- Witam wszystkich Nowojorczyków w tą piękną niedzielną noc. Jest godzina pierwsza w nocy, ulice pełne przejeżdżających taksówek, wszędzie słychać dźwięki klaksonów i piski opon. Wieżowce wznoszą się dumnie, oświetlając nam drogę i nadając temu miastu niepowtarzalny klimat. Ludzie pospiesznie kroczą w wyznaczonym sobie kierunku, nie zwracając na siebie uwagi, jak gdyby byli tutaj sami, pozostawieni w tej przeogromnej machinie. Ha, tłok o pierwszej w nocy? Witamy w Nowym Jorku - mój ulubiony program radiowy.... Co za żenada! - Zachęcam do wysłuchania niezwykle pięknych historii ludzi, którzy zaznali smaku prawdziwej i czasami brutalnej miłości. Mówi do was Marc Grimshaw i życzę miłej nocy - pieprz się, Marc. Godzina pierwsza w nocy, zero ochoty do spania i przy okazji do życia. Siedziałam na marmurowym parapecie, opierając się o fragment ściany i wpatrywałam się w przepiękny pejzaż, który tworzyły nowojorskie wieżowce. W moim pokoju nie świeciła się żadna lampa, ale światło dobiegające z zewnątrz odrobinę go rozjaśniało. Miałam na sobie czarne koronkowe majtki i koszulkę mojego przyjaciela z logo zespołu Metallica, kruczoczarne włosy opadały kaskadą na ramiona, a grzywka zasłaniała mi jedno oko, więc co pięć sekund musiałam ją poprawiać, co w efekcie jeszcze bardziej mnie rozwścieczało. Nie byłam w najlepszym humorze, więc nawet błahy szczegół potrafił wyprowadzić mnie ze świętej równowagi i doprowadzić do stanu, w którym nie umiałam opanować szargających mną nerwów. Miłość to gówno, nigdy się w to nie pakujcie.
- Właśnie połączyliśmy się z Talindą z Manhattanu, która zdecydowała się opowiedzieć nam swoją miłosną historię. Oddaję jej głos - spadłam na dno, włączając ten pieprzony program, ale o pierwszej w nocy nie było w radiu niczego normalnego. Hiszpańskie przyśpiewki, podróbki Skrillexa i muzyka klasyczna. Dobranoc.
- Zaczęło się całkiem niewinnie. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, znaliśmy się od dziecka. Od tamtej pory spędzaliśmy ze sobą każdą sekundę, nie wybiegając myślami w przyszłość. Żadne z nas nie zastanawiało się nad tym, czy ta relacja może przerodzić się w coś poważniejszego - nie wierzę, nie, nie, nie. Talinda, czy Ty aby na pewno nie czytasz mi w myślach? - Niestety, z czasem ja zaczęłam czuć do niego coś więcej, nie panowałam nad tym. Nie chciałam mu powiedzieć, że jestem w nim po uszy zakochana, bo bałam się, że on nie zareaguje na to w pozytywny sposób i skończy tę znajomość, a to byłby cios poniżej pasa - cholera jasna. Wiecie, co? Nie wiedziałam, że jestem Talindą z Manhattanu. A mówiąc całkiem poważnie, to ta kobieta opowiadała również moją historię. Do dziś pamiętam moment, w którym uświadomiłam sobie, że nie widzę świata poza Kendallem. Najpiękniejszy i zarazem najbardziej raniący mnie moment w moim życiu. - No więc, tłumiłam te uczucia w sobie przez jakieś trzy lata, aż w końcu doszło między nami do prawdziwego zbliżenia. Do dziś nie wiem, czy on poczuł to samo, czy może dostrzegł to, że nie jest mi obojętny i ten fakt wykorzystał? Albo chciał się zabawić... Nie mam pojęcia, ale robiliśmy to często. Regularnie przez około dwa lata. Bez żadnych pytań, zbędnych roztrząsań, po prostu uprawialiśmy ze sobą seks. Nagle przestał się do mnie odzywać. Bóg mi świadkiem, że nie zrobiłam nic złego. Któregoś dnia, po kolejnym seksie z rzędu, obudziłam się sama, bez niego. I do dziś nie mam z nim kontaktu - no to mnie teraz Talinda załatwiła! W zeszłą sobotę, dokładnie o godzinie dziewiątej trzydzieści rano, podniosłam się z łóżka, na którym nie było już mojego przyjaciela. Nie było jego ciuchów, zero śladu po nim, totalne nic. Od tamtego czasu nie zamieniłam z nim ani słowa. Nie odbierał moich telefonów, nie odpisywał na wiadomości, no jakby go wywiało! A ja siedziałam w domu i wyłam w poduszkę. Było się, do jasnej cholery, w nim zakochiwać? Ale wiecie, co? Pomimo tego, że rani mnie to cholernie i nie potrafiłam sobie z tym poradzić, to były najcudowniejsze lata mojego życia. To najwspanialszy chłopak, jakiego miałam okazję poznać i nawet, gdyby już nigdy się do mnie nie odezwał, zawsze będę miała go w sercu. To trochę toksyczne, wiem, ale cholernie prawdziwe.
