Blokada kopiowania!

środa, 21 grudnia 2016

~83 Świąteczne życzenia

— Raven!
Jęknęłam żałośnie, kiedy po raz kolejny tego dnia usłyszałam krzyk mojej rodzicielki, której ton głosu jasno dawał do zrozumienia, że w tej chwili mam się przy niej zjawić.
Nienawidziłam chwil, w których ogarniała ją świąteczna gorączka, podczas której non stop rozstawiała mnie po kątach, mówiąc, co mam robić. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że kiedy w końcu zabierałam się do przydzielonych mi zadań, ona bezczelnie śledziła każdy mój ruch, aby po chwili wygonić mnie do pokoju, mówiąc, że do niczego się nie nadaję i sama zrobi to o wiele lepiej. Takim oto sposobem, mama piekła placki, lepiła uszka oraz pierogi i sprzątała, jednocześnie robiąc pranie i zmywając naczynia. Niestety, moje chwile samotności nie trwały długo bo zaledwie parę minut później znów przywoływała mnie do siebie, dając mi kolejne zadanie do zrobienia, którego koniec końców i tak nie wykonywałam w całości.
Z westchnieniem niechętnie podniosłam się z wygodnego łóżka, na które opadłam zaledwie parę minut temu i szurając nogami, wyszłam z pokoju wprost do jaskini lwa, gdzie urzędowała moja mama.
Zanim dotarłam do kuchni, w której się znajdowała, już w przedpokoju mogłam usłyszeć jej rozbawiony głos, którym musiała opowiadać jakąś wyjątkowo zabawną historię, gdyż gość, który bez wątpienia znajdowała się tam razem z nią, raz po raz zachodził się głośnym śmiechem. Kiedy w końcu dotarłam do pomieszczenia, zastałam w nim moją kochaną rodzicielkę, wymachującą rózgą i Kendalla, który siedział przy stole, nie spuszczając wzroku z mojej mamy.
Oparłam się o framugę drzwi, spoglądając na nich spod uniesionych brwi. Błądziłam wzrokiem od jednego do drugiego, próbując tym samym zrozumieć sens tej idiotycznej sytuacji, gdzie moja rodzicielka, która dosłownie parę minut temu cisnęła we mnie piorunami, teraz śmiała się do rozpuku wraz z moim przyjacielem od siedmiu boleści. Kto wie, ile jeszcze bym tam stała, przysłuchując się ich bezsensownej dla mnie paplaninie, gdyby wzrok chłopaka nie zatrzymał się na mojej sylwetce.
— Oh! Jesteś wreszcie! — Spojrzałam kątem oka na mamę, która posłała mi uśmiech, aby ponownie skupić się na twarzy mojego przyjaciela, który bezczelnie lustrował mnie swoim spojrzeniem, na co mimowolnie przewróciłam oczami.
— Wnioskując z tego, jak świetnie wam się rozmawiało, jestem wam tu kompletnie niepotrzebna. Dlatego będę tak wspaniałomyślna i pozwolę dokończyć wam waszą pasjonującą rozmowę w samotności. — Odpowiedziałam, ostatni raz rzucając jej spojrzenie, aby sekundę później odwrócić się napięcie i ruszyć w stronę swojego pokoju.
Kiedy tylko się w nim znalazłam, rzuciłam się na łóżko, wciskając twarz w poduszkę i zamykając oczy. Nie minęły nawet dwie minuty, kiedy drzwi się otworzyły, a ja nie musiałam unosić głowy do góry, aby wiedzieć, że to właśnie Kendall wszedł do pomieszczenia.
— Przesuń się. — Jęknął chłopak, próbując wcisnąć swoje ciało obok mojego, jednak sama zajmowałam całą powierzchnię materaca i ani mi się śniło tego zmieniać. W tym momencie było mi tak wygodnie, że mogłabym spędzić w tej pozycji resztę swojego nędznego życia. — Sage, przesuń się no! — Uśmiechnęłam się lekko, słysząc nutkę zirytowania w jego głosie, ale nawet się nie ruszyłam, całkowicie go ignorując.
Mogłam się domyśleć, że to przeciągłe westchnienie, po którym nastąpił krótki chichot, nie świadczyło o niczym dobrym, ale nie mogłam przecież przewidzieć tego, iż chłopak w geście dalszej walki ze mną, położy się właśnie na mnie, zgniatając mi wszystkie narządy, które z pewnością były niezbędne do dalszego życia.
— Schmidt! Słoniu! Zejdź ze mnie! — Jęknęłam, z trudem łapiąc oddech, gdyż chłopak dość skutecznie ograniczył mi do niego dostęp.
— A przesuniesz się? — Nie widziałam jego twarzy, ale byłam pewna, że podczas wypowiadania tych paru słów, jego przystojną twarz rozświetlał ten głupi uśmiech, którym męczył mnie za każdym razem, kiedy pojawiał się na progu mojego mieszkania.
— Tak. — Wyjęczałam, aby chwilę później w końcu móc odetchnąć pełna piersią. Westchnęłam, widząc wyczekujący wyraz twarzy chłopaka i niechętnie przeturlałam się na pod ścianę, robiąc mu tym samym miejsce obok siebie. Kiedy tylko to zrobiłam, Kendall opadł na materac, zabierając mi przy okazji poduszkę spod głowy, na co warknęłam cichutko, posyłając mu miażdżące spojrzenie. Oczywiście, chłopak nie byłby sobą, gdyby nie skwitował mojego zachowania chichotem, który po chwili rozbrzmiewał, wypełniając cały mój pokój swoim lekko dziewczęcym, ale przyjemnym dla ucha, dźwiękiem. Prychnęłam pod nosem, zwijając się w kłębek na swoim kawałku, przy okazji mnąc w dłoniach kołdrę, na której leżeliśmy.
Moja zabawa nie trwała długo, gdyż kiedy tylko usłyszałam przeciągle westchnienie mojego towarzysza, uniosłam głowę do góry, posyłając mu pytające spojrzenie. On zamiast mi odpowiedzieć, najzwyczajniej w świecie przyciągnął mnie do siebie ramieniem, tak, że byłam zmuszona położyć swoją głowę na jego klatce piersiowej. Zamiast jakkolwiek skomentować jego działania, wyparłam wszelkie myśli z głowy i bardziej się w niego wtuliłam, przy okazji przerzucając nogę przez jego kończyny.
— Teraz jest idealnie. — Mruknął Kendall, gładząc palcami moje odkryte ramię. — Jak ci mija dzień, Księżniczko?
— Dopóki nie przyszedłeś, było idealnie. — Odpowiedziałam, aby po chwili poczuć, jak jego klatka piersiowa drga pod wpływem śmiechu, który opuścił jego usta.
— Nudziłaś się?
— Jak cholera. — Odparłam, wzdychając przeciągle, na co chłopak ponownie zachichotał. — A twój dzień, Schmidt? — Spytałam, unosząc głowę i opierając podbródek na jego klatce piersiowej. — Tęskniłeś za mną? — Zachichotałam, widząc, jak przewraca oczami, aby po chwili posłać mi szeroki uśmiech.
— Jak cholera.
— Mógłbyś wymyślić coś oryginalnego, a nie ciągle mnie kopiujesz. — Prychnęłam, ponownie układając głowę na jego torsie, tak, aby chłopak nie mógł zobaczyć uśmiechu, który nie wiadomo kiedy, pojawił się na mojej twarzy.
— Mógłbym, ale po co, skoro mogę też kraść twoje odzywki. — Przewróciłam oczami, słysząc jego głupią odpowiedź, którą skomentowałam jedynie prychnięciem.
Nie mówiąc nic, wlepiłam swoje spojrzenie w widok za oknem.
Można się było spodziewać, że ujrzę za nim typową świąteczną pogodę. Ośnieżone ulice, pokryte miękkim puchem drzewa oraz roześmiane dzieci, poubierane w ciepłe, zimowe kurtki, które skutecznie miały chronić je przed mrozem, panującym na zewnątrz, który tak czy siak, nie byłby w stanie zepsuć im zabawy na śniegu.
Nic bardziej mylnego.
Zamiast śniegu, nadającego magicznego wyglądu i zimnych podmuchów mroźnego wiatru, wpatrywałam się w oświetlone ciepłymi promieniami słońca niebo, które z każdą chwilą świeciło coraz bardziej. Miejsce, w którym dzieci miały lepić bałwana, czy rzucać się śnieżkami, zajmowało boisko, po którym chłopcy biegali w pogoni za piłką, a dziewczynki chowały się w cieniu drzew, bawiąc się swoimi lalkami. Ich letnie ubrania ani trochę nie przypominały ciepłego ekwipunku, w który opatuliłaby ich każda mama, zanim pozwoliłaby wyjść w zimie na dwór. Przez zielone liście zdobiące drzewa i krzewy, przebijały się ciepłe promienie. Tak właśnie wyglądały święta w Los Angeles, a ja z czystym sumieniem mogłam stwierdzić, że w żaden sposób nie umiałabym znieść myśli, że w tej właśnie chwili mógłby tu spaść śnieg. Chodź nigdy nie spotkałam się z nim twarzą w twarz, a miękki, jak sądzę, puch mogłam oglądać jedynie w telewizji czy w internecie, byłam pewna, że byśmy się nie polubili.
— O czym myślisz? — Wzdrygnęłam się mimowolnie, słysząc głos Kendalla, który skutecznie wyrwał mnie z zamyślenia.
— O świętach, pogodzie. — Odparłam obojętnie, bawiąc się koszulką chłopaka.
Cisza, która między nami zapadła, w żadnym wypadku nie była niezręczna. W chwilach takich jak ta, kiedy nie wymienialiśmy się złośliwymi komentarzami, każde z nas zagłębiało się we własnych myślach. Jedne z nich były wyjątkowo banalne, czy nawet głupie. Inne bardziej głębokie, mające sens, albo te które realizowaliśmy.
Najwidoczniej Kendall dostał wyjątkowego olśnienia, bo naglę niespokojnie poruszył się na swoim miejscu, zmuszając mnie tym samym do podniesienia się, co niechętnie zrobiłam, aby po chwili spojrzeć na jego rozświetloną w uśmiechu twarz.
— Napiszmy list do Świętego Mikołaja! — Wypowiedział te słowa z tak wielkim entuzjazmem, że niewielki uśmiech mimowolnie zagościł na mojej twarzy.
— Schmidt, nie chcę gasić twojego zapału, ale szósty grudnia już dawno był.
— I co z tego? — Mruknął i jakby nigdy nic, zaczął rozglądać się po pokoju, szukając kartki i czegoś do pisania. Kiedy zlokalizował owe przedmioty na biurku, zerwał się z miejsca, aby chwycić je w dłonie i ponownie wgramolić się na łóżko, siadając naprzeciwko mnie.
— Schmidt, słowo daje. To twój najgorszy pomysł. — Jęknęłam, kiedy wcisnął mi do rąk kartkę w kratkę i czerwony mazak.Westchnęłam przeciągle, kiedy chłopak posłał mi przenikliwe spojrzenie. Nienawidziłam, kiedy tak na mnie patrzył. Miałam wrażenie, że przez samo obdarowanie mnie takim spojrzeniem, poznaje wszystkie moje sekrety, a nawet jest w stanie porwać moją duszę.
— W takim razie powiedz mi, co chcesz dostać na święta.
— Serio, Schmidt?
— A ty myślałaś, że po co to robię? — Zapytał, wymachując rękoma we wszystkie strony, przez co o mało nie spadł z łóżka, na co zachichotałam cichutko.
— Czy to znaczy, że chciałeś przeczytać mój list do Świętego Mikołaja?! — Zapytałam z przerażeniem, patrząc jak chłopak przybiera minę niewiniątka. — Co z ciebie za człowiek?
— Jedyny w swoim rodzaju. — Odparł, poruszając zabawnie brwiami w górę i w dół, na co pokręciłam z rozbawieniem głową. — Powiedz mi.
Westchnęłam przeciągle, wiedząc, że tak czy siak, chłopak nie da mi spokoju i w końcu będę musiała dać mu jakąś odpowiedź, bo inaczej moje życie zmieni się w piekło. Zagryzłam wargę, próbując wymyślić jakąś sensowną rzecz. Tak naprawdę, niczego nie potrzebowałam, bo wszystko co kiedykolwiek pragnęłam, już miałam. Jednak byłam przekonana, że taka odpowiedź nie zadowoli mojego towarzysza, dlatego ponownie wysiliłam mózgownicę, próbując wyobrazić siebie cokolwiek, co sprawiłoby mi radość.
Moja burza mózgów nie trwało długo, bo kiedy tylko zaczęłam przypominać sobie swoje życie, jedna myśl uderzyła mnie z tak ogromną siłą, że nie potrafiłam zastąpić jej żadną inną. Mimo wielkich prób wymyślenia czegoś innego, moje myśli wciąż zajmowała ta jedna rzecz, dzięki której czułabym się wyjątkowo, nie ważne, jak banalnie to brzmiało.
Westchnęłam, otwierając oczy, które sama nie wiem kiedy zamknęłam, aby spojrzeć na przyglądającego się mi chłopaka, który wciąż czekał na moją odpowiedź.
— Okey, wymyśliłam. — Powiedziałam, na co przez jego twarz przeszedł cień uśmiechu. Ponownie westchnęłam, kiedy Kendall posłał mi ponaglający wzrok, który skwitowałam przewróceniem oczami. Zanim ponownie się odezwałam, wzięłam głęboki wdech, aby po chwili wyrzucić z siebie te parę słów. — Chciałabym przeżyć niezapomniany dzień.
Myślałam, że jedyną reakcją mojego przyjaciela będzie głośny śmiech, który będą w stanie usłyszeć wszyscy mieszkańcy Los Angeles, jednak się myliłam. Zamiast nieco dziewczęcego chichotu Schmidta, otrzymałam jego zamyśloną twarz, która dobitnie świadczyła, iż chłopak stara się wpaść na jakiś genialny pomysł odnośnie mojego "życzenia". Z wargą utkwioną między zębami, przyglądałam się jak marszczy brwi, przy okazji nieświadomie przygryzając kącik swoich ust.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, zanim jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech. Mogły to być sekundy, minuty, a nawet godziny, nieważne. Wyraz jego twarzy jasno dawał mi do zrozumienia, że Kendall właśnie wpadł na genialny pomysł.
— Wszystko da się zrobić. — Powiedział, posyłając mi szeroki uśmiech. Zanim wstał z łóżka, lekko musnął mój policzek wargami, jednak zanim zdążyłam go opieprzyć za ten ruch, jego już nie było. Zdążyłam jeszcze usłyszeć jego słowa, mówiące, abym czekała na wiadomość od niego.
A mi nie pozostało nic innego, poza czekaniem.



