Blokada kopiowania!

niedziela, 19 marca 2017

~87 Szalony Punk

"Czasem przypadkowe spotkania mogą zaowocować wielką miłością."

Prychnęłam pod nosem, z cichym trzaskiem zamykając książkę, gdzie na jednej z szorstkich stron, zobaczyłam zapisane czarnym tuszem litery, układając się w to zdanie. Z niesmakiem spojrzałam na okładkę powieści, która zapowiadała się tak dobrze i odstawiłam ją na półkę, przejeżdżając wzrokiem po grzbietach innych książek, starając się w ten sposób znaleźć tytuł, który mnie zaintryguje. Westchnęłam cicho, przechodząc pomiędzy regałami, na dział kryminałów, wiedząc, że w fantastyce nie znajdę niczego dla siebie.
Sięgnęłam dłonią do najwyższej półki, chcąc dosięgnąć książkę, której bordowa okładka od razu rzuciła mi się w oczy. Jęknęłam sfrustrowana, gdyż pomimo tego, że stałam na palcach, wciąż nie mogłam dosięgnąć jej grzbietu.
— Chodź tu. — Mruknęłam pod nosem, zaklinając ją, aby w końcu znalazła się w moich rękach, ale najwidoczniej nie posiadałam żadnej super mocy, gdyż powieść wciąż leżała w tym samym miejscu, nie ruszając się nawet o milimetr.
Spięłam się, kiedy usłyszałam za sobą czyjś chichot, aby po chwili poczuć czyjąś klatkę piersiową na swoich plecach, a nad głową ujrzeć dłoń, która bez trudu dosięga mojego celu. Odwróciłam się napięcie, kiedy odzyskałam swoją przestrzeń osobistą, piorunując wzrokiem stojącego przede mną chłopaka, który właśnie przerzucał strony, przejeżdżając po nich wzrokiem. Zacisnęłam ręce w pięści, czując, jak przez moje drobne ciało, przechodzi fala zdenerwowania. W duchu policzyłam od jednego w górę, modląc się, aby to podziałało, jednak kiedy doszłam do 50 i wciąż czułam przepełniający mnie gniew, zaprzestałam tego działania.
W myślach wykrzykiwałam miliony obelg, kierowanych po adresem chłopaka, stojącego na przeciwko mnie, całą siłą woli powstrzymując się od wypowiedzenia ich na głos. Zamiast tego, założyłam ręce na piersiach, czekając, aż nieznajomy przypomni sobie o mojej obecności i łaskawie odda mi moją własność. Żeby zająć myśli czymś innym, niż wyzwiskami, zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem. Z niemałym zdziwieniem zauważyłam, że chłopak pomimo dość niedbałego wyglądu, był bardzo przystojny. Wyglądał jak typowy fan punku, z jego sterczącymi na wszystkie strony blond włosami i ciemnymi ubraniami, całkowicie nie pasował do tła, którym były regały przepełnione książkami.
Wyglądał jakby całkiem przypadkowo znalazł się w księgarni, w której aktualnie się znajdowaliśmy.
Kiedy w końcu podniósł na mnie swój wzrok i zauważyłam, że po jego porcelanowej twarzy błąka się uśmiech, a w zielonych oczach czai się niebezpieczny błysk.
To nie będzie miła rozmowa.
— Nie powinnaś tego kupować. — Powiedział, potrząsając dłonią, w której znajdowała się książka. — Zbyt duża ilość drastycznych scen.
Przewróciłam oczami, słysząc jego słowa, w myślach przybijając mu piątkę. Krzesłem. W twarz. Zrobiłam parę kroków w przód, podchodząc do niego, co przyjął z niemałym zdziwieniem.
— To miłe, że się o mnie martwisz, ale pozwól, że sama będę decydować o tym, jak i na co wydaje swoje pieniądze. — Odezwałam się i korzystając z jego zdezorientowania, wyjęłam mu książkę z dłoni i nawet nie czytając jej opisu, poszłam prosto do kasy.