~*~
Pieprz się, Talindo z Manhattanu. Dacie wiarę? Kobieta właśnie streściła w radiu solidną połowę mojego życia. Połowę mojego pieprzonego i zakłamanego życia. Ja również zostawiłem ją samą, ale naprawdę myślałem, że będzie jej wtedy lepiej, że w końcu nie będzie przeze mnie wykorzystywana, będzie mogła nareszcie zakochać się w kimś na poważnie i zazna prawdziwego szczęścia, którego ja nie potrafiłem jej dać. Żałuję, naprawdę żałuję. Jadąc pieprzoną taksówką, która miała mnie zawieźć na East Village, doszedłem do wniosku, że dałem plamę i to po całości. Z pewnością zabrzmi to cholernie egoistycznie, ale mogłem chociaż spróbować, mogłem wyznać jej całą prawdę, przecież nie miałem nic do stracenia, kochałem ją do pieprzonego szaleństwa. Co mnie przed tym powstrzymało? Strach przed odrzuceniem.
- Jak ma na imię? - gruby taksówkarz z ciemnym wąsem wyrwał mnie z moich rozmaitych przemyśleń. To było niegrzeczne, drogi panie.
- Kto? - szczerze powiedziawszy, byłem odrobinę zdezorientowany, wyrwany z ciągu myśli i kompletnie nie miałem pojęcia, o czym ten człowiek do mnie mówił. Nie nadawałem się do poważnych rozmów o pierwszej w nocy, kiedy marzyłem tylko o tym, aby wreszcie móc położyć się we własnym łóżku.
- Ta, o której myślisz - zmarszczyłem brwi i zacząłem przyglądać się profilowi twarzy pana taksówkarza. Zagiął mnie totalnie. Czytał w myślach, czy coś w tym stylu?
- Skąd pan wie, że o kimś myślę? - brawo, Schmidt! "Genialne" pytanie, ale naprawdę nie miałem pojęcia, jak mogłem na to zareagować. Cała ta sytuacja była cholernie dziwna, ale starałem się nad nią szczególnie nie rozmyślać.
- Chłopcze, gdybyś od trzydziestu lat przewoził tą taksówką tylu ludzi, ilu zamieszkuje Nowy Jork, również umiałbyś rozpoznać po człowieku, kiedy jest szczęśliwy, a kiedy coś go gnębi - spojrzał w lusterko z lekkim uśmiechem, który ledwo dostrzegłem przez klejące się do snu oczy. - A więc, jak ma na imię?
- Mary Jane - nie, żeby na sam dźwięk tego imienia robiło mi się cholernie gorąco.
- Rzadko spotykane. Jest równie wyjątkowa jak jej imię? - nawet pan sobie nie wyobraża, jak bardzo jest wyjątkowa.
- Tak, zdecydowanie, ale to już przeszłość. Gdyby przyznawali nagrody w kategorii frajer roku, zdecydowanie byłbym na podium, zostawiając konkurentów daleko w tyle - usłyszałem cichy śmiech taksówkarza, który trochę mnie zirytował. Nie było mi wtedy do śmiechu. - Prawdopodobnie nie mogę już nic dla niej zrobić.
- Mylisz się, chłopcze. Jest coś, co możesz zrobić - spojrzałem na niego z ukosa, cały czas zaskoczony rozwojem sytuacji. - Po prostu napraw to, co spieprzyłeś.
~*~
- Masz czas? - nie chciałam płakać. Naprawdę nie chciałam, ale gdy zobaczyłam go w progu moich drzwi, po prostu nie mogłam się opanować. Łzy momentalnie napłynęły mi do oczu, lecz stwierdziłam, że nie mogę wyjść przed nim na totalną kretynkę i ostatkiem sił zatamowałam potok słonej cieczy.
- Oczywiście, że tak - gestem dłoni zaprosiłam chłopaka do środka, przy czym w duchu powtarzałam sobie, że nie pozwolę, aby do czegokolwiek między nami doszło. Niepotrzebne mi kolejne bolesne rany na mojej psychice. Oszczędź mi tego, mój Kendallu. Spuściłam wzrok, uniemożliwiając sobie dobry widok na piękną twarz przyjaciela, który w tamtym momencie nonszalancko oparł się łokciami o komodę, stojącą w przedpokoju.
