Blokada kopiowania!

środa, 25 listopada 2015

~59 Fuckers

Imagin dedykowany dla - Dominika Ignatowicz.

Imagin zawiera drastyczne sceny... Czytasz na własną odpowiedzialność!!!


*


– Spotkamy się?
– Tak wielką masz ochotę wykorzystać moje czułe punkty?
– Nie. Mam tylko ochotę słyszeć twoje krzyki.
Niska czarnowłosa dziewczyna przeszła obok mnie, a jej szeroki uśmiech zawładnął moim ciałem, sprawiając, że zacząłem się zniecierpliwiony wiercić na tym już i tak wąskim krześle. Spoglądałem na nią, gdy wykonywała każdy ruch. Opięta w talii bluzka wydawała się strasznie ją wyszczuplać, mimo że i tak była już cholernie chuda. Jej uda i piersi jako jedyne rzucały mi się w oczy, bo – cholera jasna – który chłopak nie zauważyłby tak idealnych kształtów? Zaśmiała się, kiedy przyłapała mnie na przygryzaniu wargi. Tak na mnie działała. Każdy mój zmysł pobudzała do granic możliwości, a ja nie potrafiłem się oprzeć... ani ja, ani mój penis.
– Więc kiedy zerżniesz mnie tak, jak ostatnim razem?
– Mogę nawet teraz, w tym cholernie ciasnym pomieszczeniu obok twojego pokoju.
Rytmicznie poruszała biodrami, chcąc dopasować się do lecącej w tle muzyki. Nawet gdy kłóciła się z muzyką o pierwsze miejsce, wyglądała wciąż tak bardzo idealnie i nienagannie. Nie była grzeczna, a przynajmniej nie od momentu, kiedy wparowałem do jej życia. Potrafiła podniecić mnie w każdym miejscu, tylko po to, żeby ludzie widzieli jak dobrze się czuję, gdy sprawia, że całe ciśnienie odchodzi w zapomnienie. Często widywaliśmy karcące spojrzenia, które tylko ją śmieszyły. Była idealna w każdym calu, choć jeszcze nigdy jej tego nie powiedziałem... ale kochałem każdy fragment jej ciała; każdy najdrobniejszy i najbardziej irytujący element jej charakteru; kochałem wszystko, co z nią związane.
– Będziemy dziś szaleć?
– Nie próbowaliśmy jeszcze pozycji 69.
– Victorio, chcesz tego?
– Pieprz mnie, Kendall, albo przygotuj swojego kutasa na ostre ssanie.
Wszystko to, co wspólnie robiliśmy, było jak nierealne marzenie większości chłopaków w moim wieku. Victoria jest spełnieniem wszystkich snów; jest idealna. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, czemu jednak mnie wybrała. Kiedy ją podrywałem, wokół biegało pełno innych – zapewne lepszych – chłopaków, a ona i tak widziała tylko mnie i to ze mną teraz jest, a nie z nimi. Nie wiem co bym zrobił, gdyby nie dzień, w którym słodko się do mnie uśmiechnęła, wreszcie godząc się na pierwsze spotkanie. Czułem się wtedy jak szczeniak, który po kilku miesiącach w końcu znalazł dom. Tego dnia cały czas się uśmiechałem, nawet kiedy zasypiałem.
– Sprawię, że nie będziesz wiedziała, co się dzieje.
– Robisz to za każdym razem, gdy twój język styka się z moją cipką. Zrób coś nowego, Kendall, pokaż mi jak bardzo mnie kochasz.
Siedzę na tym pieprzonym krześle, błagając o to, by wreszcie nabiła się na mojego penisa, dając nieco upust naszym pragnieniom, ale Victoria tego nie zrobi. Woli mnie torturować; woli widzieć, jak bardzo jej pragnę, a ja muszę się na to godzić. Z szeroko otworzonymi oczami spojrzałem na nią, gdy zrzucając z siebie resztki ubrania, zaczęła delikatnie dotykać swoje ciało w miejscu, w którym ja powinienem ją dotykać. Poczułem suchość w gardle, bo wyglądało to zajebiście podniecająco. Spostrzegłem jej lekko rozchylone wargi, a potem usłyszałem cichy jęk, gdy siadając naprzeciwko mnie, rozszerzyła nogi i wsadziła sobie jednego palca. Przysięgam, że w tej chwili miałem na nią jeszcze większą ochotę niż wcześniej – o ile jest to w ogóle możliwe.
– Kiedyś sprawię, że będziesz błagał mnie, bym wreszcie ci się oddała.
– Zrobisz to szybciej niż przewidujesz.
– Znasz mnie lepiej niż ja sama.
Przyglądałem się jej palcom, które wyglądały, jakby już odnalazły swój własny rytm. Patrzała na mnie spod przymrużonych powiek, sprawiając wrażenie zadowolonej. Doskonale wiedziałem, że było jej dobrze, ale potrzebowała mnie do pełni szczęścia, a ja nie zamierzałem już dłużej być tylko biernym obserwatorem. Podszedłem do niej i nachyliłem się nad jej twarzą, po czym złożyłem szybkiego całusa. Uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę z tego, że znów wygrała. Po raz kolejny sprawiła, że nie potrafiłem się jej oprzeć... nie chciałem. Kucnąłem przed jej rozchylonymi nogami i zbliżyłem się do miejsca, które jest jej czułym punktem. Dmuchnąłem na nie, a potem lekko dotknąłem koniuszkiem języka. Patrzałem na jej reakcję; patrzałem jak wygina plecy i jęczy z zadowolenia. Powtórzyłem ten ruch jeszcze kilka razy, a potem przeszedłem do robienia tego, na co od dawna czekała.
– Nigdy więcej nie poddawaj mnie takiej próbie, Kendall!
– Nigdy więcej nie sprawię, że zemdlejesz przez orgazm.
Jej jęki z każdą upływającą sekundą były coraz głośniejsze. Wcale mi to nie przeszkadzało – wręcz przeciwnie, to było cholernie podniecające. Była tak bardzo mokra, przez co moje chęci na wsadzenie kutasa w jej cipkę wzrastały, ale musiałem się powstrzymywać, żeby sprawić, by była napalona jeszcze bardziej niż ja. O dziwo nie trwało to długo, a ja nie protestowałem, gdy sama pchnęła mnie na podłogę i usiadła na mnie w wiadomym celu. Teraz byliśmy idealną jednością, której nikt nigdy nie zniszczy.
– Nie możesz mnie kochać i jednocześnie pieprzyć.
– Ale mogę cię kochać, pieprząc.