Zachowałam się dziecinnie, kupując tą książkę, jedynie dlatego, żeby utrzeć nosa jakiemuś chłopakowi, ale taka już byłam. Nie umiałam się powstrzymać od robienia komuś na złość, nawet jeśli sama musiałabym przez to cierpieć. W duchu modliłam się o to, aby książka okazał się jednak dobra, na tyle, aby pieniądze, które na nią wydałam, nie poszły na marne.
Całkowicie zignorowałam fakt, że fan punku, podąża za mną krok w krok i wyszłam ze sklepu, zaciągając się świeżym powietrzem. Nikły uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy zauważyłam czarne chmury zbierające się na niebie, które dość dobitnie świadczyły o tym, iż tego wieczoru będzie padać. Już wyobraziłam sobie dzisiejszy wieczór, który spędzę w domu, owinięta w koc z kubkiem kakao, czytając książkę, w akompaniamencie kropelek deszczu, uderzających o parapet i szybę okna.
— Mówię ci. Jeszcze będziesz dzwonić po nocach, żebym do ciebie przyszedł, byś mogła wtulić się w moje ramiona, tylko dlatego, że przez tę książkę nie będziesz mogła spać.
Jęknęłam, słysząc jego głos nad uchem i przyspieszyłam kroku, mając nadzieję, że to da mu do zrozumienia, że nie mam ochoty z nim rozmawiać, a co dopiero spędzać czas. Niestety, Szalony Punk okazał się trudniejszym przeciwnikiem, niż myślałam i w paru susłach zrównał się ze mną krokiem, spoglądając na mnie z niekrytym zaciekawieniem.
— Wiesz, nie ładnie tak kogoś ignorować. Rodzice nie nauczyli cię kultury? — Przystanęłam w pół kroku, kiedy doszedł do mnie sens słów, które opuściły jego usta.
Zacisnęłam ręce w pięści, czując, jak paznokcie boleśnie wbijają się w wewnętrzną część mojej dłoni. Z całych sił zmusiłam się do opanowania łez, które cisnęły mi się do oczu, szaleńczo mrugając powiekami, nie pozwalając żadnej z nich wypłynąć. Starałam się oddalić od siebie nieprzyjemne wspomnienia, które mnie zaatakowały po słowach nieznajomego. Kiedy po dłuższej chwili poczułam, że się uspokajam, posłałam chłopakowi miażdżące spojrzenie, w myślach zabijając go dwieście razy pod rząd, kijem do krykieta.
— Wybacz, źle oceniłam twoją inteligencję. Zdawało mi się, że jeśli nie będę się odzywać, zrozumiesz, że nie mam ochoty na rozmowę z idiotą. Mój błąd. — Wypowiadając te słowa, minęłam chłopaka, który również się zatrzymał i modląc się, aby nie szedł za mną, ruszyłam w drogę do swojego mieszkania.
Niestety, moje modły po raz kolejny tego dnia nie zostały wysłuchane i po paru sekundach ujrzałam przed sobą chudą sylwetkę blondyna, który szedł przodem do mnie.
— To nie było miłe. — Westchnęłam poirytowana. Na twarzy chłopaka pojawił się zadziorny uśmiech, kiedy zdał sobie sprawę z mojego zdenerwowania. Widocznie świetnie się bawił, podczas gdy moje nerwy przechodziły najtrudniejszy okres w życiu.
— Przepraszam, że zraniłam twoje uczucia, kiedy nazwałam cię głupim. Naprawdę myślałam, że już to wiesz. — Nieznajomy zachichotał, słysząc słodkość mojego tonu, którym wypowiedziałam te słowa, na co przewróciłam oczami.
Szczerze mówiąc, liczyłam na całkiem inną reakcję z jego strony. Miałam cholerną nadzieję, że odwróci się napięcie i pójdzie w swoją stronę, zostawiając mnie w spokoju, a tym czasem on śmiał się w najlepsze, kręcąc przy tym głową.
Dziwny jakiś.
— Wiesz co? — Spytał, kiedy tylko uspokoił się na tyle, żeby wypowiedzieć jakieś słowa. Wolałam już jak się śmiał, przynajmniej wtedy nie wygadywał głupot. — Lubię cię, chodź nawet nie znam twojego imienia. — Zamrugałam zdziwiona jego słowami.
