauważyła piękną, spokojną twarz z leciutkim uśmiechem, blond włosy i zielone oczy, które emanowały bezpieczeństwem.
– Kim jesteś? – wychrypiała.
– Nazywam się Kendall.
Chciała mu się przyjrzeć. Walczyła z zamykającymi się powiekami, jednak nie mogła wyostrzyć wzroku – wciąż zachodził jej mgłą. Mimo to widziała odbicia wszystkich kolorów tęczy, co potwierdziło jej wcześniejsze porównanie do bańki mydlanej. Czy więc młodzieniec był tylko wytworem jej wyobraźni?
– Kim jesteś? – powtórzyła.
Nie dostała odpowiedzi. Zamiast tego, Kendall przysunął się do niej i pogłaskał po brązowych włosach, a następnie przyłożył otwartą dłoń do jej oczu, zakrywając je, tym samym wchodząc w nią.
Zobaczył ją, siedzącą na werandzie małego, drewnianego domku, z drinkiem w lewej dłoni. Ze szklanki wystawała biała słomka, a w nim pływały listki mięty i plasterki cytryny. Napój był w połowie wypity, ale on wiedział, że to nie była jej pierwsza szklanka.
Daszek nad werandą chronił ją od słońca, świecącego niemiłosiernie. Było ponad czterdzieści stopni. Miała na sobie kusą, białą koszulkę, nieco prześwitującą i sięgającą jedynie do połowy brzucha oraz czarne, koronkowe majtki. Loki spięła w wysokiego kucyka i patrzyła szeroko otwartymi oczyma na mężczyznę siedzącego w wiklinowym fotelu naprzeciwko. Sączył piwo – również któreś z kolei. Ubrany jedynie w szare bokserki i ze zmierzwionymi blond włosami. Obserwował ją uważnie, gdy wolną dłonią pieściła przez koszulkę sutek prawej piersi.
Byli sami na tym pustkowiu – ich ostoja, sami wśród pustyni. Nikt tędy nie przejeżdżał, nie miał po co. Mieli więc zapewnioną stuprocentową intymność. Mimo to, kobieta rozejrzała się po okolicy, omiatając wzrokiem żółty piasek i dopiero wtedy odstawiła niemalże wypitego drinka na mały stolik stojący nieopodal. Wstała i zsunęła majtki w dół. Blondyn obserwował ją coraz intensywniejszym wzrokiem.
– Wystarczy – powiedział i wspomnienie zniknęło. Zastąpiło je inne.
Ten sam mężczyzna, tym razem całkowicie ubrany, stał nad nią, gdy leżała zapłakana na podłodze. Obejmowała się ramionami, pociągała nosem i w myślach powtarzała: nie płacz, nie płacz, nie okazuj mu słabości. Jego wzrok był surowy. Z trudem walczył z wściekłością.
– Jak to: jestem w ciąży?! – krzyczał, coraz mocniej zaciskając pięści. – Co to znaczy?!
– To znaczy, że będziemy mieli dziecko – powiedziała na pozór spokojnie, wciąż jednak pociągając nosem i tłumiąc łkanie.
– Nie rób ze mnie idiotki, suko! – wrzasnął, a ona wzdrygnęła się.
– Gdzie się podział kochany, czuły Kendall? – zapytała, ale zamiast odpowiedzi poczuła kolejne uderzenie, tym razem prosto w brzuch.
Kendall wzdrygnął się nieznacznie. Reszta układanki ułożyła się sama, nie musiał przeglądać więcej jej wspomnień. Kochała go, a on kochał tylko jej ciało. Oddała mu całą siebie, a on pozbył się jej w najgorszy z możliwych sposobów – zabił jej dziecko. Kilka uderzeń prosto w brzuch, jakie otrzymała, sprawiło, że płód został poważnie uszkodzony – poroniła. I dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, z jakim draniem się związała, jakiego drania pokochała i jak bardzo ten spędzony z nim czas był zmarnowany. Dlatego uciekała. Chciała być jak najdalej od niego – potwora, jakim się okazał.
– Kim ty jesteś? – Zapytała z bólem. Była ledwo przytomna, ale jednak, więc przeżywała na nowo te wspomnienia, które z niej wyciągnął.
– Zabiorę cię w lepsze miejsce – odpowiedział spokojnym głosem. – Zamknij oczy, kochanie – powiedział czule.
Była bezbronną kobietą, która kochała i chciała być kochana. I chociaż w życiu robiła wiele grzesznych rzeczy, Kendall nie miał wątpliwości, że powinien jej pomóc przejść na drugą stronę. Wypowiedział kilka słów w niezrozumiałym dla niej języku.
– Anioł – powiedziała i wcale się nie pomyliła.
Kendall cofnął się o krok i z uśmiechem spoglądał, jak dusza wychodzi z jej ciała. Podał jej dłoń, którą złapała i oboje wzbili się w powietrze. Już za chwilę będzie w lepszym miejscu.