________
Nie wiem, czy się spodoba, bo kompletnie nie miałam pomysłu, jak to napisać i wyszło jakieś lanie wody o niczym... dodatkowo przepraszam, że takie krótkie; nie mam sił na pisanie dłuższych tekstów i obawiam się, że kolejne również nie przekroczą tysiąca słów.
xoxo

10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!!!

sobota, 21 listopada 2015

~58 Vampire Paradise

Imagin dedykowany dla - Madzialenka. Mam nadzieję, że się podoba ;3

*



Czasami człowiek sądzi, że ujrzał już swój własny raj, choć nie ma pojęcia jak on wygląda, ale spotyka kogoś, dzięki komu dowiaduje się, że ten raj rzeczywiście nie istnieje, a jest jedynie wytworem wyobraźni.
Krajobraz wokół zapierał dech w piersi Alverty. Wyblakłe róże były dosłownie wszędzie, nie tylko wokół bramy. Słońce tylko miejscami przedzierało się przez grubą zasłonę drzew, które opadały liśćmi w dół. Na ziemi niekiedy pojawiały się fioletowe kwiatki, których Alverta nigdy wcześniej nie widziała. Z jej twarzy ani na chwilę nie zniknął uśmiech, a dusza skakała z radości, zachwycając się tym miejscem. Trafiła tu przez przypadek, zaraz po tym jak uciekła sprzed ołtarza, gdzie wszyscy wymagali od niej jednej, tak bardzo ważnej odpowiedzi. Biegła między drzewami, nie zdając sobie sprawy z tego, w jakie miejsce trafi.
Alverta w długiej, białej sukni teraz spacerowała po przebłoconej ścieżce, która zaprowadziła ją wprost do dużej, mosiężnej bramy pokrytej zaroślami, starymi i wyblakłymi już różami oraz liśćmi, które z niewyjaśnionego powodu wciąż się na niej trzymały, mimo że kruszyły się pod wpływem dotyku dziewczyny. Z szerokim uśmiechem i wyraźnie zarysowanym zdumieniem podeszła bliżej i wyciągnęła prawą rękę przed siebie, upuszczając dotąd czystą suknię w dół. Teraz jej końce pokryte były błotem, ale dziewczyna w ogóle się tym nie przejmowała. Całą swoją uwagę skupiła na pięknym krajobrazie, znajdującym się tuż przed nią. Delikatnie dotknęła bramę, starając się zrobić to w powietrzu, ale ona ustąpiła i otworzyła się przed nią, zupełnie jakby sterowana była przez jakiegoś człowieka, który od kilku minut się jej przyglądał. Ciekawskim spojrzeniem rozejrzała się dookoła, ale nie dostrzegła żadnej kamery. Nikt jej nie obserwował, była sama pośród ciemności i pięknego gąszczu drzew. Niepewnie postawiła jedną nogę za bramą, tylko po to, by potem ją cofnąć.
Alverto. – Usłyszała nieznajomy głos wypowiadający jej imię.
Dziewczyna wzdrygnęła się i potarła ramiona, na których chwilę temu poczuła zimny wiatr otulający jej ciało. Ponownie się rozejrzała, ale znów nic nie dostrzegła. Utkwiła swój wzrok w bramie, która wciąż była otwarta, ale kolor oplatających ją róż uległ zmianie. Teraz nie wyglądały na takie, które przeżyły już swoje życie i zwiędły. Miały piękny błękitny kolor, co doprowadziło Alvertę do tego, że kucnęła i chwyciła jedną z nich między dłonie. Przez dłuższy czas po prostu się jej przyglądała, po czym zerwała i wstała. W ciągu kilku sekund róża ponownie zmieniła swój kolor, teraz była pastelowo fioletowa, a jej końce zdobiły się złotem.
Alverta spojrzała przed siebie i opuściła prawą dłoń, aby nieco unieść zabrudzoną suknię. Powoli przeszła przez bramę, która od razu się za nią zamknęła. Odwróciła się, nie dowierzając temu, co się właśnie działo. Wszystkie drzewa nagle ożyły i żadne z nich już dłużej nie zwisało gałęziami w dół. Różyczki przybrały przeróżne kolory, a niektóre miały nawet dodatek w postaci brokatu. Między drzewami biegały wiewiórki, choć ich kolor mógł mylić, ponieważ nie były zwyczajnie brązowe, lecz bordowe. Dziewczyna w całym swoim życiu nigdy nie widziała czegoś równie pięknego jak to miejsce, które jednocześnie było przerażające. W błękitnej rzeczce znajdującej się po lewej stronie na powierzchni unosiły się jakieś uśmiechnięte twarze kobiet, choć Alverta wmawiała sobie, że są to tylko maski i wcale do niej nie mrugają, a ich usta nie poruszają się. Każda z nich miała piękny, unikatowy makijaż, który tylko dodawał im uroku. Powoli szła przed siebie, zastanawiając się, gdzie zaprowadzi ją ścieżka.
Nie bój się.