***

Oczekiwanie, to najgorsza rzecz na świecie.
Nawet jeśli starasz się nie myśleć o tym, co ma się stać za parę godzin i tak po paru sekundach ta myśl ponownie pojawi się w twojej głowie, całkowicie burząc spokój, który z tak wielkim trudem wcześniej udało ci się zbudować.
Można się łatwo domyśleć, że emocje jakie mną targały po wyjściu Kendalla Idioty Schmidta, były tak chaotyczne, że żadna z prac, na których wykonywaniu próbowałam się skupić, kompletnie mi nie wychodziła. Takim oto sposobem, zamiast w jakiś sposób oderwać się od myślenia o tej całej sytuacji związanej z moim — jak teraz zaczęłam sądzić — idiotycznym pomysłem, cały czas analizowałam jego słowa, próbując w jakikolwiek sposób odgadnąć, jaki pomysł przybłąkał się do jego głupiej głowy. Niestety — bezskutecznie. Tak więc nie trudno było się domyślić również tego, że przez resztę dnia snułam się z kąta w kąt, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.
Myśl, że koło godziny 16 dostałam SMS-a od Kendalla, w którym napisał, żebym za godzinę była gotowa, powinna mnie uspokoić, jednak ja jak to ja, zdenerwowałam się jeszcze bardziej. Tym samym, że na końcu wiadomości chłopak dopisał jedno zdanie, które dało mi wiele do myślenia.
No bo po co miałby pisać, żebym się nie malowała i ubrała w coś luźnego?
To nie ma żadnego sensu, a przynajmniej nie miało wtedy, kiedy nie miałam pojęcia o jego szalonym pomyśle, który — przyznaję to z ciężkim sercem — był zajebiście wspaniały i z chęcią nie raz bym go powtórzyła.
Ale zacznijmy od początku.
Kiedy wskazówki zegara, które dziś wyjątkowo zwlekały z przesuwaniem się, w końcu wskazały umówioną godzinę, pełna obaw i wątpliwości ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie, widniejące w tafli lustra. Ciemne włosy falami opadały na moje ramiona, które opinały wąskie ramiączka mojej jasnozielonej, luźnej bluzeczki, która kończyła się tuż nad pępkiem. Wąskie biodra opinały białe, krótkie spodenki. Z ogromną niechęcią spojrzałam na swoje krzywe nogi, aby po chwili szybko odwrócić od nich wzrok, nie chcąc się rozpłakać i wbić go w białe trampki, które znajdowały się na moich stopach.
Ostatni raz zerknęłam na swoją twarz, aby po chwili odejść od lustra i wyjść z pokoju, kierując swoje kroki do drzwi wejściowych, gdzie czekał już na mnie Kendall, co mogłam wywnioskować z dzwonka, który rozbrzmiał parę chwil wcześniej.
Kiedy tylko otworzyłam drzwi, moje spojrzenie od razu padło na chłopaka, opierającego się o ich framugę. Przez dłuższą chwilę żadne z nas nic nie mówiło. Po prostu staliśmy, wlepiając w siebie spojrzenie, które równie dobrze mogło wyglądać jak to, kiedy widzieliśmy się po raz pierwszy.
Doskonale pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz pojawił się w progu tego mieszkania. Mogłam przysiąc, że Kendall "wtedy" i Kendall "dziś" nie różnili się prawie niczym. Mogłam dać uciąć sobie rękę, że miał na sobie nawet te same spodnie, co wtedy — ciemne dżinsy z podwiniętymi do kostek nogawkami. Na jego stopach, dokładnie jak wtedy, znajdowały się czarne vansy. Jedyną zmianą była granatowa koszulka z krótkim rękawkiem i ilość tatuaży, która od tamtego czasu na pewno się powiększyła. Mimo wszytko, na jego twarzy widniał ten sam szeroki i nieco niepewny uśmiech, którym obdarował mnie za pierwszym razem, a blond włosy opadały na jego czoło. Poczułam się niezręcznie, kiedy zauważyłam, że chłopak nieśpiesznie błądzi swoimi zielonymi tęczówkami po mojej sylwetce, mimo że parę sekund temu robiłam dokładnie to samo, spoglądając na niego.
Kiedy w końcu jego wzrok skrzyżował się z moim, posłał mi szeroki uśmiech, aby po chwili niespodziewanie złapał moją dłoń, splatając swoje palce z moimi i wyciągnąć mnie z mieszkania.
— Pięknie wyglądasz, Sage.
Przewróciłam oczami na jego słowa, jednak mimo wszystko poczułam, jak na moje blade policzki wychodzi delikatny rumieniec, którego dość skutecznie ukryłam za kurtyną włosów, dziękując Bogu w myślach za to, że jednak postanowiłam nie wiązać swoich ciemnych kosmyków.
— Wyglądam normalnie. — Mruknęłam, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
— A zatem normalność w twoim wykonaniu jest wyjątkowo piękna, Sage. — Odpowiedział, na co moje policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone niż dotychczas.
— Więc, co wymyśliłeś? — Spytałam, chcąc zmienić temat, bo czułam, że jeśli chłopak nie przestanie mnie celowo zawstydzać, rumieniec, który wciąż tkwił na mojej twarzy, nie zniknie do końca dnia. A tego oczywiście nie chciałam.
Zamiast odpowiedzi na swoje pytanie, dostałam szelmowski uśmiech, którym mnie obdarował i słowa, które w żadnym wypadku nawet nie przybliżyły mnie do poznania prawdy.
— Spodoba ci się, Księżniczko.