•••
Co do Imaginów +18.. Dostaje propozycje na asku/twitterze abym, raz na jakiś czas dodała takiego typu imagin, dlatego raz na jakiś czas taki oto imagin będzie się pojawiać!
To raczej wszystko..

10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!



poniedziałek, 22 czerwca 2015

~14 Close As Strangers

Gdyby ktokolwiek powiedziałby, że teraz będę siedzieć sam w pokoju hotelowym z telefonem w ręku… nie uwierzyłbym. Może to nie jest takie straszne, jak się wydaje, ale kiedy usłyszysz moją opowieść, zrozumiesz. A może nie? Trudno nazwać to, co czuje. Siedzę jak palant i czekam na głupiego sms-a. Między nami jest strefa czasowa, a ja się łudzę, że mi odpiszę. Gdybym jej nie znał, mógłbym powiedzieć, że śpi. Tylko, że była wczesnym ptaszkiem. Wstawała wcześnie rano i szykowała śniadanie. Nie lubiła się obijać, a jej dzień był zaplanowany, co do godziny.
- Kendall? – Do pokoju wszedł chłopak. Po jego minie mogłem dostrzec, że był nieco zdenerwowany. – Szukam cię piętnaście minut… Musimy iść.
- Tak, jasne – odpowiedziałem obojętnie.
Założyłem na nos czarne Ray Bany i oboje wyszliśmy z pokoju. Nadal gapiłem się w ekran telefonu i za nic w świecie nie chciałem go odłożyć. Obaj z Dustinem szliśmy przez hotelowy korytarz, nie patrząc na siebie. Wiedział, że nie jestem skory do rozmowy.
Nie miałem ochoty na nic. Poczynając od głupiego jedzenia, a kończąc na koncercie, który miał się za chwilę odbyć. Mieliśmy wsiąść do busa i pojechać na stadion, gdzie czekali na nas fani. Kochałem ich uszczęśliwiać, ale teraz nie miałem siły. Usiadłem na miękkim siedzeniu, a mój wzrok skupił się na szybie. Spływały po niej krople deszczu, który robił się coraz bardziej uciążliwy. Pogoda była odpowiednia do mojego humoru.
- Siemaneczko – głos Patrica, wypełnił idealną ciszę. Usiadł tuż obok, szturchając mnie ramieniem. – Nie mogę się doczekać show. Będzie nieziemsko.
Zaczął cieszyć się jak małe dziecko, a ja pragnąłem aby ten dzień się już skończył. Mój telefon w dalszym ciągu milczał, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Chciałem, aby odpisała. Cokolwiek. Kiedy bus ruszył z podjazdu, od razu założyłem słuchawki na uszy. Chciałem się odprężyć i chociaż na chwilę nie słuchać tych palantów. Nie chodziło o to, że mnie denerwują. Po prostu byłem zazdrosny o ich szczęście. Każdy z nich budził się z uśmiechem na ustach, a ja nie mogłem. Byłem przybity, co mnie denerwowało. W słuchawkach rozbrzmiał się głos mojego ulubionego artysty, a spokojne dźwięki piosenki powoli mnie uspokajały.


- To był cudowny dzień. – Jej drobne ciało upadło na miękką pościel, a sama zamknęła oczy. – Mówiłam ci, że jesteś cudowny?
- Kilka razy – zaśmiałem się. – Jutro zabieram cię na mój koncert.
- Kendall – uniosła się na łokciach i podniosła do pozycji siedzącej. Na jej twarzy odbijało się światło od nocnej lampki, a brązowe oczy lśniły. – Bardzo bym chciała, ale wiesz, że muszę wracać.
- Przebukujemy ci bilet, wszystkim się zajmę. – Usiadłem na skraju łóżka, tuż obok niej. Chciałem, aby została. Potrzebowałem jej. – Jeden dzień w tą, czy w tamtą…
- Naprawdę nie mogę – spuściła swój wzrok. – Mam szkołę, a poza tym moi rodzice na pewno się nie zgodzą. To cud, że zgodzili się, abym przyleciała na te trzy dni.
- Nie chce, abyś wyjeżdżała.
Jej malutka dłoń zetknęła się z moją. Lekko ją ścisnęła, a swoją głowę położyła na złączonych kolanach. Obserwowała mnie, a ja ją. Kochałem tą dziewczynę z całego serca, ale ona o tym nie wiedziała. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, a ja chciałem to zmienić.