Ponownie usłyszała ten sam głos, ale tym razem rozbrzmiał bliżej jej ucha, powodując, że na jej ciele pojawiły się dreszcze. Róża trzymana w jej dłoni zwiędła, więc Alverta wrzuciła ją do rzeki, uważnie przyglądając się jak zmienia jej kolor na fioletowy. Nawet nie spostrzegła jak jej ubiór również się zmienił. Teraz nie miała na sobie przepięknej białej sukni, lecz bajkowo niebieską sukienkę, sięgającą zaledwie do kolan. Przy dole była rozkloszowana, a jej talię ściskał gorset, który idealnie uwidocznił piersi. Gdzieniegdzie pojawiały się czerwone przebłyski, ale tylko w mocnym świetle słońca. Alverta przeszła kolejnych kilka kroków, dopóki nie zauważyła zwisającego na gałęziach lustra. Zbliżyła się do niego, uważnie przyglądając się swojemu odbiciu. Zniknęła piękna fryzura, którą specjalnie dla niej zrobiła matka. Teraz jej włosy splecione były w delikatnego warkocza, zakończonego niebieską kokardką. Makijaż również był inny, bardziej mroczny, ale zarazem delikatny i pasujący do krajobrazu. Alverta szeroko się uśmiechnęła i zrobiła kilka obrotów, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Kendall przyglądał się dziewczynie zza drzewa, podczas gdy ona zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest obserwowana. Zatraciła się w świecie pełnym magii i piękna, choć ten świat wcale nie był taki piękny. Gdyby tylko umiała spojrzeć na niego z innej perspektywy; z tej, którą patrzy Kendall. Wtedy dowiedziałaby się, że nic w tym miejscu nie jest kolorowe, lecz czarne z drobnymi elementami krwistej czerwieni. Rzeczka wcale nie była błękitna, jej kolor ani trochę nie przypominał tego odcienia. Naznaczona była krwią kobiet, które zginęły walcząc o życie. Krwią, którą naznaczone były wszystkie inne elementy tego miejsca. Twarze unoszące się na powierzchni nie uśmiechały się. Cierpiały katusze przez to, że ich dusze zostały skazane na wieczne potępienie, a ciała odcięte i spalone.
– Chodź ze mną – szepnął, przelatując nad głową Alverty, kiedy zaczął się niecierpliwić. Dziewczyna zadrżała, ale uśmiech z jej twarzy nie zniknął ani na sekundę.
Alverta ruszyła dalej ścieżką, rozglądając się dookoła. Z każdym kolejnym krokiem odkrywała coraz piękniejszy widok, a rzeczka już jej nie interesowała. Była tylko jednym z wielu elementów kreujących to piękno. Minęła średniej wielkości wodospad, z którego wraz z wodą spadały pomarańczowe stokrotki, a skały wokół ani trochę nie przypominały normalnych skał. Były zaokrąglone i o fioletowej barwie. Udało jej się w końcu wyjść poza strefę gąszczu drzew i wreszcie ujrzała niebo. Mimo, że nie padało, tęcza była jedynym zjawiskiem, które je przecinało wraz ze słońcem. Nie było ani jednej chmury... nie było ich na niebie, ponieważ unosiły się trochę nad głową. Kiedy Alverta wyciągnęła rękę, dotknęła miękki puch.
– Gdzie ja jestem? – szepnęła, nie potrafiąc powstrzymać swojej radości na widok pięknego zamku stojącego kawałek przed nią, jednak dla Kendalla było to zwykłe więzienie, którego okna na zawsze zostały zabite deskami.
Cedric nie mógł już dłużej przyglądać się udręce przyjaciela, więc postanowił się zabawić. Zupełnie bez powodu zmaterializował się przed Alvertą, sprawiając, że dziewczyna zaczęła głośno krzyczeć, ale zaraz potem jej śmiech zapełnił przestrzeń, kiedy zrozumiała, że to tylko klaun. Cedricowi nie było do śmiechu. Nie potrafił zrozumieć, czemu dziewczyna na jego widok zaczęła się śmiać. Otworzył usta i zbliżył zęby do jej szyi, ale wtedy śmiech stał się jeszcze głośniejszy i bardziej irytujący.
– Ona ma swoje wizje – syknął Kendall, kiedy pojawił się obok dwójki obcych ludzi.
– Więc nie widzi tego, co my?
– Nie, baranie! Więc możesz już sobie darować.
Kendall położył dłoń na ramieniu przyjaciela, a wtedy ten odsunął się od nich, więc Alverta mogła wreszcie przyjrzeć się osobie, która ją uratowała. Według niej Kendall wyglądał na całkiem normalnego chłopaka, jednak jego oczy mówiły coś innego. Były mocno czerwone, przez co sprawiały wrażenie jakby zaraz miała się polać z nich krew.
– Masz tak dużo kolczyków – szepnęła, powstrzymując się przed dotknięciem jego twarzy w miejscu, w którym kolczyk przecinał usta. – Jak to możliwe?
– Nie mam ani jednego kolczyka.