— Chyba tylko ty jedyny. — Mruknęłam cicho, tak, że nie był w stanie tego usłyszeć.
— I wiesz co jeszcze?
Westchnęłam, czekając na dalszy ciąg jego wypowiedzi, która niestety nie nastąpiła. Ponownie tego dnia przewróciłam oczami, widząc jego wyczekujący wyraz twarzy i chcąc mieć już go z głowy, odezwałam się.
— Nie mam pojęcia! Musisz mnie koniecznie uświadomić, bo zaraz umrę przez życie w tej niewiedzy.
Zachichotał.
Słowo daję! Czego bym nie powiedziała, on zawsze skomentuje to tym dziwnie dziewczęcym śmiechem! Czy ja rzeczywiście jestem aż tak zabawna?
— Pójdziesz ze mną na kawę w sobotę. — Tym razem to ja wybuchłam śmiechem, tym samym kompletnie go zaskakując. Najwidoczniej, nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony.
— Wybacz, ale w sobotę będzie bolała mnie głowa. — Odpowiedziałam, ponownie chichocząc, widząc wyraz jego twarzy.
Powiedzieć, że był zdezorientowany to za mało. Widocznie nie był przyzwyczajony do odmowy.
Rozejrzałam się dookoła, tym samym dając czas chłopakowi do poskładania swojej zranionej dumy w całość. Przyglądałam się, jak mijający nas ludzie pędzą gdzieś w biegu, rozpychając się łokciami wśród tłumu, chcąc się znaleźć w domu jeszcze przed burzą, o której świadczyły ciemne chmury na niebie. Niektórzy mieli ponure miny, inni byli całkiem zadowoleni. Różnili się od siebie, to prawda, jednak czułam, że mimo to, to właśnie ja pasowałam najmniej do tej układanki. Nie byłam podobna do żadnego z nich, chodź wszyscy mieli różny bagaż życia, miałam wrażenie, że i tak żadna z mijających mnie osób, nie umiałaby mnie zrozumieć.
— Wiesz jak zgrabnie spławić człowieka. — Mruknął, wyrywając mnie tym z zamyślenia. Zerknęłam na niego kątem oka, przyglądając się jego profilowi. Na policzkach pojawiły mu się czerwone plamy, które były oznaką zażenowania, ale mimo to na jego ustach wciąż widniał uśmiech. Zagryzłam wargę i odwróciłam wzrok, widząc, że chłopak odwraca głowę w moją stronę.
— Lata praktyki. — Odpowiedziałam, tuląc się do swojej kurtki, kiedy poczułam chłodny powiew wiatru, który skutecznie ochłodził moje i tak już przemarznięte ciało. — Jednak wciąż jesteś tutaj. Dlaczego?
— To proste. — Coś w jego głosie zmusiło mnie do spojrzenia na niego, a kiedy to uczyniłam, zauważyłam, że nasze twarze znajdują się w niewielkiej odległości. — Im nie zależało tak bardzo, jak zależy mi. — Wyszeptał, a ja poczułam jak przez moje ciało przechodzi dreszcz, który bynajmniej nie był spowodowany niesprzyjającą pogodą.
Po usłyszeniu jego słów, musiałam zrobić naprawdę głupią minę, bo chłopak widząc wyraz mojej twarzy, zaśmiał się głośno, całkowicie ignorując spojrzenia innych, rzucane w jego stronę.
— Jestem przekonana, że to nie to. — Odpowiedziałam, w końcu odzyskując głos.
— Więc uznaj, że wychodzisz z wprawy. — Odparł, wzruszając niedbale ramionami, na co prychnęłam pod nosem.
Cisza, która między nami zapadła, nie była ani trochę krępująca. Ani ja, ani on, nie spieszyliśmy się do ponownego nawiązania rozmowy. Korzystając z okazji, iż chłopak był pogrążony w myślach, ponownie zmierzyłam go wzrokiem, tym razem całkowicie skupiając się na jego wyglądzie, a nie na miejscach które po uderzeniu bolałby go najbardziej.