Samochód zatrzymał się przed wielkim stadionem, a do moich uszu dobiegł głośny krzyk tłumu ludzi. Byliśmy na miejscu, a ja nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Nie czułem się na siłach, aby tam wyjść i udawać, że jestem szczęśliwy. Kiedy opuściliśmy samochód, zaczęliśmy iść długim korytarzem. Do koncertu została nam niecała godzina, a ludzie dookoła dwoili się i troili, aby wszystko wyszło jak powinno.
- Gdzie jest Novak? – Dustin spojrzał na mnie, a potem na Patrica. – Miał przyjechać drugim busem, ale dalej go nie ma.
- Pewnie jest w garderobie.
Kiedy tam dotarliśmy zastaliśmy tylko dwoje stylistów, ale nie Novaka. Skoro miał przyjechać, to na pewno się zjawi. Nie rozumiałem po co panikowali. Usiadłem na miękkiej kanapie i jedyne co mi zostało to czekać na rozpoczęcie koncertu.


Byłem tchórzem, który nie potrafi mówić o swoich uczuciach. Bałem się odrzucenia, tego, że powie mi nie. Może ona nie czuła tego, co ja, a wyznając jej to co czuje mógłbym zaprzepaścić naszą wieloletnią przyjaźń. Całą noc nie mogłem spać, bo myślałem o jej wyjeździe.
- Gotowa? – Siedziała na zasłanym łóżku z uśmiechem na ustach. Pokiwała twierdząco głową, a ja usiadłem obok niej.
- Jeszcze raz dziękuje ci, że mnie tu zaprosiłeś – powiedziała spokojnie. – Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
- Przestań, Liz – uśmiechnąłem się. – Wiem, że zobaczyć wieżę Eiffla to było twoje marzenie, więc nie ma o czym mówić. Zresztą to ja powinienem ci dziękować, za to, że tu przyjechałaś i mogłem cię zobaczyć.
Widziałem, że jej policzki robią się różowe. Spuściła wzrok, a ja się zaśmiałem. Lubiłem, kiedy się rumieni. Chciałem coś zrobić, chciałem coś powiedzieć, ale drzwi od pokoju momentalnie się otworzyły.
- Hej, hej, hej – Dustin wpadł do środka. – Muszę się z tobą pożegnać. Nie wyjedziesz bez tego, nie ma takiej opcji.
Liz wstała ze swojego miejsca i podeszła do chłopka. Jej drobne ciało zetknęło się z posturą Dustina, a jego dłoń wylądowała na jej plecach, dodając otuchy.
- Cieszę się, że przyjechałaś – powiedział po chwili. – Ale zdecydowanie mniej się cieszę, że już nas opuszczasz.


Każdy z nas był już gotowy, ale był mały problem. Było nas tylko trzech, a po Novaku ani śladu. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie podziewa się gitarzysta, ale mógł odebrać chociaż telefon.
- Trzy minuty, ludzie!
- Nie wierzę, że ten idiota się spóźnia – warknął Dustin. – Przecież jeszcze rano był w hotelu i miał z nami jechać.
- Zaczyna gwiazdożyć – zaśmiał się Patric. – Jeździ sam busem, a teraz spóźnia się na koncert.
- Wczoraj, kiedy ktoś do niego zadzwonił, wyszedł z pokoju – powiedział obudzony Belt. – A co jeśli chce odejść?
- Daj spokój – prychnąłem. – On by sobie bez nas nie poradził i dobrze o tym wiecie.
- Prawda.
Zanim wyszliśmy na scenę obok nas pojawił się zdyszany gitarzysta z wielkim bananem na twarzy. Chłopcy chcieli zadać mu kilka pytań, ale nie zdążyli. Musieliśmy wyjść i dać z siebie wszystko, co w moim wypadku było dosyć trudne.