***


Cóż. Kendall nie mylił się w jednym. Spodobało mi się. I to cholernie. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu nie pomyślałbym, że ten z pozoru głupi chłopak, tak sprytnie obmyśli plan, dzięki któremu spełni moje świąteczne życzenie.
Jeszcze zanim dotarliśmy na miejsce, próbowałam wydobyć z niego chodź rąbek tajemnicy, niestety bezskutecznie. Kendall milczał jak grób, posyłając mi jedynie głupie uśmiechy, które tak czy siak nic mi nie mówiły.
— Cholera, Schmidt! W takim tempie niczego się nie dowiem, aż do następnych świąt! — Jęknęłam, przez swoją nierozwagę przy okazji potykając się o wystający korzeń drzewa, tracąc równowagę. Kiedy cichy pisk uciekł z moich ust, a ja pogodziłam się z myślą, iż wyląduję na ziemi, ręce chłopaka ciasno oplotły moją talię, tym samym powstrzymując mnie przed nieprzyjemnym spotkaniem z ziemią.
Odetchnęłam z ulgą, uchylając lekko powieki, które nie wiadomo kiedy zamknęłam, aby zauważyć, że stoję twarzą w twarz z Kendallem, który szeroko się do mnie uśmiechał. Zdawał się w ogóle nie zauważać tego, że tylko parę niewielkich centymetrów dzieli nasze usta. Niestety, ja sama nie miałam takiego przywileju i kiedy tylko zdałam sobie z tego sprawę, — a stało to się bardzo szybko — gęsia skórka pojawiła się na całym moim ciele, a oddech przyśpieszył. Mimowolnie mój wzrok spoczął na jego zaróżowionych wargach i jak na złość, nie umiałam zmusić się do spojrzenia w inną stronę.
Nigdy nie powiedziałabym, że czyjeś usta zainteresują mnie do tego stopnia, że zapomnę o całym Bożym świecie, jedynie na nie patrząc, ale hej! To nie były jakieś zwykłe usteczka, tylko te należące do Kendalla Schmidta! Bądźmy szczerzy, jego usta są czystą perfekcją, a ja mimowolnie zaczęłam wyobrażać sobie, że przyciska je do moich ust i... Boże, już całkiem mnie porąbało. Nie mogę do jasnej cholery chcieć, aby pocałował mnie mój przyjaciel!
Kiedy ta myśl mną owładnęła, zachłysnęłam się powietrzem i od razu odwróciłam wzrok od jego ust, aby spojrzeć w oczy chłopaka, które niespiesznie błądziły po mojej twarzy. Sama myśl, że mógł zauważyć, z jak wielkim uwielbieniem spoglądałam na jego rozchylone wargi — a wzrok, którym patrzył na moje, dawał mi jasno do zrozumienia, że tak było — wystarczył, bym w jednej chwili oblała się rumieńcem.
Kiedy ponownie spojrzałam w zielone oczy chłopaka, zauważyłam, że jego twarz znajduje się o wiele bliżej mojej, co oznaczało, że nasze usta dzieliły jedynie milimetry. Następne co zarejestrowałam, były dłonie chłopaka, którymi przyciągnął mnie bliżej siebie tak, że nasze klatki piersiowe całkowicie się ze sobą stykały.
Chyba każdy się domyśla, jakby skończyła się ta scena, gdyby jeden z ptaków siedzących na drzewie nagle się nie zerwał, psując przy okazji romantyczną chwilę, jaka nas owładnęła. Kiedy tylko zdałam sobie sprawę, co się mogło stać, mimowolnie cała zesztywniałam, na co Kendall, w którego objęciach wciąż się znajdowałam, posłał mi rozbawione spojrzenie. Poruszyłam się niespokojnie, dając mu tym samym do zrozumienia, że chcę aby w tej chwili mnie puścił, co skwitował cichym chichotem.

Zanim jego ręce opuściły moją talię, nachylił się do mojego ucha, wyszeptując wprost do niego:

— Jeszcze do tego wrócimy.
Po usłyszeniu tych paru słów, moje ciało przeszedł dreszcz, który z pewnością nie uszedł uwadze chłopaka, który skwitował to śmiechem i lekkim całusem, który zostawił na moim zaczerwienionym z zażenowania policzku.
Tego dnia przeszłam samą siebie w ilości rumieńców, które raz za razem pojawiały się na mojej twarzy. Odchrząknęłam, chcąc ukryć zażenowanie, które mną zawładnęło, przy okazji splatając swoje palce ze sobą, chcąc tym ukryć drżenie rąk, które Kendall spowodował swoimi ostatnimi słowami.
— Um... Daleko jeszcze? — Spytałam, patrząc w przestrzeń za plecami chłopaka, nie chcą spojrzeć mu w oczy, w których bez wątpienia igrały wesołe ogniki.
— Tak właściwie, to już jesteśmy na miejscu.
Kiedy te słowa opuściły jego usta, mimowolnie spojrzałam mu w twarz, czego starałam się uniknąć, aby zauważyć, jak jego uśmiech z chwili na chwilę, robi się coraz większy. Spojrzałam w bok, gdzie jak sądziłam, znajdował się cel naszej podróży i kiedy tylko go ujrzałam, otworzyłam szerzej oczy.
Miejsce w którym się znaleźliśmy, bez wątpienia było piękne. Szczerze mówiąc, nie wierzyłam, że mogłoby istnieć w prawdziwym życiu. A jednak. Znajdowałam się tu, a to co widziałam, było niesamowite.
Wokół nas, na niewielkiej polanie, tonącej w ciepłych promieniach słońca, tłoczyli się ludzie z naszej szkoły, poruszając się w rytm muzyki wydobywającej się z jednego z wielu samochodów ustawionych, przy linii drzew. Wszyscy wydawali się być w niesamowitych humorach. Większość z dziewczyn była ubrana w podobny sposób do mnie, lub miała na sobie jedynie bikini, którego nie obawiały się zmoczyć w błękitnej toni morza, spowijającego się po drugiej stronie polany, gdzie niewielkie fale raz po raz zalewały złocisty piasek, którego nie mogła porosnąć trawa. Z otwartymi ustami patrzyłam na klif, na który prowadziła wąska dróżka przez niskie krzewy, którą przemierzali nieliczni śmiałkowie, którzy postanowili skoczyć ze wzniesienia do wody.
— Wow. — Wydusiłam, co Kendall skwitował cichym chichotem.
— Tak, wiem, jestem wspaniały. — Powiedział, przyciągając mnie ramieniem do siebie.
— Wspaniały? Cholera jasna! Jesteś więcej niż wspaniały! — Wykrzyknęłam, rzucając mu się w ramiona, na co Schmidt wybuchł głośnym śmiechem, przy okazji obejmując mnie ramionami, tym samym przyciągając mnie bliżej siebie. Poczułam, jak jego broda opiera się o moją głowę, przed uprzednim muśnięciem wargami jej czubka.
— Kto by pomyślał, że w końcu to przyznasz. — Prychnęłam pod nosem, słysząc radość przepełniającą jego głos. — Nie raz ci to wypomnę.
— A ja udam, że nie wiem o co ci chodzi. — Odparłam, wyplątując się z jego uścisku, aby wystawić mu język i ponownie rozejrzeć się po miejscu, w którym się znaleźliśmy.
— Chodź. Dołączmy do nich. W końcu to twoja impreza. — Powiedział, łapiąc mnie za dłoń, i splatając swoje palce z moimi, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, pociągnął mnie w tłum bawiących się ludzi.
— Tak właściwie, skąd oni się tu wzięli? — Spytałam, jednak zamiast odpowiedzi otrzymałam zdezorientowane spojrzenie chłopaka. — No ci wszyscy ludzie. Jestem pewna, że większość z nich nawet nie wie, kim jestem. — Wytłumaczyłam, aby ze zdziwieniem zauważyć, jak przez twarz chłopaka przechodzi zakłopotanie. Coś nowego jak na niego.
— Wiesz. — Odchrząknął, dając sobie tym samym czas na przemyślenie słów, które miały opuścić jego usta. — Moglibyśmy być tu tylko w dwoje, leżeć na jednym z koców i oglądać gwiazdy, kiedy tylko pojawiłyby się na niebie, a później w świetle księżyca kąpać się w morzu, i uwierz mi, ten pomysł niezmiernie mi się podoba, ale później wpadłem na coś lepszego. Coś, do czego realizacji potrzebujemy większej ilości osób. Nie przeszkadza ci to?
— Nie, po prostu byłam ciekawa. — Odparłam, wzruszając po prostu ramionami, przy okazji szukając w tłumie znajomych ze swojej klasy, z którymi chciałam się przywitać. — Zaraz. O co ci chodziło z tą realizacją? To nie wszystko? — Spytałam, kiedy dotarł do mnie sens jego słów, niestety zamiast odpowiedzi otrzymałam tajemniczy uśmiech chłopaka, który jasno dawał mi do zrozumienia, że niczego się nie dowiem. — Jesteś okropny.
— A dopiero co byłem wspaniały! — Zachichotał, na co mimowolnie przewróciłam oczami.
— A teraz jesteś okropnym dupkiem.
— Raven! — Zanim moja dobra koleżanka z klasy rzuciła mi się w ramiona, zdołałam usłyszeć jeszcze śmiech Schmidta, który ulotnił się zaraz po tym, kiedy Angie pociągnęła mnie w stronę naszych znajomych z klasy, mówiąc przy okazji, jak to wspaniale, że tu jestem.
Minuty mijały, a ja z każdą chwilą bawiłam się coraz lepiej. Ze zdziwieniem zauważyłam, jak bardzo potrzebowałam takiego wyjścia, spotkania się ze znajomymi, przeprowadzenia jakiejś głupiej rozmowy, czy po prostu tańczenia i śmiania się z własnej głupoty.
Byłam w trakcie wywijania na parkiecie wraz z moją przyjaciółką, która nie mam pojęcia, co tu robiłam skoro chodziła do innej szkoły (Coś czuję, że Kendall maczał w tym palce, ale nie przeszkadzało mi to. Ba! Później mu za to podziękuję, bo ta impreza byłaby beznadziejna, gdyby jej tu nie było), kiedy ni stąd ni zowąd poczułam, jak ktoś oblał mnie zimną wodą.
Mój pisk wymieszał się z masą innych krzyków dziewczyn, które również zostały potraktowane tak jak ja. A później było tylko lepiej. Nie wiadomo skąd, w mojej ręce znalazły się balony napełnione wodą, którymi rzucałam w śmiejącego się głośno Kendalla, chcąc odpłacić się ten kubeł zimnej wody, który na mnie wylądował. Obrzucania się balonami, strzelania do siebie pistoletami na wodę i wylewania wiader, nie było końca.
Z niemałym rozbawieniem stanęłam za Dustinem, z którym nie specjalnie za sobą przepadaliśmy, aby po chwili roztrzaskać mu na głowie czerwony balon, tak, że jego idealna fryzura w jednej chwili się zepsuła.
— Ups? — Zachichotałam, kiedy tylko chłopak powoli odwrócił się w moją stronę, aby po chwili z mordem wypisanym na twarzy, wysyczeć przez zaciśnięte zęby.
— Lepiej zacznij uciekać.
Niewiele myśląc, od razu rzuciłam się do ucieczki i biorąc nogi za pas, wciąż głośno się śmiejąc, zaczęłam przed nim uciekać. Biegłam najszybciej, jak tylko umiałam, przeciskając się między ludźmi nie raz i nie dwa obrywając wypełnionym wodą balonem, co jedynie potęgowało mój śmiech. Kiedy po paru minutach biegania w kółko, stanęłam w miejscu, chcąc zaczerpnąć powietrza, byłam pewna że już dawno zgubiłam czyhającego na zemstę Dustina.
Niestety, przeliczyłam się, bo kiedy tylko uniosłam głowę, zobaczyłam przed sobą jego uśmiechniętą twarz, co mogło znaczyć tylko jedno. Wpadłam.
— Ostatnie życzenie, Raven? — Zapytał, a ogniki tańczące w jego oczach jasno dały mi do zrozumienia, że świetnie się bawi.
— Tylko jedno. Bądź delikatny. — Odpowiedziałam ze śmiechem, czekając na kolejny ruch chłopaka.
Nie starałam się nawet uciekać, bo byłam pewna, że nie ważne gdzie bym zwiała, Dustin tak czy inaczej, w końcu by mnie znalazł, a ja sama byłam już przemoknięta do tego stopnia, więc nic bym nie straciła, gdyby wylądowała na mnie kolejna porcja wody. Patrzyłam, jak Dustin niespiesznie podchodzi do mnie, aby po chwili jakby nigdy nic, wziąć mnie na ręce i ruszyć w kierunku morza.
— Dustin, cholera! Co ty wyprawiasz?!
— Jak to co? Mszczę się!
Kiedy tylko zdałam sobie sprawę, że jego zemsta ani trochę nie będzie taka, jaką ją sobie wyobrażałam, zaczęłam krzyczeć na całe gardło, żeby mnie postawił na ziemi, co skwitował jedynie śmiechem. Nikt inny nawet nie śmiał zareagować na moje nawoływanie o pomoc. Ba! Niektórzy z chłopców postanowili wykorzystać okrutny plan Dustina i razem ze swoimi ofiarami rzucić się w błękitną toń morza. W sumie, nie przeszkadzałoby mi to tak bardzo, gdyby nie fakt, iż nie umiem pływać, ale postanowiłam przemilczeć tę kwestię i zachowując resztki godności, sprostać swojej karze.
— Proponuję zatkać nos.
— Jakiś ty miły. — Mruknęłam, jednak zacisnęłam palce, tak, żeby słona woda nie dostała się do nosa, aby sekundę później poczuć, jak dłonie Dustina zluzowują uścisk na moim ciele, które chwilę później znalazło się przerażająco chłodnej wodzie.
Kiedy tylko się z niej wynurzyłam, zauważyłam nad sobą szczerzącego się Dustina, który przyglądał mi się z niemałym rozbawieniem.
— Przyjemnie, prawda? — Spytał, na co posłałam mu złośliwy uśmiech, widząc Davida, skradającego się zaraz za nim.
— Nie jestem pewna, ty mi powiedz. — Odparłam, a później już tylko patrzyłam, jak David rzuca się niczego niewiadomemu Dustinowi na plecy, aby chwilę później razem wylądować w wodzie. Zaśmiałam się w głos, widząc przerażoną twarz Dustina, którego dłoń zaraz po wynurzeniu powędrowała do włosów, które płasko przylegały do jego czoła. Z kolei David nie przejmował się niczym i jak gdyby nigdy nic, z ogromnym uśmiechem na twarzy puścił mi perskie oko i zwiał z wody. Jak można się domyśleć, Dustin popędził zaraz za nim, wykrzykując za swoim przyjacielem najdziwniejsze obelgi, jakie kiedykolwiek słyszałam.
— Będziesz tu tak siedzieć, czy wrócisz do zabawy?
Podskoczyłam lekko ze strachu. Kompletnie nie spodziewałam usłyszeć za sobą rozbawionego głosu Kendalla, w którego stronę odwróciłam głowę.
Stał parę kroków za mną, przyglądając mi się, z wargą utkwioną między zębami.
— Wydaje mi się, że tu zostaję. — Odparłam, posyłając mu przy tym uśmiech, aby zauważyć, jak nieśpiesznie do mnie podchodzi.
— Czyżby aż tak ci się tu podobało?
— Jest całkiem dobrze. — Odparłam, z zaciekawieniem przyglądając się, jak chłopak kuca przy mnie, tak że nasze kolana się dotykały.
— Cóż... "Całkiem dobrze" brzmi marnie. Myślę, że powinniśmy wrócić do tego, co zdarzyło się zanim tu przyszliśmy, żeby twoje "całkiem dobrze", zmieniło się na "wspaniale".
— Skąd pomysł, że tak by się stało? — Spytałam nie głośniej niż szeptem, lecz mimo to byłam pewna, iż Schmidt doskonale słyszał każde moje słowo, przez niewielką odległość, która nas dzieliła.
— Takie przeczucie. — Odparł, muskając swoimi ustami mój policzek, na co wciągnęłam ze świstem powietrze. Następnie usta chłopaka znalazły się po drugiej stronie moje twarzy i tam składając pocałunek. — Co ty ze mną robisz, Księżniczko? — Spytał, opierając swoje czoło o moje. Przymknęłam powieki, napawając się tą chwilą. Czułam, jak lekki dreszcz przechodzi przez moje ciało za każdym razem, kiedy dłoń Kendalla dotyka mojej nogi. Kiedy ponownie uchyliłam powieki, zauważyłam, że chłopak wpatruje się w moje lekko uchylone usta, jakby zastanawiał się czy to, co chce zrobić, jest właściwe.
I kiedy w końcu jego wargi miały spotkać moje, rozbrzmiał głos, który od razu dopasowałam do Dustina, którego ton jasno wskazywał na to, że jest przeraźliwie rozbawiony zaistniałą sytuacją.
— Te, Gołąbki! Nie połknijcie się tam tylko.
Zachichotałam, widząc jak Kendall przymyka ze złości powieki, przy okazji zaciskając mocno zęby.
— Belt, lepiej zacznij uciekać, póki masz jak. Później możesz się jedynie pożegnać z tymi swoimi kłakami na głowie.
Zaśmiałam się z przerażonej miny Dustina, który chwilę później zniknął z mojego pola widzenia , uciekając jak najdalej nas.