Jego nieprzyzwoicie długie i szczupłe nogi, były ubrane w czarne obcisłe spodnie, z których wystawał kawałek zwykłej, czarnej koszulki z jakimś napisem na prawej piersi. Na nią zarzuconą miał koszulę w kratę. Zdziwiłam się, że pomimo cienkiego ubioru, nie wyglądał jakby było mu zimno, a ja ubrana w kurtkę, czułam przeszywające mnie zimno.
Po raz kolejny przeszło mi przez myśl, że jest całkiem przystojny.
— Nie umawiam się z nieznajomymi.
Poczułam nieprzyjemne pieczenie na twarzy, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, iż wypowiedziałam te słowa na głos. Prędko zasłoniłam twarz włosami, ciesząc się, że dzisiejszego dnia nie związałam ich w koński ogon, jak to zazwyczaj robiłam. Mimo pewności siebie, którą niewątpliwie posiadałam, nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz. Zamiast tego wbiłam wzrok w nierówny chodnik, po którym szliśmy.
— Mogę się mylić, ale ludzie zazwyczaj spotykają się, aby się poznać. — Przewróciłam oczami, słysząc jego głos przepełniony sarkazmem i całkowicie zapominając o zażenowaniu, które jeszcze parę sekund temu odczuwałam, spojrzałam prosto w jego oczy, rzucając mu wrogie spojrzenie. W myślach szukałam jakiejś wrednej odpowiedzi, jednak w żaden sposób nie umiałam odpowiedzieć, na jego zuchwałe stwierdzenie. Powiedziałam więc coś, co mówiłam zawsze, kiedy brakowało mi argumentów.
— Jesteś głupi.
— A ty już drugi raz w przeciągu paru minut mnie obrażasz.
Fuknęłam pod nosem, widząc uśmiech malujący się na jego twarzy.
— Nie masz do roboty czegoś lepszego, niż znęcanie się nade mną? — Spytałam z nadzieją w głosie, co nie uszło jego uwadze, gdyż jego uśmiech stał się jeszcze większy, o ile to w ogóle możliwe.
— Powinnaś mi dziękować, że jestem na tyle miły, iż chce odprowadzić cię do domu, abyś dotarła do niego w jednym kawałku.
— "Iż"? "Abyś"? Cóż za elokwencja. Jestem pod wrażeniem. — Sama byłam zdziwiona słodkością mojego głosu, którym wypowiedziałam to zdanie. Chłopak już otwierał usta, żeby skomentować moją złośliwą uwagę, jednak ja nie pozwoliłam mu dojść do słowa, widząc, że w końcu dotarliśmy do mojego bloku. — Wygląda na to, że tutaj twoja misja odstawienia niewinnej niewiasty — czyli mnie — dobiegła końca, bo jesteśmy na miejscu. Powiedziałabym, że było mi miło, ale nie lubię kłamać. To cześć! — Byłam już na trzecim stopniu prowadzącym do kamienicy, kiedy poczułam uścisk na swojej ręce, który zmusił mnie do zatrzymania się, co niechętnie uczyniłam. Nie starając się ukryć irytacji, odwróciłam się przodem do chłopaka, czekając na to, aż wyjaśni mi, dlaczego mnie zatrzymuje.
Patrzyłam z wyczekiwaniem, jak nerwowym gestem przeczesuje swoje włosy.
— Wiesz śpie...
— Nie zaprosisz mnie do środka? — Spytał, tym samym przerywając mi moją wypowiedź. Z pewnością bym to jakoś skomentowała, gdybym nie zastygła w zdziwieniu po jego słowach. — To znaczy... Tak w ramach podziękowania. — Dodał widząc moją reakcję.
— Ja.. — Odchrząknęłam, tym samym dając sobie chwilę na zebranie myśli. — Nawet nie wiem, jak się nazywasz! — Jęknęłam, w myślach zdając sobie sprawę, że właśnie palnęłam największą głupotę świata.
— Jestem Kendall. Kendall Schmidt.
A więc tak ma na imię.