Całą drogę na lotnisko, milczeliśmy, trzymając się za dłonie. Miałem nadzieję, że w drodze zmieni zdanie i jednak z nami zostanie. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Ona musiała wrócić, a ja musiałem to uszanować. Miałem jednak nadzieję, że niedługo się spotkamy i nastąpi to szybciej niż za osiem miesięcy. Kiedy moja kariera się rozkręciła, rzadziej wracałem do domu, a w tym przestałem widywać się z najbliższymi.
Przed głównym wejściem czekało kilka osób. Na początku myślałem, że to przypadkowi ludzie. Jednak kiedy wysiedliśmy zaczęły się piski i krzyki, a Liz się spięła. Wyglądała na przerażoną, a ja tego nie chciałem. Ścisnąłem jej dłoń i próbowałem dodać otuchy. Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy się do odpowiedniego stanowiska. Zostało nam tylko kilka minut, a my nadal milczeliśmy. Kiedy Liz podała paszport oraz bilet starszej kobiecie musieliśmy się pożegnać. Serce biło mi coraz mocniej, a dłonie zaczynały pocić się z zdenerwowania.
- To jak, to już koniec? – Spytała patrząc mi w oczy.
- Nie chce, abyś wyjeżdżała – szepnąłem. – To głupie.
- Nie mam innego wyjścia – uśmiechnęła się słabo. – Naprawdę muszę wracać.
Chciałem pożegnać się tak, jak należy. Uścisnąłem ją, a ona wtuliła się w moja klatkę piersiową. Widziałem, że nie chce odchodzić. Jednak my nie mogliśmy nic zrobić. Oboje mieliśmy własne życie, które kolidowało z tym drugim. To właśnie był powód dla którego, nie mogłem powiedzieć to, co czuje. Jednak jedna część mnie chciała z nią być. Z dziewczyną, która urzekła mnie od samego początku. Pragnąłem tego, aby była ze mną szczęśliwa. Kiedy odsunęła się ode mnie, zrobiłem coś, czego nie do końca byłem pewien. Moje wargi zetknęły się z jej drobnymi ustami, a ja po raz pierwszy poczułem motyle w brzuchu. Jej dłonie znalazły się na moim karku, a ona pogłębiła pocałunek. Zdziwiłem się, ale kontynuowałem. Chciałem, aby ta chwila trwała jak najdłużej.


Została nam jedna piosenka, a ja odetchnąłem z ulgą. Marzyłem o tym, aby zamknąć się w pokoju i w spokoju odetchnąć. Jednak, kiedy patrzyłem na te wszystkie twarze zadowolonych fanów, wiedziałem, że daję im odrobinę szczęścia. Może sam nie byłem najweselszym człowiekiem na świecie, ale czułem, że robię dobrze.
- To powód dla którego się spóźniłem – Novak szepnął mi na ucho, a ja nie do końca wiedziałem o co mu chodzi. Jednak, kiedy spojrzał przed siebie, wiedziałem i zamarłem. Stała tam, nie wiedząc co się dzieje. Jej długie czarne włosy delikatnie opadały na piersi, a ja mogłem dostrzec, że od ostatniego razu, kiedy ją widziałem urosły. Oczy błyszczały się od mrugających świateł, a ona sama wyglądała na zagubioną. Po jej minie mogłem dostrzec, że jest przerażona. Wpatrywałem się w nią, a ona tego nie dostrzegła. Przynajmniej takie odnosiłem wrażenie.
- Ostatnia piosenka, Kendall – szturchnął mnie Novak. – I będziesz mógł z nią pogadać.
- Jak? – Spytałem zdziwiony. – Jak to zrobiłeś, że ona tu jest?
- To nie moja zasługa, tylko jej. Ja tylko pomagałem – mrugnął do mnie i odsunął się. Patric zaczął uderzać w perkusje, a my wkroczyliśmy z gitarami. Cały czas spoglądałem na Liz i próbowałem zapomnieć o całym stresie, który mnie ogarniał.