— Więc na czym to skończyliśmy? — Zapytał chłopak, na co zachichotałam, aby w ostatniej chwili odwrócić twarz tak, że jego usta znalazły się na moim policzku, a nie na ustach, na co posłał mi minę zbitego psa.

— Wybacz, ale romantyczna chwila zniknęła wraz z pojawieniem się twojego przyjaciela. — Zachichotałam, odpychając go lekko od siebie, chcąc wstać i wyjść z wody. Jednak Kendall najwidoczniej miał inne plany, bo jednym ruchem uniósł mnie do góry, kładąc jedną ze swoich dłoni pod moje kolana, a drugą obejmując mnie w tali i jak gdyby nigdy nic, wyszedł z wody, kierując się w stronę ścieżki prowadzącej na klif. — Co ty najlepszego wyprawiasz? — Spytałam, nie starając się nawet ukryć przerażenia w głosie.
— A na co ci to wygląda? — Odpowiedział pytaniem na pytanie, posyłając mi przy tym łobuzerski uśmiech.
— Nawet się nie waż. — Jęknęłam, widząc, że Kendall nie robi sobie nic z moich głośnych sprzeciwów i wciąż wspina się po dróżce, aby po chwili stanąć na szczycie.— Schmidt, proszę cię. Ja chcę jeszcze żyć.
Chłopak zamiast postawić mnie na ziemi i powiedzieć, że tylko się ze mną droczy, jak to sobie wyobrażałam, ponownie posłał mi pewny siebie uśmiech, aby po chwili złożyć na moim czole krótki pocałunek.
— Przynajmniej umrzesz w idealnym towarzystwie.
— Ke.... — Zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek, chłopak, nie zważając na moją przerażoną minę, wziął krótki rozpęd i rzucił się razem ze mną na rękach w przepaść, wprost do wody.
Słowo daję. Krzyk, który w tej chwili opuścił moje usta, z całą pewnością był w stanie obudzić zmarłego. Nasze spadanie nie trwało długo, chodź chcąc być szczerą, mogłam z czystym sercem powiedzieć, że każda z sekund, kiedy nasze ciała coraz bardziej zbliżały się do błękitnego morza, dłużyła mi się w nieskończoność. Muszę przyznać, że uczucie spadania ani trochę mi się nie podobało, więc kiedy tylko znaleźliśmy się na brzegu, odetchnęłam z niemałą ulgą, w końcu czując grunt pod nogami.
— Widzisz? Wcale nie było tak źle.
Prychnęłam cicho, kiedy Schmidt opadł na miejsce obok mnie, przy okazji przygarniając mnie ramieniem do siebie, tak że oparłam głowę o jego pierś.
— Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. — Przyznałam, patrząc na moje wciąż trzęsące się dłonie. — Zabiłabym cię, gdyby coś nam się stało. — Mruknęłam, aby po chwili poczuć, jak palce Kendalla delikatnie zaciskają się na mojej brodzie, zmuszając mnie do uniesienia głowy i spojrzenia mu w twarz.
— Księżniczko, wiesz, że nigdy w życiu nie pozwoliłbym cię skrzywdzić?
Intensywność naszych spojrzeń, którymi się wymieniliśmy w tym momencie, była tak ogromna, że nawet osoba obserwująca całe to zdarzenie z boku, wiedziałaby o gęstej atmosferze namiętności, która nas spowija. Uśmiechnęłam się lekko, przykładając jedną z dłoni do jego policzka, w którą od razu się wtulił.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć cokolwiek, poczułam, jak czyjeś ramiona oplatają mnie wokół talii, aby po chwili podnieś mnie do góry. Pisnęłam głośno, czym spowodowałam głośny śmiech mojego "porywacza", którym okazał się nie kto inny, jak Dustin Belt.
I takim sposobem, nasza romantyczna chwila z Kendallem, po raz kolejny została stłumiona w zarodku. Mimo to, w towarzystwie przyjaciół Schmidta świetnie się bawiłam i nie żałuję żadnej chwili, którą z nimi spędziłam.



*** 


Jak powszechnie wiadomo, wszystko co dobre, szybko się kończy. Było tak i tym razem. Cała impreza skończyła się dobrą godzinę temu, jednak mi i Kendallowi nie spieszyło się z powrotem do domu. Takim oto sposobem, postanowiliśmy zrealizować pierwotny plan chłopaka i kiedy tylko ostatnie osoby wróciły do domu, położyliśmy się plackiem na ziemi, wpatrując się w rozświetlone gwiazdami, nocne niebo. Jednak i tym razem nasze chwile spędzone razem, nie mogły trwać tak długo, jakbyśmy sami sobie tego życzyli. Kiedy tylko poczułam, że moje powieki z każdą chwilą robią się cięższe, zarządziłam powrót do domu.
Droga powrotna dłużyła mi się niemiłosiernie, a zmęczenie które mną owładnęło w żadnym stopniu nie ułatwiało mi sprawy, więc kiedy po raz kolejny potknęłam się o wystający korzeń, czy nawet o własne nogi, Kendall westchnął przeciągle i nie pytając mnie o zgodę, kazał wskoczyć mu na plecy, co z ulgą uczyniłam.
Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym co pięć minut nie upewniła się, czy nie jestem za ciężka, co chłopak za każdym razem kwitował cichym prychnięciem. Co tu się dziwić, że kiedy zadałam to pytanie po raz kolejny Schmidt nie wytrzymał i wygłosił mi pięciominutowy monolog o tym, jak lekka jestem i że teraz będzie mnie pilnował, bym więcej jadła, bo jest ze mnie sama skóra i kości. Nietrudno się domyśleć, że po tym wszystkim po prostu zamilkłam i wtulając twarz w zagłębienie między jego szyją a ramieniem, zamknęłam oczy, czekając, aż mój prywatny wielbłąd doprowadzi mnie pod moją kamienicę.
— Jesteśmy na miejscu, Księżniczko. — Drgnęłam, powoli otwierając oczy, aby zobaczyć, że faktycznie znajdujemy się pod miejscem mojego zamieszkania. Niezdarnie zsunęłam się z jego pleców, tym samym w końcu stając na własnych nogach, których swoją drogą nawet nie czułam. Jestem pewna, że kiedy tylko wstanę z łóżka, nie będę w stanie chodzić, przez ból, który z pewnością będzie mi przy tym towarzyszył.
Przeciągnęłam się, chcąc jak najdłużej odwlec chwilę, w której ja udam się do siebie, a on do siebie. Trudno było mi to przyznać, ale cholernie przywykłam do jego obecności obok siebie, dlatego każda noc wydaje się wyjątkowo pusta bez jego ramion owiniętych wokół mojej talii i nawet mój nierozłączny miś nie potrafi odgonić tego okropnego uczucia.
— Dziękuję ci. — Powiedziałam w końcu, czując, że niestety nieuniknione nadeszło i przyszedł czas, aby się rozstać. — Moje życzenie bez wątpienia się spełniło.
Uśmiech, który rozświetlił twarz chłopaka, spowodował, że w jednej sekundzie zmiękły mi kolana, a oddech uwiązł w gardle. Nieprawdopodobne, co ten człowiek potrafił ze mną zrobić jednym gestem.
— To była czysta przyjemność. — Odparł, a ja zagryzłam wargę, zastanawiając się, co teraz powinnam zrobić. Żadne z pożegnań, które przychodziło mi aktualnie do głowy, nie pasowało mi do danej sytuacji.
— Więc... — Zaczęłam niepewnie, bujając się na stopach i czując, że ta sytuacja robi się coraz bardziej niezręczna.
— Więc... — Przewróciłam oczami, słysząc, jak Kendall powtarza moje słowo, w ogóle nie ułatwiając mi sprawy.
— Dobranoc. — Powiedziałam, po prostu odwracając się napięcie i w paru susach pokonując kilka schodków, prowadzących do drzwi kamienicy.
— Raven, zaczekaj!
Przystanęłam w pół kroku z niedowierzania. Ale kto by się dziwił. Kendall właśnie pierwszy raz powiedział do mnie po imieniu, przez co z pewnością ten dzień zapiszę w kalendarzu.
Chłopak w jednej chwili znalazł się przy mnie, obejmując mnie w tali i przyciągając do siebie. Przez dłuższą chwilę, żadne z nas się nie odezwało. Po prostu staliśmy, patrząc sobie głęboko w oczy, hipnotyzując się nawzajem spojrzeniem. Zanim chłopak ponownie się odezwał, z pewnością minęło parę długich minut, które dla mnie zleciały tak szybko, jakby były sekundami.
— Skoro ja spełniłem twoje życzenie, czy ty byłabyś w stanie spełnić moje?
Skinęłam niepewnie głową, nie mówiąc nic ze strachu, że kiedy tylko wypowiem jakieś słowo głośno, mój głos się załamał, lub nie daj Boże, całkowicie odmówi mi posłuszeństwa.
Odchrząknęłam i wciąż niepewna tego, co ma na myśli chłopak, zapytałam:
— Jakie jest twoje życzenie?
Lecz zamiast jakiejkolwiek odpowiedzi, zostałam obdarowana łobuzerskim uśmiechem chłopaka, który sekundę później najzwyczajniej w świecie połączył nasze usta w namiętnym pocałunku, którego oboje tak bardzo pragnęliśmy.

