Blokada kopiowania!

poniedziałek, 2 marca 2015

~2 Surrender

- Ruszaj szybciej twoją jakże urażoną dupę a nie się z tyłu wleczesz.
Syknął blondyn poprawiając kaptur, który za wszelką cenę nie mógł pokazać jego koloru włosów. Gdybym stosowała się do jego zasad już dawno dostałabym kulkę w łeb. Zamierzałam sobie jeszcze pożyć, zwłaszcza, że byłam jedyną dziewczyną w gangu i to zawsze ja byłam przynętą. Codziennie o coś sie mnie czepiali, o to, że na pieprzonej strzelnicy strzeliłam w 9 nie 10! Czułam się osaczona, to oni mieli ostatnie zdanie a ja nie mogłam sie z tego wyplątać. Gdy nie chodziło o akcje czy cokolwiek związane z gangiem, byli zabawni i starali się być mili dla mnie. Mimo, iż nie byłam najmłodszym członkiem grupy, i tak padały złośliwe komentarze. Można wręcz powiedzieć, że są to komentarze nie na miejscu bynajmniej nie dla mnie. Zazwyczaj współpracowałam z Kendallem, zdarzało się też, że z kimś innym. Nie pałamy do siebie miłością a co dopiero sympatią. Nie raz porozmawiamy jak normalni cywilizowani ludzie, jednak to zdarza się rzadko, w większości przypadkach jak wracamy z udanej akcji. Był tylko kumplem do zadań, ba nawet nie kumplem. Zawsze ja wypadałam najgorzej. No niestety tak jest jak mieszkasz z czterema natrętnymi i irytującymi chłopakami w jednym domu.
- Załóż kaptur, zaraz będziemy.
Miałam ochotę powiedzieć mu coś w stylu "no co ty nie powiesz" niestety nie było to w żadnym wypadku na miejscu. Jak mi rozkazał, tak zrobiłam. Nie miałam wyjścia. Wyjęłam czarną podręczna broń z paska spodni i odbezpieczyłam ją. Tak samo postąpił Kendall. Był ode mnie wyższy oraz bardziej zbudowany. Więc szansa, że dostanę kulkę w głowę była minimalna. Moja twarz zawsze była taka sama, nie wyrażała emocji. Nie mogłam sobie pozwolić na pokazywanie tego co czuje. W tej branży nie jest to wskazane. Gdy zaszyliśmy się w kącie czarnej uliczki, usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk jakieś dziewczyny. Moje ciało przeszedł dreszcz, nienawidziłam jak nasz cel miał coś zrobić biednej kobiecie. Zacisnęłam mocniej szczękę oraz dłonie na metalowym przedmiocie.
- Zajmę się nim a ty nią.
Szept, który wydobył się z ust Schmidta jeszcze bardziej mnie przeraził. Przygotował się a ja stałam nadal za nim. Wycelował w rosłego mężczyznę lufę pistoletu i podszedł krok bliżej.
- Ostatnie słowo Bradley?
- Pierdol się.
- To były dwa słowa.
Momentalnie ciało mężczyzny bezwładnie upadło na zimne podłoże. Teraz ja. Cholera, nie umiem zabijać niewinnych ludzi. Musiałam to zrobić, wydałaby nas w ręce policji. Szepnęłam "przepraszam" i pociągnęłam za spust. W miejscu gdzie umieszczone było serce na jej koszulce robiła się coraz większa plama krwi. W tej chwili nogi miałam jak z ołowiu a ręce drżały mi niemiłosiernie. Zawsze tak miałam mordując osoby płci przeciwnej lub tej samej, które nic nie zawiniły. Mój partner dokładnie o tym wiedział, ale i tak za każdym razem było gorzej. Chłopak zostawił mnie chwile samą i poszedł po samochód. Czas dłużył mi się, a z każdą chwilą było coraz gorzej z moim stanem psychicznym. Czułam się z tym źle. Tak, źle chyba okropnie, przecież ona mogła mieć kochającego chłopaka lub już rodzinę a ja ją zabiłam, bezduszna zimna suka. BMW blondyna wjechał w uliczkę a on sam zaciągnął zwłoki do bagażnika. Usiadłam na miejscu obok kierowcy i oparłam głowę o szybę. Przed oczami miałam twarz przerażonej blondynki, której kilka minut temu odebrałam życie. Kendall wsiadł za kierownicę i spokojnie wycofał auto i skierował się na główna drogę jak najdalej od Los Angeles, tym lepiej dla nas.
- Cała się trzęsiesz, wszystko w porządku?
Zapytał odwracając na chwilę głowę w moją stronę. Lecz po chwili ciszy ponownie skierował ją ku drodze. Nie mógł wiedzieć o moich uczuciach, to zwiększyło by ryzyko. To miłe, że spytał, zawsze po akcjach musiał się upewnić czy wszystko jest ok.
- Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć.