Patrzyliśmy na siebie z przerażaniem. Tak jakbyśmy zrobili coś zakazanego, ale to był tylko niesamowity i jeden z najlepszych pocałunków. Nic niezwykłego, prawda? Na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, a potem odeszła mówić zwykłe „Do zobaczenia”. Czy liczyłem na coś więcej? Zapewne tak, ale w tamtej chwili byłem po prostu w szoku i nie potrafiłem powiedzieć ani słowa.
Kiedy wyjechała pisaliśmy codziennie, rozmawialiśmy i wygłupialiśmy się w każdej wolnej chwili przed kamerką. Tak było do czasu, aż nie zrobiłem wielkiej głupoty. A może i nie? Sześć tygodni  po uczuciu, które się umacniało, postanowiłem je wyznać. Byłem pijany i nie myślałem trzeźwo. Ale nie powinienem teraz się tym wykręcać. Napisałem jej krótkiego sms-a, a ona nadal na niego nie odpowiedziała. Jednak sam nie wiem, co bym zrobił, gdyby ktoś napisałby mi „Kocham cię”.


- Co mam teraz zrobić? – Krzyknąłem przerażony w stronę chłopaków, kiedy zeszliśmy ze sceny. – Co ja mam kurwa zrobić?
- Na początku, uspokój się – odparł Dustin.
- Wyznałem jej miłość, a teraz nie wiem, co mam zrobić – moje dłonie przetarły twarz. – Co jak mnie wyśmieje?
- Nie denerwuj się – krzyknął gitarzysta. – I idź do garderoby, ona tam na ciebie czeka.
Wyobraziłem sobie Liz i jej smutną minę, mówiącą „nic z tego nie będzie, Kendall”. Tylko to miałem przed oczami, a sam czułem się fatalnie. Nie chciałem być odrzucony, nie przez nią. Wziąłem głęboki oddech i zanim się obejrzałem stałem przed białymi drzwiami. Moje dłonie trzęsły się, a ja sam nie potrafiłem się uspokoić. Nacisnąłem na klamkę i otworzyłem drzwi. Wtedy ujrzałem ją, siedzącą na kanapie. Jej głowa była spuszczona w dół, a dłonie miała złączone. Denerwowała się.
- Hej – powiedziałem cicho i zdałem sobie sprawę, że brzmiałem tragicznie. Mój głos drżał.
- Cześć, Kendall – powiedziała uśmiechając się lekko. Wstała ze swojego miejsca i zrobiła dwa kroki naprzód. W pokoju zrobiła się cisza, a żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Patrzyliśmy na siebie i co chwile spoglądaliśmy na końce swoich butów.
- Tęskniłem – przerwałem ciszę.
- Ja też. – Na jej twarzy pojawił się mały uśmiech, a policzki pokryły rumieńce. Spuściła wzrok, a jej dłonie zakryły twarz. Nie chciałem, aby się peszyła, więc podszedłem bliżej i ją przytuliłem. W tamtej chwili poczułem ulgę i znów to samo dziwne uczucie, które towarzyszyło mi podczas pocałunku. Mogłem odetchnąć, że mam ją blisko siebie. Staliśmy nieruchomo i cieszyliśmy się sobą nawzajem.
- Ostatni sms – powiedziała szeptem. – Nie mogłam na niego odpisać, Kendall. Musiałam przyjechać.
Odsunęła się ode mnie, ale jej dłonie nadal spoczywały na mojej klatce piersiowej. Patrzyła prosto w moje oczy, ale to nie było coś czego pragnąłem. To spojrzenie mnie bolało, a powinno uszczęśliwić.
- Możesz to znów powiedzieć?
- Co takiego?
- To, co mi napisałeś.
To była prawda, ale nie potrafiłem tak po prostu jej tego wyznać. Moje serce biło sto razy szybciej, a ja sam się denerwowałem. Jej mała dłoń sięgnęła po mój podbródek i uniosła go ku górze, tak abym mógł na nią spojrzeć.
- Chce to usłyszeć z twoich ust, nawet jeśli to ma być kłamstwo.
- To nie jest kłamstwo, Liz – powiedziałem cicho. – Kocham cię. Całym sercem cię kocham.
I nastąpiło coś, czego się nie spodziewałem. Na jej twarzy zagościł uśmiech, a jej ręce oplotły moją szyję. Przybliżyła się do mnie jeszcze bliżej, a jej usta zetknęły się z moimi. Znów mogłem poczuć smak jej ust, a sam byłem przeszczęśliwy.
- Kocham cię – wyszeptała. – Najbardziej na świecie.
___________________
Zauważyłam, że jest was więcej na tym blogu niż na drugim..... Nie wiem czym to jest spowodowane.. No ale.. Jeżeli będzie tak dalej to opowiadanie Parallel będzie moim ostatnim napisanym opowiadaniem...
To wszystko... Pa, do następnego.. Albo i nie....