- Mogłabyś na mnie spojrzeć? Nie zabiorę ci dużo czasu, możesz być o to spokojna - zawsze to powtarzasz. Zaczynam wierzyć, że to twoja standardowa gadka w momencie, kiedy bardzo potrzebujesz seksu. Dupek. Spojrzałam na niego, mając nadzieję, że w moich oczach nie było widać ani grama żalu oraz żadnej z wielu pretensji, które siedziały we wnętrzu mojej osoby. - Przepraszam, dobrze? Nie powinienem cię wtedy zostawiać, ale uwierz mi, nie potrafiłem inaczej tego rozegrać - jasne, bajeruj mnie dalej. W tej dziedzinie akurat spisujesz się wyśmienicie.
- Nie potrafiłeś? Jeśli chciałeś powiedzieć mi, że nasza przyjaźń chyli się ku upadkowi, trzeba było zrobić to prosto w oczy, a nie uciekać jak skończony dupek - głos łamał mi się coraz bardziej z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem. Nie było to łatwe, ale nie mogłam dłużej skrywać tego w sobie. Dość tego.
- Może faktycznie jestem kompletnym tchórzem, ale bałem się wyznać ci całą prawdę - no tak, lepiej robić kogoś w konia i uciekać od konsekwencji. Odwróciłam wzrok, wlepiając go w przeróżne szczegóły, celowo omijając jego twarz. Ranił mnie, znowu to robił.
- Byłoby mi łatwiej pogodzić się z faktem, że nie będzie cię już w moim życiu, gdybyś mi o tym szczerze powiedział tamtego wieczoru. A ty co? Wolałeś mnie przelecieć, a później zostawić samą na pastwę losu, nie dając żadnego znaku życia - czy ja zawsze muszę być taką cholerną kluchą? W tamtym momencie totalnie przestałam panować nad swoimi łzami, które zaczęły ściekać strumieniami po moich policzkach. Przymknęłam powieki, desperacko próbując uspokoić swoje nerwy, ale nadaremno.
- A czy byłoby ci łatwiej pogodzić się z faktem, że jestem w tobie beznadziejnie zakochany i nawet nie potrafię ci o tym powiedzieć, bo boję się każdej formy pieprzonego odrzucenia? - słucham? O czym on mówi, do cholery? - Może, gdybym był chociaż w jakimś małym procencie pewny, że ty możesz czuć to samo do mnie, załatwiłbym tę sprawę o wiele wcześniej, ale żaden twój gest na to nie wskazywał - uniosłam swoje załzawione oczy prosto na jego twarz, czując się cholernie skonsternowana. Jakby jego słowa były tylko fikcją, rodzącą się w mojej głowie.
- Najwidoczniej jestem naprawdę dobrą aktorką - Kendall spojrzał na mnie, marszcząc brwi, co miało chyba ukazywać jego ogromne zdziwienie, przynajmniej ja ten gest tak odczytałam. Wiedziałam, że jest tak samo zaskoczony, jak ja, więc aby udowodnić mu, że mówię kompletną prawdę, bezceremonialnie podeszłam do niego, po czym oplotłam swoje dłonie wokół jego pasa i przylgnęłam do jego rozgrzanego ciała. Nawet nie wyobrażasz sobie, Schmidt, jak bardzo mi tego brakowało. Na moją twarz wkradł się mały uśmiech, kiedy poczułam, jak jego męskie dłonie opiekuńczo przesuwają się po moich kruchych plecach, a usta składają krótki pocałunek na czubku mej głowy.
- Wiesz co? - chłopak o blond włosach wyszeptał mi do ucha, a ja momentalnie uniosłam głowę, aby móc swobodnie na niego spojrzeć. Nie, żebym była od niego o głowę niższa… - Od dzisiaj będziemy poruszać się po Nowym Jorku tylko taksówkami - słysząc te słowa, z moich ust automatycznie wydobył się cichy śmiech.
- O czym ty mówisz?
- Nieważne. Po prostu cieszę się, że zdołałem naprawić to, co spieprzyłem.
~Misio Schmidt
Jej ! Pierwsza !
OdpowiedzUsuńGenialna jednorazówka !
Czekam na kolejne xx
Super!!! Masz talent CZekam xo
OdpowiedzUsuńŚwietna robota. Super jednorazówka. Musisz pisać jak maszyna skoro codziennie pojawia się taki cudo. Szukałam z nudów czegoś do czego mogłabym się przyczepić, bo raz na jakiś czas trzeba być hejterem i nie z anonima haha!
OdpowiedzUsuńChodzi o pierwsze i drugie zdanie. Jeśli wita Nowojorczyków w te piękną noc, a potem tłumaczy, ze jest pierwsza w nocy, to nie musi dodawać te "w nocy", bo z pierwszego zdania to wynika,a tak brzmi lepiej :P
Ale oczywiście nie chciałam podważać Twoich umiejętności, broń Boże!
UsuńTo są moje stare dzieła które znalazłam (po tylu miesiącach, cała Ania) w swoich folderach na laptopie ;)
UsuńŚwietna, świetna! Biorę się za następną :).
OdpowiedzUsuń