Stwierdził i ponownie odwrócił się w moją stronę. Nie zamierzałam mu się zwierzać, nie mogłam za wszelką cenę mu pokazać, że się boje. A drżenie rąk było spowodowane ciągłym stresem jaki przeżywałam z nimi w jednym domu. Przyzwyczaiłam się. Gdy już byliśmy daleko od miasta zakręciliśmy w ciemny las. Samochód się zatrzymał a mój rówieśnik wyciągnął ciała i położył je na sobie. Polał je benzyną i podpalił. Zawsze tak robił, nie chciał wpakować się w problemy z policją. Kiedy ognisko już się spaliło powróciliśmy do auta i odjechaliśmy jak najszybciej. Panowała cisza, mimo iż raniła mnie ona, nie mogłam nic powiedzieć. Jednak w połowie drogi blondyn zatrzymał się na poboczu. Podciągnęłam kolana pod brodę i analizowałam wszystko. Wszystko by było inaczej gdyby tej cholernej dziewczyny tam nie było. Chłopak wyłączył samochód i odwrócił głowę w moją stronę. Poczułam jego zimną dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam na niego a on nawiązał ze mną kontakt wzrokowy. Można było utonąć w jego oczach. Jak to Kendall nie potrafił zatrzymać powagi i uśmiechnął się ukazując swoje dołeczki.
- Tris mieszkamy ze sobą już 4 lata. Widzę, że coś się dzieje.
Powiedział spokojnie nie odrywając wzroku. Rzeczywiście, znaliśmy się długo a może za krótko? Taka prawda, że mało kogo obchodziła moja osoba. Bo co ja im mogę powiedzieć? Miałam także swoje ciche dni, polegały one na tym, że nie mam zamiaru z nimi rozmawiać a oni po prostu odpuszczali. W sumie to dobrze, wtedy musiałam sobie wszystko przemyśleć, całe to zamieszanie.
- To pewnie przez tą dziewczynę prawda?
Doskonale, trafił w sedno. Nerwowo zaczęłam bawić się materiałową bransoletką, którą dostałam na urodziny od siostry Logana. Było na niej wyszyte zdanie, które zawsze mówię. Mimo iż nie było to radosne stwierdzenie nie ściągałam jej. Mój wzrok skupił się na tym właśnie napisie. Także oznaczało to wyrażenie gdy chcę mieć ciche dni. Właśnie teraz bardzo tego pragnęłam.
- Odpal ten cholerny samochód i czym prędzej dojedź do domu.
Usłyszałam ciche westchnięcie i warkot silnika. Jechaliśmy w ciszy, głuchej ciszy. Sama tą ciszę spowodowałam, więc nie mogę mieć do niego pretensji. Ta dziewczyna, miała całe życie przed sobą. A ja? Zabrałam jej to. Bezdusznie, bez uczuć. Może miała chłopaka? Męża? A co jeśli była kochającą matką, która zawsze popołudniami wracała do domu z pracy i zastawała bawiące się jej pociechy? Nie myśl o tym. Nie możesz.
- Powiedz mi, nie powiem nikomu, nie będę się śmiać, obiecuje.
Obiecuje.
OBIECUJE.
- Po co ci to na cholerę wiedzieć? Żebyście się potem znów ze mnie śmiali? Proszę bardzo, nawet nie wiesz co ja przeżywam, jak muszę zabijać niewinnych ludzi! Ona mogła mieć rodzinę i kochającego męża! To boli! Cholernie boli! Wiesz, jak to jest gdy budzisz się w nocy, bo znowu przyśniła ci się scena gdy zabijasz tych ludzi?! Nie wiesz! Gówno wiesz! Nie nadaję się do tego! Nie umiem! Nie mogę! Jestem za słaba, jedyne co mogłabym was podziwiać jak tak możecie! Nie jestem pozbawiona uczuć jak wy! To, że straciłam rodziców nie oznacza, że mi ich nie brakuje i o nich zapomniałam! Nienawidzę takiego życia, nienawidzę jak się ze mnie naśmiewacie! Nienawidzę was!
Łzy, znowu łzy. Tym razem już ich nie powstrzymam. Nie umiem. Patrzyłam na niego. Obserwowałam jego każdy ruch. Zatrzymaliśmy się pod domem. Wyłączył silnik i spojrzał na mnie. Zdziwił się. Było to po nim widać.
- Płaczesz.
- Brawo, Schmidt chociaż to widzisz! Ale nigdy nie widziałeś jak po wszystkich akcjach zamykałam się w pokoju! Nigdy żaden z was nie zapukał do drzwi i nie spytał się czy na pewno jest okej! Nigdy nie było dobrze! Nie zastanawiałeś się nigdy dlaczego noszę bluzy i długie spodnie? Popatrz, popatrz co przez was robiłam!
Podwinęłam rękawy bluzy i pokazałam mu ręce całe w bliznach po nacięciach. Odpięłam pas i wyszłam z samochodu. Pobiegłam do drzwi i szarpnęłam za drzwi. Weszłam do domu i słyszałam śmiechy i krzyki. Pójdę do pokoju, spakuję się i odejdę. Nie mogę tak dalej.
- O Tris! Jak wam poszła akcja?
Logan. Roześmiany głos Logana. Jestem wściekła. Wygarnę im to. Popamiętają to, tylko któryś do mnie podejdzie a dostanie po mordzie.
- Pytasz jak akcja? Super, zajebiście, wyśmienicie! Kolejny z głowy! Chodźmy to opić! Zalejemy się wódką i poruchacie połowę lasek z klubu! A co tam!
- Cięłaś się.
Punkt dla Peny. Cóż za spostrzegawczość! Robie to od 4 lat ale kto by liczył! Bo nikomu nie przyszło do głowy żeby sprawdzać.
- Piękne co? No no zgaduj dalej! Może dowiesz się dlaczego!