Potrząsnęłam głową, jakbym chciała tym samym wyrzucić z niej głupie myśli, które tam się pojawiły. Zagryzłam wargę, przyglądając się mu z niemałym zaciekawieniem.
O ile przedtem był dla mnie jedynie kolejną irytującą osobą, którą Bóg postanowił postawić na mojej drodze, to teraz poza dużą niechęcią do jego postaci, czułam również ogromne zaciekawienie. Bo jaki normalny człowiek, chciałby spędzić ze mną jeszcze trochę czasu, pomimo tego, że ciągle gasiłam go swoimi złośliwymi komentarzami?
Gość bez wątpienia był dziwny.
— A więc Kendall. Może innym razem. — Powiedziałam w końcu, odwracając się do niego tyłem, tak aby nie widzieć zawodu, który odmalował się na jego twarzy.
— Hej! Zaczekaj! — Jęknęłam w duchu, zerkając na niego przez ramię. Wciąż stał w tym samym miejscu, jednak na jego twarzy nie widziałam żadnych negatywnych uczuć, tylko szeroki uśmiech, którym mnie obdarował. — Nawet nie wiem, jak masz na imię.
Kąciki moich ust delikatnie się uniosły, słysząc jego słowa. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego, że będzie go to ciekawić. Zagryzłam wargę, przyglądając mu się w skupieniu. Podczas tych paru sekund, w których patrzyliśmy sobie w oczy, nawiązała się między nami nikła nić porozumienia, której mimo mojego sceptycznego nastawienia do jego osoby, nie chciałam zerwać.
Sama nie wiem, kiedy na moje twarzy pojawił się uśmiech, który świadczył jedynie o jedynym.
Decyzja została podjęta.
— Zdradzę ci je przy naszym kolejnym spotkaniu, jeśli takowe się zdarzy.
Uśmiech, który rozświetlił jego twarz, był jednym z najszczerszych uśmiechów, które w życiu widziałam. I był skierowany do mnie.
— A więc do zobaczenia.



Wysokie buty na obcasach, cienka, niemal przeźroczysta tkanina oplatająca moje ciało i mocny makijaż na twarzy — zdecydowanie nie czułam się dobrze w tym wydaniu. Bądźmy szczerzy! Ten cały styl "uroczej" dziewczynki, kompletnie do mnie nie pasował. Odkąd tylko pamiętam, wolałam luźne dresy i trampki, niż kwieciste sukienki i koronkowe spódniczki. Jedyny makijaż, jaki umiałam sobie zrobić bez jakichkolwiek uszczerbek na zdrowiu, to było nałożenie maskary na rzęsy, co często i tak kończyłam ze szczoteczką utkwioną w oku. Niestety, mój brat nie rozumiał słów sprzeciwu i z premedytacją nasłał na mnie swoją narzeczoną, która z niemałą radością zaczęła pracować nad moim wyglądem. Wyrywaniu brwi i układaniu włosów nie było końca, a to tylko po to, aby uczcić ich zaręczyny w jednym z najbardziej zatłoczonych klubów w Los Angeles.
Czujesz moją radość?
— Czy to wszystko jest naprawdę konieczne? — Spytałam, kręcąc się niespokojnie na krześle, kiedy uśmiechnięta blondynka z radością zakręcała kolejne pasma moich czarnych włosów na główkę lokówki.
— Tak, to jest konieczne. A teraz przestań się kręcić, bo cię jeszcze oparze.
Przewróciłam oczami, ale posłusznie zastygłam w miejscu, wiedząc, że jeśli się sprzeciwię i ucieknę, dziewczyna zacznie mnie gonić z niebezpiecznym przyrządem w ręku, a tego bym nie chciała.
— Nie mogę uwierzyć, że ten Frajer w końcu się przełamał i dał ci ten pierścionek. — Mruknęłam, patrząc na niewielki brylancik znajdujący się na palcu dziewczyny.
— Jeśli ty jesteś w szoku, to pomyśl co ja czułam. — Zaśmiała się perliście, a mnie mimowolnie ukuło coś w sercu.