Jego oschły ton wcale nie robił na dziewczynie jakiegoś szczególnego wrażenia. Była już do tego przyzwyczajona. Doskonale wiedziała, że chłopacy tacy, jak on nie umieją się grzecznie wyrażać, więc postanowiła nie zawracać sobie nim głowy. Powoli, z głową uniesioną ku górze, kierowała się w stronę białego zamku. Kiedy stała przed wejściem zastanawiając się, czy aby na pewno powinna tam zajrzeć, drzwi otworzyły się przed nią, zupełnie tak, jak wcześniej brama.
– Jeśli tam wejdziesz, prawdopodobnie już nigdy nie wyjdziesz jako człowiek – ostrzegł ją Cedric, jednak było już za późno.
W ciągu kilku sekund wszystko się zmieniło. Jeszcze zanim Alverta weszła od środka, była w stanie zobaczyć wspaniale urządzone wnętrze z pastelowymi ścianami i obrazami pasującymi do wystroju. Pierwszy krok sprawił, że ściany stały się krwisto czerwone. Po drugim zniknęły obrazy, a po trzecim pojawiły się okna zabite deskami. Zniknęły piękne, nowe meble i zastąpiły je stare szafy, na których zaczepiona była pajęczyna. Drzwi z trzaskiem się zamknęły i nie było już szansy na powrót. Alverta już dłużej nie miała na sobie tej samej sukienki. Teraz jej gorset był znacznie ciaśniejszy, dół sięgał do samego końca, a kolor przypominał ten sam odcień, który pokrywał oczy Kendalla. Zdobiły ją koronkowe dodatki, o których Alverta uczyła się na lekcjach sztuki. Doskonale wiedziała, że miała na sobie elementy stroju groteskowego. Jedynie jej warkocz wciąż luźno opadał na prawe ramię. Makijaż również stał się nieco mroczniejszy, jeszcze bardziej niż przedtem. Teraz Alverta spoglądała na rzeczy w ten sam sposób co Cedric i Kendall.
– Ostrzegałem – zadrwił Cedric, gdy ponownie się zmaterializował przed Alvertą.
– Kim jesteś?
– Zostaw ją w spokoju – rozkazał Kendall. Chłopak westchnął i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie unoszący się dym.
– Co to za miejsce? – zapytała, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakiejś wskazówki.
– Chodź za mną – szepnął, odwracając się, aby bezpiecznie wejść po schodach.
Alverta przez chwilę walczyła sama ze sobą, ale ostatecznie zdecydowała się pójść za nieznajomym, który nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Ostrożnie stawiała kolejne kroki na starych schodach, które skrzypiały za każdym razem, gdy poczuły ciężar jej ciała. Kendall zaprowadził ją do wielkiej sali balowej, w której na podeście rozstawione były samogrające instrumenty, a przed mikrofonem stał jakiś cień. Alverta postanowiła skupić się na tej postaci i wtedy dostrzegła jego bladą twarz, czerwone oczy i zęby, które nie przypominały ludzkich zębów. Marquis zniknął, kiedy mrugnęła.
– Widzisz, Alverto, rzeczy, które widziałaś, nie wyglądały prawdziwie. – Kendall wzruszył ramionami i przemieścił się na drugą stronę sali, gdzie chwycił małe jabłko i wgryzł się w nie. – Wszystko dzieje się w głowie. Ona tworzy krajobrazy, które chcemy widzieć, a kiedy napotyka przeszkody, przestaje ingerować w rzeczywistość. To nie twoja wina, że się nabrałaś i szczerze mówiąc nie jesteś jedyna. Wszyscy tu utknęliśmy z tego samego powodu i muszę przyznać, że oprócz mnie, został jeszcze tylko Cedric, którego już poznałaś i Marquis, który udał się teraz na swoją codzienną drzemkę, więc nie wróci zbyt szybko.
– O czym ty gadasz?! – wrzasnęła, zwalając kieliszek ze stołu. Jego cała zawartość wylała się na podłogę, ale po dwóch sekundach nie było już żadnego śladu.
– To co widziałaś nie istnieje! Raj nie istnieje! – krzyknął, pojawiając się naprzeciwko Alverty. – Istnieje tylko jego marna imitacja i lepiej to zrozum, bo utknęłaś tu do końca swojego popieprzonego życia, więc czy tego chcesz, czy nie, mam zamiar zmienić cię w jedną z nas, póki nie zrobi tego Cedric!
Kendall nie wahał się nawet przez minutę. Jego usta od razu odnalazły szyję Alverty, po czym zębami wpił się w nią, sprawiając, że dziewczyna zaczęła głośno krzyczeć i szarpać się, jednak jej dłonie w szybkim tempie zostały obezwładnione, kiedy bezsilnie opadła na kolana. Kendall stał naprzeciwko niej, ocierając nadgarstkiem usta.
– Smakujesz tak dobrze – szepnął, oblizując pozostałości krwi na wargach. – Cieszę się, że to ja miałem ten zaszczyt – dodał po chwili, po czym opuścił pomieszczenie, pozostawiając dziewczynę na podłodze, z ogromnym mętlikiem w głowie.
_______
10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!!!