Wszyscy byli zdziwieni, Kendalla nie było. Pewnie jeszcze siedzi i gapi się w szybę. Oh, jak przykro. Carlos wstał i miał zamiar podejść.
- Spróbuj podejść a tak dostaniesz po ryju, że żaden lekarz ci nie pomoże.
- Spokojnie, Tris. Pomożemy ci, wyjdziesz z tego. Masz w nas wsparcie, zawsze miałaś.
Tak, co za miłe słowa. Szkoda, że nie prawdziwe. Co się ze mną dzieje? Uspokój się, stres w niczym nie pomoże.
- Zawsze miałam wsparcie? Chyba kpisz! Nigdy go nie miałam! Zawsze się ze mnie śmialiście, drwiliście ze mnie. Nie chce takiego życia! Jesteście nic niewartymi chujami, którzy zniszczyli mi życie. Nienawidzę wasz wszystkich! Nie chce was widzieć. Nigdy.
Odwróciłam się i wbiegłam na schody. Weszłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Na tyle mocno, że szyba pękła. Oj. Mój wzrok padł na ramkę ze zdjęciem. Przedstawiało mnie z chłopakami, gdy byliśmy na kempingu. Wtedy nie wiedziałam, że są w gangu. Byliśmy tylko zwykłą grupką przyjaciół. Zamachnęłam się i cisnęłam ramką o ścianę. Pękła na kawałeczki. Tak jak moje serce i uczucia. Kompletna pustka.