Oczywiście, byłam cholernie szczęśliwa z tego, że mój dziwny i nadpobudliwy bart znalazł dziewczynę, którą pokochał z całego serca i pragnął spędzić z nią resztę życia, ale myśl, że wtedy zostanę całkiem sama, ogromnie mnie smuciła. Nienawidziłam tego i wcale nie chciałam myśleć o tym w ten sposób, że brat zastąpił mnie inną kobietą, ale tak już było. Tak naprawdę, bałam się samotności, której nawet teraz zdążyłam dobitnie doświadczyć.
— Gotowe. — Mruknęła dziewczyna, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Posłałam jej uśmiech i niepewnie odwróciłam się w stronę lustra, aby przekonać się o cudzie, którego dokonała Anahi.
— Wow. Podmieniłaś mnie, czy jak? — Spytałam, nie mogąc oderwać wzroku od szklanej tafli.
Ciemne włosy, opadały grubymi lokami na moje odkryte ramiona, brązowe oczy zostały potraktowane beżowymi i różowymi cieniami, które zostały dopełnione czarną kreską ciągnącą się od wewnętrznego kącika oka, aż do zewnętrznego, uginając się pod niewielkim kątem i idąc lekko do góry. Na zazwyczaj bladych policzkach, widniały rumieńce, zrobione różem o idealnie dobranym odcieniu, a teraz lekko otwarte w szoku usta, nabrały koralowego odcieniu, przez moją ulubioną pomadkę w kolekcji Anahi. Na moje drobne ciało, wciągnęłam jedną z super dziewczęcych i uroczych sukienek, przepełniających szafę dziewczyny. Była to biała tkanina, obszyta koronką, obcisła na piersiach i w tali, rozkloszowana od wcięcia w dół. Na stopy zostały mi wciśnięte buty w odcieniu szminki znajdującej się na moich ustach.
Muszę przyznać, że całość wyglądała naprawdę dobrze, tak, że nawet mimo ubioru, do którego nie byłam przyzwyczajona, czułam się bardzo dobrze i komfortowo.
— Daj spokój. Zawsze byłaś piękna jak diament. Ja cię jedynie oszlifowałam. A teraz lepiej się pośpieszmy, bo twój brat z pewnością zniósł już jajko. Dobrze wiesz, jaki jest niecierpliwy.
Zachichotałyśmy i w świetnych humorach zeszłyśmy na dół, dołączając do Tristana, który na nasz widok rzucił głośne "nareszcie" i nie tracąc ani chwili dłużej, zaprowadził nas do stojącej przed mieszkaniem taksówki, która zawiozła nas pod klub.




Wiedziałam, że tak będzie. Jak zwykle zostawili mnie samą! Co z tego, że koło mnie siedzi około dziesięciu innych ludzi. Ja ich nawet nie znam, a ci, których znam, są na tyle irytujący, że nie mam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek kontakt z nimi. Westchnęłam przeciągle i ignorując pytające spojrzenia, rzucane w moją stronę od grupy znajomych mojego brata i Anahi, ruszyłam w stronę baru.
Postanowiłam, że to Jack Daniels będzie moim towarzyszem na dzisiejszy wieczór.
— Whisky z lodem. — Powiedziałam, posyłając nikły uśmiech do barmana, który od razu pojawił się przy mnie.
Kiedy szklanka z bursztynowym płynem, pojawiła się przede mną, a ja ze smakiem pociągnęłam z niej spory łyk, to nawet facet, który usiadł obok mnie, nie wydawał się tak wkurzający jak na początku.
Westchnęłam, kiedy pomimo ignorowania, on wciąż z premedytacją wlepiał we mnie swoje brązowe tęczówki, spoglądając na mnie maślanym wzrokiem.
— Co taka ładna dziewczyna, robi tu całkiem sama? — Spytał, a ja mimowolnie przewróciłam oczami, czym chłopak nawet się nie przejął.
— Czekam na zbawienie. — Mruknęłam sarkastycznie, obrzucając go chłodnym spojrzeniem, czym niespecjalnie się przejął.
Dlaczego ktoś zawsze musi zakłócić moje chwile spokoju?
— Pozwól, że ja zostanę twoim zbawieniem i postawię ci drinka.