środa, 14 grudnia 2016

~82 Cynamonowe Dzieło

Powoli przemierzałam kolejny zakamarek biblioteki, opuszkami palców delikatnie dotykając drewnianych regałów. Uśmiech, który wkradał się na moją twarz, gdy ukradkiem dotknęłam którejś książki był jak uśmiech małego dziecka, gdy rodzic stara się je rozbawić. Wzrokiem pełnym fascynacji szukałam właściwego tytułu, ale ku mojemu rozczarowaniu, nie znalazłam tego, co chciałam. Przeszłam na drugą stronę, by minąć regał tak, jak poprzednim razem.
– Może pomóc? – Odwróciłam lekko głowę, spoglądając na nieco wyższą ode mnie kobietę, zauważyłam lekki uśmiech na jej młodej twarzy, który od razu odwzajemniłam.
– Nie – szybko odparłam, by powrócić do wcześniejszej czynności.
Zatrzymałam się przy regale, w którym leżały książki zaczynające się na literkę R. Wyjęłam jedną, całkiem przypadkową i z wielkim skupieniem przeczytałam opis znajdujący się na tylnej okładce. Zakołysałam się z radości na palcach, uświadamiając sobie jak bardzo złą książkę wzięłam. Jej fabuła niczym nie przypominała gatunku, który uwielbiam czytać. Odkładając ją na miejsce, w małej szparce ujrzałam wysokiego chłopaka z blond włosami. Zachichotałam, starając się zrobić to jak najciszej. Przez chwilę obserwowałam nieznajomego, zastanawiając się, czemu chłopak taki jak on, jest właśnie w takim miejscu.
– Na co się patrzysz? – Wystraszona podskoczyłam, kiedy usłyszałam wysoki męski głos tuż obok swojego ucha. Pospiesznie włożyłam książkę we właściwe miejsce i w końcu spojrzałam na osobę, która zakłóciła mój spokój.
– Na nic – odpowiedziałam, poprawiając włosy i bluzkę. Przyglądałam się chłopakowi stojącym naprzeciwko mnie. Wyglądał na młodego, mógł być starszy ode mnie o rok lub dwa.
– Więc czemu jesteś zdenerwowana? – Sposób w jaki uniósł swoje brwi, szeroko się przy tym uśmiechając... było w tym coś pięknego i trudnego do wyjaśnienia. Nieświadomie przygryzłam lekko wargę, wypalając spojrzeniem dziurę w jego twarzy.
– Wystraszyłeś mnie – szepnęłam.
Odwróciłam się i szybko pokonałam drogę do wyjścia. Zanim całkowicie opuściłam pomieszczenie, grzecznie pożegnałam pracującą tam kobietę. Jak najszybciej zbiegłam po schodach i udałam się w drogę powrotną do domu. Zwolniłam dopiero wtedy, gdy uznałam, że jestem już wystarczająco daleko od jednego z najspokojniejszych miejsc w tym miejscu.
– Zapomniałaś czegoś.
– Nie. – Zatrzymałam się, by ponownie stanąć twarzą w twarz z chłopakiem, który parę minut temu przyprawił mnie o mocne palpitacje serca.
– A to? – zapytał, unosząc moją torebkę. Jęknęłam, gdy wreszcie zrozumiałam, że jak zwykle zapomniałam tej samej rzeczy.
– Dzięki. – Zabrałam torebkę i zaczęłam znów iść.
– To nie wystarczy. – Kątem oka dostrzegłam obok siebie sylwetkę chłopaka. Zrezygnowana westchnęłam, ale kontynuowałam swoją drogą. Jedyne o czym teraz marzyłam to szybki powrót do domu, a nie przypadkowe rozmowy z nieznajomym.
– Przepraszam? – Spojrzałam na niego, unosząc jedną brew, przez co lekko zmarszczyłam czoło.
– Kendall, stary, gdzie tak nagle wybiegłeś? – Przeniosłam swój wzrok na dołączającego chłopaka. Zaśmiałam się, gdy uświadomiłam sobie, że to właśnie jego podglądałam. – Czułem się jak idiota, gdy opowiadałem o kumplu, który był ze mną, ale jednak go tam nie było!
– Spieszyłem się.
– Przepraszam, blokujecie mi drogę. – Odsunęłam obydwóch chłopaków w przeciwne strony i szybko przeszłam, ponownie się oddalając.
Zadanie na dziś: bezpiecznie i samotnie dotrzeć wreszcie do domu.
– Jak masz na imię?! – Usłyszałam za plecami krzyk znajomego głosu. Śmiejąc się, odwróciłam się i bezgłośnie odpowiedziałam na zadane pytanie. – Znajdę cię!
Ostatni raz spojrzałam na dwóch stojących nieco dalej chłopaków. Machając energicznie dłonią kolejny raz się odwróciłam, by wreszcie ruszyć w drogę powrotną.