Dwa lata później...
Uciekłam od nich. Mieszkam w Londynie od dwóch lat. Mam pracę i kochającego kotkę o imieniu Malia. Jest ona małym, głupiutkim perskim kotem, który rozrabia i wszystko tłucze. Biorę szybki prysznic i wycieram się puchatym białym ręcznikiem. Wkładam bieliznę i ciuchy. Podchodzę do lustra i biorę do ręki tusz do rzęs. Maluje nim rzęsy po czym zakręcam go i odkładam na miejsce gdzie był. Rozczesuje włosy i układam je na ramionach. Idę do kuchni i wsypuje suchą karmę do miseczki Malii oraz do miski obok nalewam świeżej wody. Zabieram jabłko i wrzucam je na dno torebki. Odszukuje kluczy a po chwili mam je w dłoni. Zakładam balerinki i wybiegam z domu zamykając go. Wsiadam do samochodu i włączam silnik. Jadę ulicami Londynu. Jestem pod komisariatem. Jestem gliną, kilka lat temu uciekałam przed nimi a teraz jestem nimi. Wchodzę do budynku i idę do swojego biurka z tabliczką Tris Watson. Ledwo siadam na fotel, już przybiega do mnie Katy.
- Bójka na Freeman Road zajmiesz się tym.
Jak mogłabym odmówić? Spisywanie jakiś gówniarzy to to co kocham robić! Wstaje i biegnę zakładając bluzę. Wsiadam do auta i natychmiast ruszam z piskiem opon. Nie jeżdżę tymi gratami. Po pięciu minutach dojeżdżam na miejsce. Biore broń w dłoń i wychodzę z samochodu. Wsuwam ją w pasek spodni. Idę w stronę dzieciaków, które pobiły się o byle gówno. Podchodzę bliżej i widzę dobrze zbudowanych nastolatków bijących się. Obok nich stoi czwórka chłopaków, obserwujących zdarzenie. Słyszę charakterystyczny śmiech.
Znam ten śmiech.
Nie to nie możliwe!
Jeden z chłopaków odwraca się.
Kendall.
Są tu.
Nerwowo poprawiłam bransoletkę, której nie ściągnęłam nigdy, tą od siostry Logana. Wyjmuję pistolet i celuję w pierś Schmidta.
- Jedna policjantka na sześć osób?
Słyszę pytanie, patrzę w tamtą stronę, jeden chłopak leży na ziemi cały we krwi a drugi gapi się na mnie.
- Nie lekceważ jej, umie więcej niż twoja grupa razem wzięta.
Syczy Kendall. Po chwili widzę także Carlosa, Jamesa oraz Logana. Zmienili się. Wydoroślali.
- Co ona mi może zrobić? Kolejna nic nie warta szmata, która w dodatku jest gliną.
Może i by to mnie zabolało wtedy. Nie dzisiaj. Nie ruszają mnie takie teksty. Udaję, że mnie to ruszyło i opuszczam rękę z bronią oraz patrzę w ziemię. Jednak po chwili podnoszę broń i ciągnę za spust w stronę chłopaka, który mnie obraził. Dostał w udo. Ups. Upada i ściska postrzeloną nogę.
- Mnie się nie obraża nic nie warty śmieciu, ciesz się, że nie strzeliłam ci kulki w łeb! - warczę.
- Nie sądziłam, że się jeszcze spotkamy Schmidt.
- Wzajemnie Watson. Teraz mnie zastrzelisz? Aresztujesz? Po tylu latach przyjaźni?
- Nie, pójdziemy na herbatkę do królowej.
- Widzę, że charakterek ci się wyostrzył.
- Widzę, że nadal wyglądasz jak pudel, oh kiedy myłeś włosy?
Słyszę śmiechy, to chłopacy. Przynajmniej kogoś to bawi.
- Tris uważaj! - krzyczy.
Nie obracam się, czuję ostry ból w plecach. Upadam na kolana a potem na plecy, podwajając ból. Obraz zachodzi mi łzami. Widzę jak Kendall podbiega do mnie. Jest przerażony. Widać to po nim.
- Chciałam być wolna, może gdybyście wcześniej zareagowali bym teraz dalej była w Ameryce. Brakuję mi Ciebie Kendall. - szepczę dławiąc się łzami.
- Co ty mówisz Trisey? - pierwszy raz od kilku lat słyszę moje przezwisko. Mój tata tak na mnie mówił.
- Kocham Cię rozumiesz? Może i tego nie okazywałam ale cię kocham. - ilustruje moją twarz a po chwili nasze wargi się łączą.
- Do zobaczenia w lepszym świecie Kendall, będę czekać na ciebie z twoimi i moimi rodzicami. Zaopiekuj się moim kotkiem Malią.
- Nie, ty nie możesz umrzeć! - krzyczy zdesperowany.
- Do zobaczenia Kendall Francis Schmidt.
Zamykam oczy i już nic nie czuje.

~Misio Schmidt


4 komentarze:

  1. Jakie to było piękne! Piękna historia, nie mogłam oderwać wzroku. Niesamowita! Pięknie piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, ona nie mogła umrzeć! :'( :'((((

    OdpowiedzUsuń
  3. Nw czy to Tobie obiecałam jendorazówke kryminalną, a jesli tak to zabij mnie bo nie mogąłm nic wymyśleć, aż do teraz, uwielbiam to opowiadanie. Czemu takie smutne? Czekam

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku .. smutne, ale cudne ! Masz prawdziwy talent !
    Czekam na kolejne xx

    OdpowiedzUsuń

© Kordelia| WioskaSzablonów | X | X | X |.