10KOMENTARZY-NOWY IMAGIN


środa, 17 czerwca 2015

~13 Life Is Not Fair

- Nie mogę uwierzyć, że za dwa miesiące wyjeżdżam na studia - powiedziała Lena, wpatrując się w niebo. Też w to nie mogłem uwierzyć. Było mi przykro, że będę się z nią widzieć jeszcze tylko dwa miesiące.
- Ale hej! Przez te cztery lata, będziemy utrzymywać kontakt. Są telefony, internet. Teraz nie ma rzeczy niemożliwych - odparłem, spoglądając na przyjaciółkę. Na jej twarzy gościł uśmiech, ale wiem, że w środku płacze.
- A odwiedzisz mnie chociaż raz, gdy tam będę? - spytała, a ja już doskonale znałem odpowiedź. Lena była kimś, dla kogo mógłbym zrobić wszystko.
- Oczywiście. Nie widzę żadnej innej opcji - zaśmiałem się cicho, co wywołało jej chichot. Uroczy chichot.
Do wieczora tak leżeliśmy. Razem, rozmawiając o wszystkich możliwych rzeczach. Właśnie takie zapowiadają się nasze wakacje. Leżenie, siedzenie, rozmawianie, dokuczanie sobie. W jej towarzystwie byłem prawdziwym sobą. Niczego się nie wstydziłem. Będzie mi jej brakowało przez te kilka lat.


2 miesiące później.
To dziś. Lena wyjeżdża. Najgorszy dzień w moim życiu. Żegnam się z moją najlepszą przyjaciółką na cztery lata. Nie mogę jej zatrzymać, bo mam taki kaprys. To nie byłoby w porządku. Przecież będę ją odwiedzać. Pozostaje tylko jedno pytanie. Co ja będę robił w czasie wolnym, którego teraz mam pod dostatkiem? Bez niej to nie będzie to samo. Zawsze spędzaliśmy go razem, a teraz stoimy przed bramką za którą ja już wejść nie mogę, a ona tak i się żegnamy.
- Kendall - odezwała się po niezręcznej ciszy. Jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się być cicho w swoim towarzystwie. Spojrzałem na nią smutnym wzrokiem, który zbyt często u mnie nie gościł - muszę już iść, ale nie chcę. Nie chcę się z tobą rozstawać - jej głos łamał się, w oczach miała łzy, a uśmiech był wymuszony. Bez żadnego uprzedzenia zamknąłem ją w silnym uścisku, a po jej policzku spłynęła łza.
- Nie płacz. Nie rozstajemy się na zawsze - próbowałem ją uspokoić.
- Obiecuj mi. Obiecuj, że mnie odwiedzisz jeszcze w tym miesiącu.
- Obiecuję - wypowiedziałem pewny swoich słów. Odsunąłem ją od siebie i złożyłem pocałunek na jej czole, co wywołało jej szczery, ale nadal smutny uśmiech.
- Do zobaczenia - wypowiedziała te dwa słowa i odeszła, ciągnąc za sobą walizkę.
- Do zobaczenia - wyszeptałem, ale ona już tego nie słyszała. Wpatrywałem się w jej postać, dopóki nie znikła za rogiem.