piątek, 20 listopada 2015

~57 Możemy Spróbować

Postanowiłam, że się nim jednak tutaj podzielę. Wydaje mi się, że jest śmieszny, ale sami ocenicie. Znajdują się tu treści homoseksualne, nie lubisz to nie czytaj.
_________


Uśmiechałem się lekko, patrząc na Kendalla, który bawił się nowymi kostkami do gitary. Był tak bardzo szczęśliwy, gdy mu je podarowaliśmy, że wyściskał nas tak bardzo, jakby jutro miał być koniec świata.
Uwielbiałem widzieć go uśmiechniętego, pełnego energii. Zawsze taki był, owszem, ale niektóre małe drobiazgi, uszczęśliwiały go naprawdę mocno.
Nie wyobrażałem sobie zespołu, bez któregoś z nas. W czwórkę, byliśmy jednością. Każdy z nas był inny, ale razem tworzyliśmy coś niesamowitego. I nie chodzi tu o muzykę, tylko o nasze relacje. Nie byliśmy zwykłymi przyjaciółmi. To była rodzina. Rodzina, którą ja chciałem popsuć.
- Logan? - Carlos szturchnął mnie łokciem
- Hm?  Mruknąłem.
- Od kilku minut gapisz się na Kendalla, z takim uśmiechem jak nastolatka na obiekt swoich westchnień - zachichotał słodko i spojrzał na mnie rozbawiony.
Zażenowany odwróciłem wzrok. Jak miałem im wytłumaczyć, że jestem tym, kim jestem? Tego nie dało się powiedzieć tak wprost. Westchnąłem cicho. Pena szturchnął mnie po raz kolejny, na co sapnąłem zirytowany.
- Czego? - Warknąłem.
- Ej, spokojnie... - Chłopak podniósł dłonie w geście poddania.
- Przepraszam. - Dobra, było mi głupio, no ale hej, też by wam było.
Nagle wokół nas zrobiło się strasznie cicho. Nawet Kendall przestał się śmiać. Uniosłem głowę do góry i zobaczyłem, że cała trójka wpatruje się we mnie z oczekiwaniem. Z mojego gardła wydobył się krótki jęk.
- Logan, chcesz nam coś powiedzieć? - Zapytał James, przeczesując palcami burzę swoich włosów.
Przetarłem dłonią twarz i swój wzrok skupiłem na jakże ciekawych i fascynujących czarnych butach. Czułem na sobie palące spojrzenia przyjaciół, ale uparcie nie podnosiłem wzroku.
- Logan? - Spytał Carlos, przybliżając niebezpiecznie swoją twarz do mojej.
Nie zrozumcie mnie źle. Ale jeszcze zanim do końca zrozumiałem, że jestem homoseksualistą, odsuwałem od siebie tego czarnowłosego chłopaka, bojąc się moich reakcji, jakie miały miejsce, gdy Carlos był obok. Czułem się z tym źle, ale potem mi przeszło. Myślałem, że po tym wszystko będzie już tylko lepiej. Ale było jeszcze gorzej.
Gdy fascynacja Carlosem mi minęła, w centrum pojawił się Kendall. Myślałem, że to tylko chwilowe zauroczenie, jeśli mogę się tak wyrazić, ale tak nie było. Od ponad roku, próbuję pozbyć się upartego głosu w mojej głowie, który mówi: Logan się zakochał. Ale nie potrafię.
- Zakochałem się. - Wyrzuciłem z siebie te słowa, mając nadzieję, że jak powiem je szybko, chłopcy nie zwrócą na nie szczególnej uwagi.
- To by wyjaśniało, dlaczego od tygodnia chodzisz jak struty. - Mruknął Carlos, klepiąc mnie lekko po ramieniu. - Zdradzisz nam imię tej szczęściary?
W Penie zawsze powalało mnie na kolana to, że był szczery i prawdziwy bez względu na wszystko. Nie krył się z niczym. Mówił, to co na prawdę myśli. A jego ruchy były zawsze spontaniczne. Wiedział, kiedy kogoś przytulić, czy klepnąć w ramię.
- To nie jest takie proste. - Czułem, jak moje policzki pokrywa rumieniec.
- Więc nam wyjaśnij. - James uśmiechnął się do mnie szeroko i usiadł na podłodze, dokładnie na przeciwko mnie. Po chwili dołączył do niego także Kendall.
- Bo to nie jest dziewczyna. - Powiedziałem to, co chciałem wyznać od dawna. Nie chcąc widzieć ich przerażonych min, ukryłem twarz w dłoniach, po raz kolejny dzisiejszego dnia.