***

– Więc uważasz, że jest słodki?
– Tak.
– I chciałabyś go jeszcze spotkać?
– Tak.
– Odpowiadasz tylko tak?
– Tak... czekaj, co? Nie. – Zaśmiałam się, wybudzając swój umysł z transu, w którym przed chwilą się znajdowałam. Spojrzałam na szeroko uśmiechniętą przyjaciółkę i również zaczęłam się uśmiechać.
Podeszłam do kranu, żeby przemyć ręce po wykonywaniu ostatniej czynności. Sklejanie porcelanowej filiżanki nie należy do aktywności, które polubię. Moje palce z łatwością wzajemnie by się skleiły, ale popękane kawałeczki nie zamierzały zrobić tego samego.
– Robimy te pierniczki, czy nie? – zapytałam, gdy kładłam na blacie kuchennym ostatnie potrzebne rzeczy.
– Maya, przegadałyśmy kilka godzin, muszę zająć się bratem. – Słysząc słowa przyjaciółki niechętnie się uśmiechnęłam.
– Jasne, rozumiem.
Kolejne kilka minut minęło strasznie szybko. Ashley zbierała swoje rzeczy, szykując się do wyjścia, a ja ponownie szukałam w internecie ulubionego przepisu mamy na pierniczki. Kiedy wreszcie pożegnałam się z przyjaciółką, przystąpiłam do pracy. Zamierzałam zrobić dziś coś dla kogoś, a nie tak jak zawsze – dla samej siebie. Włączyłam jedną z moich ulubionych playlist, a potem ostatni raz dokładnie wczytałam się w przepis, by nie tracić czasu. Wykrajając z rozgniecionego ciasta kształty, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Ściszyłam muzykę i powoli podeszłam do miejsca, z którego dochodziły dźwięki. Pukanie nasiliło się, więc postanowiłam uchylić drzwi, żeby sprawdzić kto zakłóca mój spokój.
– Mówiłem, że cię znajdę. – Zaśmiałam się, spoglądając na rozbawionego chłopaka.
– Jestem zajęta. – Przetarłam ręce w obwiązany dookoła fartuch i wierzchem dłoni odgarnęłam niesforne końce włosów, które wydostały się z kucyka.
– Pomogę ci. – Ponownie się zaśmiałam. Wpuściłam chłopaka do środka i szybko pobiegłam do kuchni, żeby wyłączyć muzykę i odpalić piekarnik.
Kendall wszedł do pomieszczenia tuż za mną. Widziałam jego rozbiegany wzrok. Uważnie przyglądał się każdej rzeczy znajdującej się w kuchni, a mnie strasznie interesowało czemu to robi. Oparłam się o blat, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Mój wzrok nie zbaczał z jego twarzy, było w niej coś intrygującego.
– Więc w czym pomóc? – Rozejrzałam się dookoła, zatrzymując spojrzenie na zlewie pełnym brudnych naczyń, które przed chwilą używałam. Chłopak najwidoczniej zauważył na co spoglądam i udał się w tym kierunku.
Czuję się strasznie dziwnie i źle prosząc – lub raczej zmuszając – całkowicie obcą mi osobę do zrobienia czegoś za mnie... to nie jest fair. Postanowiłam ułożyć gotowe już pierniczki na blaszce, żeby szybciej włożyć je, gdy piekarnik wreszcie się nagrzeje.
– Dodałaś trochę cynamonu?
– Przepraszam? – Odwróciłam głowę w stronę, z którego dobiegał głos.
– Cynamon. Doda zapachu i smaku. – Zamrugałam kilka razy i powróciłam do wykonywanej czynności, ignorując wypowiedziane słowa. – Masz cynamon?
– Myślę, że... – Otworzyłam kilka szafek, w których mama zawsze trzyma wszystkie przyprawy, dokładnie się rozglądając. – Mam. – Pomachałam w powietrzu małą paczuszką, którą Kendall szybko wyrwał z mojej dłoni. Przyglądałam się jak rozrywa papier i zaczyna lekko posypywać wyłożone na blaszkę pierniczki.
– Zaufaj mi. – Spojrzałam na niego, lekko się uśmiechając. Kiedy skończył z cynamonem, schował blaszkę do piekarnika i ustawił odpowiedni czas.
– Zajmujesz się tym? – zapytałam, gdy wreszcie odwrócił się w moją stronę.
– Nie.
– Więc te pierniczki będą okropne? – Zachichotałam, odwiązując fartuch i następnie ściągając go.
– Będą genialne! – Jego uśmiech jest taki piękny i sprawia, że wygląda na całkowicie bezbronnego i przyjaznego.
– Maya. – Wyciągnęłam dłoń w jego kierunku, czekając aż ją uściśnie.
– Kendall.
– Więc po co tu przyszedłeś? – Podeszłam do szafki i wyjmując z niej dwie szklanki, nalałam do nich stojący obok napój i podałam jedną szklankę Kendallowi.
– Chciałem. – Uniosłam prawą brew i cicho się zaśmiałam.
Nie ciągnęłam dalej tematu. Zamierzałam wykonać pracę, którą jeszcze przed chwilą zwaliłam na Kendalla. Zmywając naczynia, czasem ukradkiem spoglądałam na chłopaka. Uśmiechał się, gdy dostrzegał, że to robię, ale nic nie mówił. Zakończyłam czynność dokładnie w tym samym czasie, gdy piekarnik dał znać, że pierniczki są gotowe. Szybko wytarłam ręce i ostrożnie wyjęłam blaszkę, pamiętając o tym by zrobić to kuchennymi rękawicami. Nie chciałam kolejny raz się poparzyć.
– Nie bój się, są dobre. – Spojrzałam na blondyna jedzącego pierwszy, wciąż cholernie gorący pierniczek. Zrobiłam to samo co on, by upewnić się, czy mówi prawdę.
– Pyszny – powiedziałam, oblizując usta z okruszków, które się tam przypadkiem znalazły.
– Told you.
Podczas, gdy Kendall kładł na blaszkę kolejne pierniczki, ja przenosiłam gotowe na talerzyk. Uśmiechnęłam się, spostrzegając, że chłopak co chwilę podjada. Odstawiłam talerz z pierniczkami w bezpieczne miejsce, czekając aż Kendall ponownie nastawi czas. Kolejny raz tego dnia, zaczęłam przyglądać się jego twarzy... jest naprawdę intrygująca.
– Gapisz się. – Zamrugałam kilka razy, szybko przenosząc wzrok w inne miejsce.
– Może lubię? – Zachichotałam, sięgając po ostatniego pierniczka, którego zostawiłam do konsumpcji.
– Może...
– Uczysz się? – zapytałam, gdy stanął obok mnie. Przekrzywiłam lekko głowę w lewo, by móc na niego patrzeć, gdy będzie odpowiadał.
– Skończyłem już szkołę. – Skrzyżował ręce, a jego mina nagle spochmurniała. Obawiałam się, że poruszyłam niewłaściwy temat, ale wtedy uśmiech znów wpłynął na jego twarz. – Jak jest z tobą?
– Szkoła tak jakby nie chce mnie oddać światu – westchnęłam, uzmysławiając sobie jak musiało to zabrzmieć.
– Jesteś z tych co się nie uczą? – Spojrzałam na niego, lekko marszcząc czoło. Usiadłam na blacie i zaczęłam machać nogami w powietrzu, uważnie się im przyglądając – jakby to było jakiekolwiek rozwiązanie.
– Jestem z tych, którzy poświęcają swoją edukację przez ciągłe przeprowadzki. – Przeniosłam wzrok na okno, gdzie dostrzegłam swoje niewyraźne, ale smutne odbicie.
– Mogę zapytać, ile razy się już przeprowadzałaś, czy to raczej utajniona informacja? – Zastanowiłam się chwilę nad zadanym pytaniem i w tym momencie uświadomiłam sobie, że moje życie to niekończąca się podróż.
– Wystarczająco dużo, by nie wiedzieć, ile dokładnie. Nie zostajemy w żadnym miejscu dłużej niż pół roku – ponownie westchnęłam, uderzając stopami o blat.
– Ile masz lat?
– Siedemnaście, psze pana. – Zachichotałam, dostrzegając jego minę.
– To już czas, żeby zacząć się stawiać. – Spojrzał na mnie, tym razem bez uśmiechu.
Piekarnik znów dał znać, więc zerwałam się z blatu i zakładając rękawice, wyjęłam pierniczki. Postawiłam je blisko okna, licząc na to, że szybciej zrobią się zimne. Tak jak poprzednim razem, zaczęłam przenosić je na talerzyk. Poczułam za swoimi plecami czyjąś obecność, chwilę później duża dłoń sięgnęła po jeden pierniczek. Szybko ją uderzyłam i zachichotałam, słysząc jęk niezadowolenia. W momencie, gdy przenosiłam ostatni pierniczek, drzwi do domu zostały zamknięte mocnym uderzeniem. Wzdrygnęłam się, spoglądając na postać zmierzającą do kuchni.
– Mamo – powiedziałam, lekko się uśmiechając. Podeszłam do rodzicielki i mocno ją przytuliłam, tak jak zwykłam to robić każdego dnia. – Jesteś dużo szybciej niż zwykle. – Spojrzałam na zegarek, który wisi w rogu pomieszczenia.
– Jestem tak jak zawsze, bateria się wyczerpała. – Zaśmiałam się, uderzając się dłonią w czoło. Usłyszałam obok siebie ciche odchrząknięcie, co spowodowało, że przypomniałam sobie o Kendallu.
– Mamo, poznaj Kendalla. Kendall, to moja mama. – Przyglądałam się, jak chłopak ściska dłoń mojej mamy. Wyglądało to nieco zabawnie. Mimo, że mama nie wyglądała na rygorystyczną, mina Kendalla wskazywała na to, jak bardzo zdenerwowany był.
– Co tak wspaniale pachnie? – Odwróciłam się, wskazując palcem na stojące w rogu kuchni talerze z pierniczkami. Dostrzegłam szeroki uśmiech na twarzy mamy, co totalnie zmiękczyło moje serce.
– Chyba już pójdę. – Usłyszałam cichy szept nad moim uchem, przez co trochę zadrżałam.
– Okej. – Uśmiechnęłam się i odprowadziłam Kendalla, uprzednio mówiąc o tym mamie. – Dzięki za pomoc – powiedziałam, gdy stojąc za rogiem drzwi, ponownie odwrócił się w moją stronę.
– W najbliższym czasie chyba nigdzie się nie przeprowadzisz, co?  
– Pokiwałam przecząco głową, a on szeroko się uśmiechnął. – Więc pomogę ci jeszcze kilka razy.
– Czy to coś w rodzaju zobowiązania? – Zachichotałam, patrząc jak powoli odchodzi, wciąż twarzą skierowaną w moją stronę.
– Może. – Pomachał dłonią i odwrócił się, by ruszyć w drogę.

Przez chwilę patrzyłam jeszcze jak odchodzi, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów z dzisiejszego dnia.. być może to już nigdy się nie powtórzy, a cynamonowe dzieło jest chwilowym prezentem, które mi po tym spotkaniu zostanie.