3 tygodnie później.
- Synu! Spakowałeś wszystko? - krzyczy moja mama. Czasami jej nadopiekuńczość jest denerwująca, ale kocham ją.
- Tak mamo! - odkrzyknąłem, zakładając buty. Do holu weszła moja rodzicielka.
- Chcesz żebym cię zawiozła na samolot? - spytała.
- Nie mamo. Zostań w domu. W taką pogodę, aż strach gdzieś wychodzić - odparłem, łapiąc za walizkę - poza tym zamówiłem już taksówkę - podszedłem do matki i ucałowałem jej policzek - Kocham cię! Pa!
- Też cię kocham. Pa - po tych słowach wyszedłem z domu. Na zewnątrz czekała na mnie już taksówka. Nie mogę się doczekać spotkania z Leną. Tak, lecę ją odwiedzić. Obiecałem, a ja słowa dotrzymuję. Do tej pory tylko rozmawialiśmy przez Internet. Tęsknię za nią bardziej niż przypuszczałem.
Na lotnisko dotarłem po godzinie. Kupiłem bilet i kierowałem się w stronę wejścia na pokład. Po dziesięciu minutach dotarłem do środka. Przede mną 21 godzin lotu. Zapowiada się ciekawie. Dobrze, że zabrałem ze sobą PSP*. Nie będę się nudził.
Nareszcie wylądowałem. Na lotnisku w Nowym Jorku czekała już na mnie Lena. Była szczęśliwa, że mnie widzi. W drodze do jej akademika opowiadała mi jak nudno było jej beze mnie. Mówiła także o zajęciach, które przypadły jej do gustu i o osobach, których zdążyła już znienawidzić.
Siedzieliśmy u niej w pokoju i gadaliśmy, śmialiśmy się. Brakowało mi tego.
- Hannah jest normalną osobą, bo reszta to taki nie wypał - zaśmiałem się na te słowa, a brunetka dołączyła do mnie. Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Lena wstała z łóżka, na którym siedzieliśmy i ruszyła je otworzyć. W wejściu stał ciemnoskóry chłopak. Miał coś z Azjaty, ale nie wiem czy to te oczy czy rysy twarzy.
- O cześć David! Wejdź! - powiedziała i gestem zaprosiła chłopaka do środka. David usiadł obok mnie i wyciągnął do mnie swoją dłoń,
- Cześć, jestem David - przedstawił się, a ja go zignorowałem i skierowałem się do Leny.
- O nim nie wspominałaś - oznajmiłem poważnie, na co się skrzywiła.
- Kendall to jest David, mój przyjaciel ze studiów. Chodzimy na ten sam kierunek, uczymy się razem. Jest w porządku, spokojnie, nie musisz się martwić - następne słowa skierowane były do ciemnookiego - David to jest Kendall. Mój najlepszy przyjaciel. Znamy się praktycznie od zawsze.
- Cześć - mruknąłem do chłopaka i uścisnąłem jego rękę, którą cały czas wystawiał w moją stronę. Dziwny jest. Już go nie lubię.


Tydzień później.
U Leny spędziłem zaledwie kilka dni, a teraz leże u siebie w pokoju, myśląc o niej i tym Davidzie. Nie polubiłem gościa. Przez ten cały czas kręcił się wokół nas. To było męczące, ale najwyraźniej Lenie on nie przeszkadzał. Można stwierdzić, że spędziliśmy ze sobą bardzo mało czasu. Nagle po pomieszczeniu rozległ się dźwięk laptopa. Ktoś dzwoni na skype. To Lena. Bez czekania odebrałem. Jednak mogłem tego nie robić. Na obrazie pojawiła się Lena, siedząca na kolanach ciemnookiego. Byłem zły. Gdybym mógł, rozszarpałbym go.
- Cześć - powiedziała, chichocząc. David szeptał jej coś do ucha, co bardzo mnie denerwowało.
- Hej - mruknąłem niezadowolony - Jak tam? - spytałem, aby być miłym i nie dać po sobie poznać, że nie tolerują tego gościa, z którym jest w pokoju. Czy ja jestem zazdrosny? Możliwe. Odkąd Lena wyjechała w środku czuję coś dziwnego. Codziennie budzę się z nadzieją, że zrobi mi niespodziankę i odwiedzi mnie. Niestety do tej pory tak się nie stało. Chciałem czuć jej bliskość, poczuć zapach jej perfum. Chciałem, aby była obok mnie. Chciałem usłyszeć jej głos, który zawsze mi powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Czy to można nazwać miłością? Czy ja ją kocham? Czy kocham ją tak, jak powinno się kochać osobę, z którą chcesz spędzić resztę swojego życia? Serce podpowiadało mi tak, a rozum nie funkcjonował.
- Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość! - oznajmiła cała w skowronkach.
- Słucham?
- Ja i David jesteśmy razem! Czy to nie wspaniałe? - zamarłem. Właśnie uświadomiłem sobie, że ją kocham, a ona wyjeżdża mi z informacją, że ma chłopaka? Złość wypełniała mnie od wewnątrz, jak i od zewnątrz. Dłonie zacisnąłem w pięści, a usta ułożyła się w prostą linię.
- To ma być ta wspaniała wiadomość?! - wykrzyknąłem - To nie jest wspaniała wiadomość!
- Dlaczego? Myślałam, że się ucieszysz z mojego szczęścia - odparła z nutą zawiedzenia w głosie, ale mnie to nie ruszało.
- Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Bo cię kocham. Kocham, jak kogoś z kim chce być, a nie jak przyjaciółkę czy siostrę! - powiedziałem to, a raczej wykrzyczałem. Tylko czemu? Przecież nie chciałem, aby się o tym kiedykolwiek dowiedziała. Lena zamarła w miejscu, tak jak jej chłopak. Trzasnąłem klapką od laptopa, zamykając go. Zerwałem się z miejsca. Rzeczy z półek znalazły swoje miejsce na ziemi, pierzyna poszła w ich ślady. Kopałem wszystko co popadnie, aż w końcu osunąłem się po ścianie, oddychając ciężko i szybko.