- Och, no dzięki Logan. - Zaśmiał się Kendall. - Wiedziałem, że mnie to każdy kocha!
Och Kendall, gdybyś wiedział ile prawdy zawarłeś w tym jednym zdaniu...
- Tak jakby masz rację - jęknąłem, nie odrywając dłoni od twarzy. Chyba za bardzo się bałem.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Henderson? - James wiercił wzrokiem dziury w mojej głowie.
- Ja... Ja... Jestem gejem... Tak mi się wydaje.
- Och, Logan, to nic takiego. - Carlos zarzucił rękę na moje ramię, a drugą poczochrał moją fryzurę, nad której ułożeniem, spędziłem w łazience aż 83 sekundy. Tak, liczyłem.
- Nic takiego? - Dopiero teraz odważyłem się spojrzeć na szatyna.
- No, nic. Przecież tego się nie kontroluje, co nie? - Powiedział i dał mi soczystego buziaka w policzek. Odsunąłem się zaskoczony.
- Carlos, zgrywasz się teraz, tak? - Dopytywałem, nie bardzo wiedząc, jak rozumieć tę sytuację.
- Nie. Ale skoro już jesteśmy przy takich wyznaniach, to jestem bi. - Uśmiechnął się słodko, pokazując dwa rządki białych zębów.
Określenie, że "opadła mi szczęka" było by w tej chwili jak najbardziej trafne. Nie żartuję. I chyba Kendall i James myśleli w tej chwili tak samo. Pena spojrzał na nas z wzrokiem mówiącym "no co?" i roześmiał się słodko. Tak, dobrze czytacie, słodko.
- Wciąż nie powiedziałeś, w kim się zakochałeś. - Zauważył Schmidt. Skuliłem się nieco i zastanowiłem, czy powinienem mu powiedzieć. Decyzja była trudna, ale podjąłem ją szybko.
- Tylko błagam, nie przestraszcie się.
- O Boże, mam nadzieję, że nie w moim tacie?! - Krzyknął James, na co blondyn zareagował swoim charakterystycznym śmiechem.
- Nie - mruknąłem. - W Kendallu.
Śmiech Schmidta urwał się w połowie. Spojrzał na mnie z lekka przerażony i roześmiał się nerwowo. Niepewnie rozejrzał się po całym pomieszczeniu, lecz koniec końców, znów zawiesił na mnie swój wzrok.
- Teraz powinienem powiedzieć coś w stylu "ja też"? - Mruknął, lecz zakrył usta dłonią. Wiem, że nie chciał mnie zranić, ale to było jak cios poniżej pasa. - Przepraszam.
- Nie ważne - machnąłem lekceważąco dłonią.
- Nie, nie. To jest ważne. - Zaoponował, poprawiając czerwoną bandankę.
- Chodź, Carlos, zostawmy ich samych - usłyszałem cichy głos Jamesa i już po chwili zostałem sam na sam z moją "miłością".
Westchnąłem głośno i oparłem się plecami o ścianę za mną. Zmierzwiłem dłońmi włosy, psując ich ułożenie. Bałem się spojrzeć na przyjaciela, ale kiedyś w końcu musielibyśmy o tym porozmawiać i wyjaśnić to sobie. Więc czemu nie teraz? Jednak zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, powietrze obok mnie zafalowało. Teraz siedzieliśmy ramię w ramię. On po mojej prawej stronie.
- Zaskoczyłeś mnie, wiesz o tym?
- Domyślam się. - Wytarłem spocone dłonie o czarne spodnie.
- Logan... - Zaczął poważnym tonem. Nie wiedziałem za bardzo, czego mam się spodziewać. Wyśmieje mnie i znienawidzi? Nie, nie jest taki. Zaakceptuje to? Tym bardziej taki nie jest.
- Wiem, głupio wyszło. - Co miałem innego powiedzieć?
- Nie to chciałem powiedzieć... - Nie patrzył na mnie, tylko na moją dłoń, którą trzymałem na prawym udzie. Ku mojemu zdziwieniu, splótł nasze palce razem. - Możemy spróbować. - Uśmiechnął się, a w jego oczach, gdy na mnie spojrzał, zabłysnęło coś na kształt rozbawienia, pomieszanego z czymś, czego nazwać nie potrafiłem.
- Och... - Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić.
Czy to się dzieje naprawdę?


____
10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!!!

wtorek, 17 listopada 2015

~56 Rok W Przyszłym Miesiącu

Imagin zawiera treści homoseksualne, czytasz na własną odpowiedzialność.