środa, 7 grudnia 2016

~81

Chodziłam zdenerwowana po całym domu i nie potrafiłam znaleźć dla siebie miejsca. Byłam niespokojna. Wszystko wokół przywoływało w mojej głowie obrazy z przeszłości. Odczuwałam też wyrzuty sumienia związane z chłopakiem, obserwującym mnie z kanapy.
- Louise…  - Odezwał się cicho.
- Nie, Dustin, zostaw mnie. - Ukryłam twarz w dłoniach, zatrzymując się na środku salonu.
- Usiądź i się uspokój! - Krzyknął i podszedł do mnie, łapiąc za ramiona.
Opadłam bezsilnie na fotel i spojrzałam na chłopaka, który w ostatnim czasie pomógł mi tak wiele. Był dla mnie ogromnym oparciem. Patrzył na mnie zmartwiony.
- Musiał mieć powód… - Szepnął.
Jaki mógł być powód, tak nagłego zerwania po ponad czterech latach związku? I dlaczego wyjechał z miasta? Nie dawał znaku życia przez ostatnie cztery miesiące i nagle wczoraj zadzwonił. Byłam pewna, że coś musiało się stać. Coś strasznego.
Spojrzałam na Dustina, który był również zdenerwowany, lecz nie tak bardzo jak ja. Ja straciłam chłopaka, miłość mojego życia, a on najlepszego przyjaciela. I żadne z nas nie wiedziało dlaczego.
Ale czy to dawało ci powód, aby go całować? - Szepnęła moja podświadomość. Wzdrygnęłam się na tę myśl. Żałowałam tego, co się stało, lecz czasu nie cofnę. Był to jeden z moim największych błędów i pociągnął za sobą wiele konsekwencji.
Byłam zraniona po odejściu Kendalla, a Dustin akurat był w zasięgu ręki. Wiedziałam, że zrobiłam to tylko aby odreagować i zapomnieć o uroczym blondynie, jakim był Kendall. Zraniłam Dustina, gdyż myślał, że może wyjdzie z tego coś więcej. Niestety, nie mogłam mu niczego zaoferować. Moje serce wciąż było z Kendallem.
Mimo to, Dustin wciąż był ze mną i pomógł mi się pozbierać, po czterech miesiącach samotności. Nie objadałam się lodami czekoladowymi i nie oglądałam komedii romantycznych. Zamiast tego siedziałam z Beltem w bibliotekach i czytelniach i pomagałam mu pisać projekt na uczelnię. To skutecznie odciągnęło moje myśli od Schmidta.
Podskoczyłam w miejscu, gdy rozbrzmiał się dźwięk dzwonka do drzwi. Znalazłam się przed nimi w ekspresowym tempie. W progu stał wysoki chłopak, który wpatrywał się we mnie zaszklonymi zielonymi tęczówkami i drapał się niezręcznie po karku. Przestępował z nogi na nogę i jeszcze w życiu nie widziałam go tak zdołowanego jak dziś, nie wliczając dnia naszego rozstania.
- Cześć - szepnął.
- Och, Kendall - nie wytrzymałam i rzuciłam się na niego, obejmując rękoma jego szyję. Syknął z bólu i cofnął się do tyłu. - Co się stało? - Spytałam przerażona, patrząc, jak łapie się za lewą rękę.
- Przepraszam. - Syknął, zaciskając zęby. - Ja po prostu… Uciekłem ze szpitala. - Wyznał i odwrócił wzrok.
- Wejdź do środka - powiedziałam łagodnie, ciągnąc go lekko za prawy łokieć. Nie oponował. Zamknęłam za nim drzwi i wskazałam mu salon. Widziałam zaskoczenie w jego zielonych oczach, gdy zauważył siedzącego na kanapie przyjaciela.
- Co ty tu robisz?
- Siedzę? - Fuknął Dustin. - Tak się teraz przyjaciół wita, Schmidt? - Zapytał gorzko.
- Uspokój się, Dustin. - Uciszyłam chłopaka i pomogłam Kendallowi zająć miejsce na fotelu, na którym sama wcześniej siedziałam. Widziałam, że miał problem nie tylko z ręką, ale także z lewą nogą. - Boże, Kendall, coś ty sobie zrobił?
- Nic sobie nie zrobiłem. A przynajmniej nie sam. - Spuścił wzrok. - Czy wy dwoje…. Razem…? - Spytał nieskładnie, wskazując mnie i Dustina brodą.
- Nie. – Powiedzieliśmy chórem.
- Wiesz, stary…. Kiedy ty zniknąłeś nie wiadomo gdzie, Louise miała tylko mnie. Doprawdy, to było chamskie z twojej strony zostawiać ją samą, w takim stanie! - Krzyknął Dustin, przeczesując swoje włosy palcami. Miałam ochotę go teraz zabić.
- Jakim stanie? - Spojrzał na mnie, całkowicie ignorując przyjaciela.
- Dustin, wyjdź proszę. - Powiedziałam, nawet na niego nie patrząc.
Mój wzrok skupiony był na rannym chłopaku. Co on, do cholery, robił w szpitalu? Poczekałam, aż drzwi frontowe zatrzasną się za Beltem i uklękłam przed Schmidtem, lekko podwijając koszulkę do góry. Złapałam go za tę zdrową rękę i przyciągnęłam jego dłoń do mojego brzucha. Nie przerywałam z nim kontaktu wzrokowego. Domyślam się, że wciąż nie wiedział, o co chodzi. Nie było tego po mnie widać, mój brzuch nie był duży, a luźne koszulki skutecznie mnie kamuflowały.
- Jesteś w ciąży? - Zapytał zszokowany, gdy pod palcami poczuł, poruszające się we mnie, małe ciałko. - Lou… O Boże, Lou. - W jego oczach pojawiły się łzy i nawet nie próbował ich powstrzymywać, przed wypłynięciem. - Gdybym tylko wiedział…
Odsunęłam się od niego, opuszczając czerwony materiał i usiadłam na kanapie, naprzeciwko niego. Spojrzałam na niego wyczekująco, chcąc usłyszeć, co ma mi do powiedzenia. Jednak on nic nie mówił.
- Ono… Ono jest moje, tak? - Zapytał po kilku minutach ciszy.
- Tak, Kendall. To twój synek - uśmiechnęłam się lekko, lecz po chwili spoważniałam. - Powiedz mi, kurwa, co było ważniejsze niż ja, niż nasz związek? - Zapytałam i dłużej już nie wytrzymałam. Rozpłakałam się na dobre i byłam pewna, że usiądzie obok mnie i mnie przytuli.
On jednak nie ruszał się z miejsca, jedynie na mnie patrząc. Gdy zadzwonił wczoraj, z prośbą o spotkanie, po tylu miesiącach ciszy, byłam przerażona, ale także szczęśliwa. Cieszyłam się, że o mnie wciąż pamięta, a przerażała mnie myśl, że noszę pod sercem jego dziecko. Nie byłam pewna jego reakcji, ale teraz wcale nie wiedziałam więcej.
- Powiedz mi, proszę. - Błagałam.
- Ja… Musiałem. To jest ciężkie do wytłumaczenia i zawiłe…
- Mam czas - przerwałam mu.
- Bo widzisz… Opowiadałem ci kiedyś o Mali, mojej kuzynce, prawda? - Pokiwałam głową, potwierdzając jego słowa. - Jest ode mnie starsza i wpakowała się w niezłe kłopoty - mówił ponurym głosem. - Ona… Co wiesz na temat handlu żywym towarem? - Zapytał.
- O mój Boże, ktoś ją sprzedał?! - Krzyknęłam przerażona.
- Nie do końca… - Mruknął, krzywiąc się.
- Czyli jak? - Dopytywałam, chociaż nie byłam pewna, czy chcę to wiedzieć.
- Naćpali ją podczas jakiejś imprezy i potem… Zmusili do podpisania umowy. Że niby dobrowolnie zgodziła się na to, co później z nią robili. - Jego głos się załamywał. - Zadzwoniła do mnie, a oni byli przy tej rozmowie. Kontrolowali to. Nie mogłem nikomu powiedzieć. Obserwowali mnie. Grozili, że zrobią… tobie… krzywdę… - Teraz już nie kontrolował swoich słów, po prostu wybuchł płaczem, a ja razem z nim.
- Boże, co oni ci zrobili? - Podeszłam do niego i usiadłam na poręczy fotela, na którym siedział.
- Bo ja… Mam takiego znajomego, Davida, on jest… Z lekka niebezpieczny. Zadzwoniłem do niego, a ci ludzie się o tym dowiedzieli i tak jakby mnie dopadli, a gdyby nie David, który pojawił się znikąd, pewnie by mnie zabili. - Odwrócił głowę, patrząc za okno, na nasz mały ogródek, w którym kiedyś tak bardzo lubiliśmy spędzać czas. - Cztery miesiące byłem w szpitalu i ja… ja już dłużej nie mogłem wytrzymać. Bez ciebie, Lou.
Moje serce zabiło mocniej. Tak bardzo go skrzywdzili. Zniknął, aby mnie chronić. A ja podejrzewałam, że przestał mnie kochać. On jednak pokazał, że kochał mnie o wiele mocniej.
- Louise, powiedz mi, czy… czy… czy ty mnie teraz nienawidzisz? - Te słowa ledwo przeszły przez jego usta.
- Nawet tak nie mów! Kocham cię, Kendall, kocham tak bardzo! - Objęłam jego twarz dłońmi i zmusiłam do spojrzenia mi w oczy. - A czy ty, kochasz mnie wciąż?
- Tak, Louise, i ciebie i naszego małego Luke’a. - Uśmiechnął się, ukazując rządek białych zębów i zdrową ręką pogładził mnie po brzuchu.
- Ehh, zadzwonię do ciotki Emmy, w końcu jest pielęgniarką, może ona coś poradzi na tę twoją rękę - mruknęłam i chciałam zejść z fotela, jednak blondyn pociągnął mnie w dół, tak, że spadłam na jego kolana.
- O nie. Całe cztery miesiące cię nie widziałem i teraz muszę się nacieszyć moją dziewczyną, wkrótce narzeczoną i już niedługo żoną. - Mruknął i pocałował mnie w usta.

O cholera, jak ja długo na to czekałam…


© Kordelia| WioskaSzablonów | X | X | X |.