Miesiąc później.
- Kendall! Masz gościa! - oznajmiła moja mama z dołu. Niechętnie wstałem z łóżka i skierowałem się do salonu. To, a raczej kogo tam zobaczyłem, zbiło mnie stropu. Lena, stojąca przede mną nie była już tą samą dziewczyną. Jej włosy były koloru blond z malinowymi końcówkami, które sięgały jej do łopatek. Czarne, z dziurami na kolanach rurki, przylegały do jej nóg. Przez białą bluzkę, którą miała na sobie, prześwitywał jej czarny biustonosz. Czerwona, rozpięta koszula dodawała jej buntowniczego wyglądu. Na nadgarstku dostrzegłem tatuaż w kształcie kokardki. To wszystko zapewne było sprawką Davida. Widziałem jego tatuaże i jestem pewien, że ją do tego namówił. Wpatrywałem się w nią bez słowa, a ona niespodziewanie rzuciła mi się na szyję i wypowiedziała słowa, na które zmiękłem.
- Kocham Cię. Nie jak brata czy przyjaciela. Kocham cię, jak kogoś z kim chcę być - odwzajemniłem jej uścisk. Chciałem ją tak trzymać przez całe życie.


5 tygodni później.
Za tydzień święta Bożego Narodzenia. Dzisiaj przylatuje Lena. Nie mogę się doczekać spędzenia świąt razem. Do jej przyjazdu zostały jeszcze cztery godziny. Postanowiłem usiąść na kanapie i pooglądać telewizję. Oczywiście ukazały mi się wiadomości. Już miałem przełączać na kolejny kanał, ale zainteresowała mnie pewna informacja.
"Wypadek samolotowy. Samolot Airbus A380 rozbił się w stanie Kolorado niedaleko miejscowości Aspen. Przyczyny wypadku nadal nieznane. Na pokładzie było 347 osób. Dwie osoby są w stanie krytycznym, a reszta zginęła na miejscu."
Zacząłem szukać w pamięci jakim samolotem miała lecieć Lena. Nie mogłem sobie przypomnieć. Nagle oświeciło mnie, że pisaliśmy o tym. Sięgnąłem po komórkę i sprawdziłem naszą ostatnią konwersację. Pisało wyraźnie i dokładnie, ale ja nie mogłem w to uwierzyć. Nie chciałem.
"Lecę Airbusem A380, wiesz tym ekskluzywnym haha"
Moje życie legło w gruzach. Miałem jeszcze cień nadziei. Może Lena zalicza się do tych dwóch osób w stanie krytycznym. Znalazłem w kontaktach mamę dziewczyny i wcisnąłem zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach odebrała.
- Tak, słucham? - jej głos łamał się. Płakała. Już byłem pewny, że Lena nie żyje, ale wolałem się upewnić.
- Czy.. Czy Lena...? Ona...? - Nie mogłem powiedzieć tego słowa. Nasz szczęście Pani Kouley wiedziała o co chcę zapytać.
- Tak, Kendall. Ona zginęła w tym wypadku - ręka, w której trzymałem komórkę osunęła się wzdłuż ciała, a telefon upadł z hukiem na podłogę. Miałem wyrzuty sumienia. Dlaczego nie było mnie z nią na pokładzie? Dlaczego akurat to ją spotkało? Przecież wszystko było dobrze. Byliśmy razem szczęśliwi. Ja byłem, ona była. Nie widziałem świata poza nią. Teraz zdałem sobie sprawę, że życie jest niesprawiedliwe.
_________________________________________________________________________________
*PlayStation Portable - przenośna konsola gier.

10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!



© Kordelia| WioskaSzablonów | X | X | X |.