- Myślisz, że moglibyśmy im to wyznać? - Spytałem, leżąc na plecach, na wyjątkowo wygodnym łóżku, jak na standardy hotelowe. Zwłaszcza, że nie był to hotel pięcio-gwiazdkowy.
- Co wyznać? - Spytał Kendall, patrząc na mnie ze swojego łóżka.
Słodko było patrzeć, jak przytulał do piersi poduszkę, jednak i tak wolałbym, abym to był ja. A fakt, że ukrywaliśmy nasze preferencje, wcale nie był ułatwieniem. Ciężko było nie pokazywać prawdziwych uczuć, nawet przy najlepszych przyjaciołach. To nie tak, że im nie ufaliśmy, ale każdy człowiek ma jakąś tajemnicę. Lecz mi było już z tym ciężko.
- No wiesz... O nas. - Mruknąłem i przekręciłem się na brzuch, ukrywając twarz w poduszce.
- Och, Dustin... - Jęknął Kendall.
Miałem wszystkiego dosyć. Ciągłego ukrywania się i dyskretnych spojrzeń. Chciałem móc po prostu powiedzieć prawdę. Ale nie mogłem. Media by nas żywcem zjadły, za taką nowinę. A tego nie chciałem ani ja, ani Kendall. Domyślam się, że reszta chłopaków też by nie chcieli.
Poczułem ciepłą dłoń Kendalla na moim nagim ramieniu. Było lato, mieliśmy płatny urlop. Chodziliśmy bez koszulek, ale nawet basen nie potrafił sprawić, że ochłoniemy. Wzdrygnąłem się lekko pod jego dotykiem. Nic nie mogłem poradzić na to, jakie wywoływał u mnie emocje.
- Wiesz... - Poczułem, jak łóżko tuż obok mnie, ugina się pod ciężarem blondyna. - Chciałbym im powiedzieć, ale...
- Ale? - Poduszka tłumiła moje słowa, lecz nie pofatygowałem się, aby podnieść głowę do góry. Wolałem, żeby nie widział łez, skrywających się w kącikach moich oczu.
- Nie wiemy, jak by zareagowali... Trzeba najpierw wybadać, co myślą o takich związkach, Dustin. To nie jest takie "hop siup" i po wszystkim. - Westchnął.
Wiedziałem, że to co mówił, jest jak najbardziej prawdziwe, lecz nie potrafiłem się zmusić do zaakceptowania tego. Jakby wyczuwając, że coś jest nie tak, zaczął delikatnie gładzić nagą skórę na moich ramionach. Po woli się rozluźniałem.
Chwilę później poczułem, jak Kendall na mnie siada i zaczyna robić mi jeden ze swoich magicznych masaży. Cała nasza trójka to uwielbiała. Zadziwiające było to, jak bardzo był wtedy delikatny, w przeciwieństwie do furii, która go ogarniała za gitarą. Taki agresywny, a za razem delikatny. I to mnie w nim pociągało najbardziej.
Owszem, byłem zazdrosny, kiedy robił masaż resztą chłopaków. Ale nie aż tak, jak mogłoby się wydawać. Wiedziałem, że Kendalla oni nie interesują w taki sposób. Zapewniał mnie o tym kilkakrotnie, a ja mu ufałem.
- Już ci lepiej? - Zapytał po chwili, nachylając się nade mną.
Chciałem przekręcić się na plecy, lecz Kendall mi to uniemożliwiał. Westchnąłem cicho i uniosłem głowę nieco ponad poduszkę.
- O wiele lepiej.
Mogłem się domyślić, że uśmiechnął się szeroko. Miał taki styl bycia, że cieszyła go każda rzecz, w której mógł komuś pomóc, czy to było wyrzucenie śmieci, czy podanie kubka w kuchni, czy po prostu sprawienie, że ktoś się uśmiechnął. Uwielbiał tę satysfakcję, płynącą z pomagania.
- Cieszysz się z naszych wakacji? - Zapytał, zjeżdżając dłońmi niżej.
- To dopiero pierwsze dwa dni, ale... W sumie nie bardzo. - Wyznałem.
- Dlaczego? - Zdziwił się i przestał mnie masować.
Zszedł ze mnie i usiadł obok. Poczułem ulgę. Nie żeby był ciężki, ale jednak swoje ważył. Nie przeszkadzało mi to, dopóki nie trwało długo. Mogłem się teraz przekręcić i ułożyć wygodnie, aby nie musieć wciskać twarzy w czerwoną poduszkę, ale nie chciałem. Moje słowa wyraźnie go zmartwiły.
- Dustin, proszę powiedz mi... - Stuknął mnie dłonią kilkakrotnie w ramię.
- Nieee - wyjęczałem.
- Dustin... - Powiedział groźnie. - Jak mi nie powiesz, to cię więcej nie pocałuję, zobaczysz! - Nie musiałem na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że właśnie unosił palec wskazujący do góry i słodko marszczył brwi. Uśmiechnąłem się i podniosłem do góry.
- Ehh...
- No już, gadaj - dźgnął mnie palcem w sam środek klatki piersiowej.
- Bo nie mam się z czego cieszyć, no, oprócz faktu, że mamy wspólny pokój. - Powiedziałem i wygodnie ułożyłem się na łóżku, wkładając tym razem poduszkę pod głowę, a nie na odwrót. Uśmiechnąłem się, lecz to go nie uspokoiło.
- Proszę, skończmy ten temat. Mi też jest z tym źle, ale jeszcze trochę poczekajmy. Zrobisz to dla mnie? - Spojrzał na mnie słodkim wzrokiem, że nie byłem w stanie mu odmówić, choćbym nie wiem jak był temu przeciwny. Po prostu nie umiałem. Kiwnąłem głową, zgadzając się, na kolejne dni życia w kłamstwie.
Pochylił się i lekko musnął moje usta. Uśmiechnąłem się szeroko. Takie chwile, lubiłem najbardziej. Nigdy nie zaszliśmy dalej, niż całowanie i wcale tego nie żałowałem. Kochałem go bez względu na wszystko, a raczej przede wszystkim za to, jaki jest, a nie co potrafi zrobić, aby było "miło".
- Uśmiechasz się - mruknął, na co zaśmiałem się cicho.
- Owszem. - Odparłem mało inteligentnie, czym rozbawiłem Schmidta.
Pochylił się nade mną po raz drugi, i tym razem nasz pocałunek był dłuższy. Włożyłem palce w jego blond włosy, które tak bardzo uwielbiałem i lekko za nie pociągnąłem. Zajęczał prosto w moje usta, przez co mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Nie dziwiłem się fankom, że tak bardzo kochają jego włosy. Uważałem, że są fenomenalne.
Wszystkie wydarzenia, które działy się potem, były jak żywcem wyjęte z filmu akcji. Nie, nie chodzi o strzelaniny i szybkie samochody. Chodzi o to, że wszystko działo się zbyt szybko.
Byliśmy z Kendallem mocno spragnieni swoich ust. Każdy następny pocałunek, był słodszy od poprzedniego i za razem bardziej namiętny. Oboje cicho dyszeliśmy. I właśnie wtedy, ktoś postanowił nam przerwać. Pukanie do drzwi było głośne i mogło oznaczać tylko jedno - Scott.
- Kendall, zamknąłeś drzwi? - Spytałem, patrząc na niego uważnie.
- Nie wiem. A to nie ty miałeś je zamknąć?
Oboje spojrzeliśmy przerażeni na klamkę, która poruszyła się, a po chwili drzwi otworzyły z hukiem. Stali w nich Scott i Andy, z wyrazem totalnego zaskoczenia na twarzach. Chociaż, wcale im się nie dziwię. Kołdra, która była gładko rozłożona na łóżku, zanim zaczęliśmy się całować, była teraz skotłowana. A w samym środku tego leżałem ja, a Kendall na mnie. Pochylał się, a ja wciąż trzymałem dłonie w jego włosach. To zdecydowanie wyglądało na to, czym było.
- Fuck? - Wyszło bardziej jak pytanie, niż stwierdzenie.
W ułamku sekundy Kendall stał na podłodze i z wyrazem zażenowania, cofał się do tyłu, aż trafił na blado żółtą ścianę hotelowego budynku. Dotknąłem dłonią nieco spuchniętych ust i zapewne oblałem się rumieńcem. Usiadłem prosto, starając się wygładzić drżącymi dłońmi pościel.
- Czy ktoś mógłby mi to... hmm... wyjaśnić? - Zapytał Scott, patrząc na nas podejrzliwie.
- No i to na tyle z ukrywaniem się - mruknął Schmidt. Po chwili jednak zrozumiał swój błąd i zakrył usta dłonią. - Ups.
- Jak długo? - Zapytał Andy.
Spojrzałem na Kendalla. Wzruszył ramionami. Ja zrobiłem to samo. Podrapałem się karku z zakłopotaniem.
- Um.. Tak jakby...
- Ile? - Zapytał chłodno, mierząc nas wzrokiem, którego nazwać nie potrafiłem.
- Jakoś z rok będzie w przyszłym miesiącu... - Mruknąłem i spuściłem wzrok. To koniec i oboje z Schmidtem o tym wiedzieliśmy.
- Czemu żaden nam nie powiedział? - Spytał urażony Scott i wszedł do środka, ciągnąc za sobą Andiego i zamykając drzwi.
- Chciałem ale...
- Baliśmy się waszej reakcji - szybko wtrącił Kend, przerywając mi w połowie zdania. Spojrzałem na niego zaskoczony i urażony. Chłopcy chyba wyczuli, że coś jest nie tak.
- No cóż... Jest to...
- Obrzydliwe? - Podpowiedział Kendall.
- Nie. Raczej zaskakujące. - Samodzielnie zakończył zdanie Scott.
- W końcu jesteśmy przyjaciółmi, co nie? - Mruknął Andy i usiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem. - Musimy się z tym jakoś pogodzić, co nie Scott?
- Och, pewnie. Ale jaja... Mamy gejków w zespole - zagruchał Scott, krztusząc się śmiechem.
- Och, świetnie... Teraz będą się z nas nabijać... - Fuknął Kendall, na co całą czwórką wybuchliśmy śmiechem.
No cóż, muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak dobrej reakcji, ale nie będę narzekał, prawda? W końcu mogę żyć normalnie.


________
Co myślicie o takich imaginach? Chcecie takich więcej?
Po drugie, myślę nad zawieszeniem pracy nad tym blogiem z powodu braku czytelności.... moje foldery z dnia na dzień powiększają się o kilka imaginów a widząc brak zainteresowania nimi strasznie mnie rani :'(
Jeszcze to przemyślę, ale jeżeli będzie tak dalej to naprawdę zawieszę nad nim pracę... To chyba wszystko c;
Pa

10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!

© Kordelia| WioskaSzablonów | X | X | X |.