— Tak właściwie, to stać mnie na zamówienie sobie drinka.
Zachichotałam cichutko, widząc jego zdezorientowaną minę i jakby na potwierdzenie swoich słów, zamówiłam sobie drinka, płacąc za niego banknotem wyciągniętym ze stanika.
— Nie bądź taka! — Jęknął chłopak, przybliżając się do mnie, na co przewróciłam oczami, strzepując jego dłoń, która nie wiadomo kiedy, pojawiła się na moim kolanie. — Myślę, że mógłbym sprawić, że będziesz naprawdę szczęśliwa. — Dodał, na co prawie zakrztusiłam się alkoholem, który miałam w ustach.
— Czym? Czyżbyś właśnie wychodził?
Z pewnością zaczęłabym się śmiać z wyrazu twarzy chłopaka, jednak kiedy usłyszałam znajomy chichot za plecami, jedyne co mogłam zrobić, to odwrócić się w stronę dźwięku. To, kogo tam zauważyłam, zdziwiło mnie do tego stopnia, że musiałam kilkakrotnie zamrugać oczami, aby całkowicie się upewnić, że chłopak stojący przede mną to nie wymysł mojego umysłu, spowodowany krążącym w moim organizmie alkoholem. Kiedy upewniłam się już, że przede mną stał prawdziwy Kendall Schmidt, niekontrolowany uśmiech wdarł się na moje usta.
— Znowu się spotykamy. — Odezwał się po dłuższej chwili, przerywając milczenie. Ze zdziwieniem zauważyłam, że tęskniłam za dźwiękiem jego irytującego głosu. — W końcu będę mógł poznać twoje imię. — Dodał siadając obok mnie, a ja pokręciłam głową z rozbawieniem.
— Jestem pewna, że przez ten miesiąc nie mogłeś spać, bo wciąż zadawałeś sobie pytanie: kim do cholery była ta wariatka.
— Mniej więcej tak właśnie było. — Zachichotał. — Swoją drogą, miałem nadzieję, że tylko mnie obdarowywałaś złośliwymi komentarzami, a tu taka niespodzianka.
— Wybacz. Nie mogłam pozwolić poczuć ci się wyjątkowo. — Odparłam, z trudem powstrzymując uśmiech cisnący mi się na usta.
Patrzyłam, jak śmiejąc się, kręci głową, co przypomniało mi nasze pierwsze spotkanie, podczas którego ciągle tak robił. Przyłapałam się na tym, że mierzę go wzrokiem, chcąc zauważyć choćby najmniejszą zmianę, jaka w nim zaszła podczas tego miesiąca.
— Gdzie się podziało pasemko, na twojej grzywce?
Chłopak zrobił zdziwioną minę, aby po chwili wybuchnąć śmiechem, przeczesując dłonią swoje włosy, które całkowicie przejęły moją uwagę.
— Stwierdziłem, że czas coś zmienić. — Powiedział w końcu, puszczając do mnie oczko, na co przewróciłam oczami i pociągnęłam łyk ze szklanki stojącej na barze.
Westchnęłam przeciągle, aby po chwili uwięzić wargę między zębami, całkowicie ignorując fakt, że właśnie zrujnowałam szminkę znajdującą się na moich ustach.
Nie wiem dlaczego, ale nie miałam najmniejszej ochoty wyjawić mu tego, jak mam na imię. Wydawało mi się, że wtedy nasza znajomość — jeśli w ogóle można tak nazwać te relacje między nami — przestanie być taka wyjątkowa, jak była dotychczas.
— Zoey. — Mruknęłam, wlepiając wzrok w swoje ręce, które bawiły się szklanką do połowy przepełnioną kolorowym płynem.
— Dobra, a teraz powiedz mi, jak naprawdę się nazywasz.
Zdziwiona, uniosłam głowę do góry, patrząc z niedowierzaniem na roześmianą twarz Schmidta, który ani razu jeszcze nie spuścił ze mnie wzroku.
— Dlaczego uważasz, że to nie jest moje prawdziwe imię? — Zapytałam, w końcu odzyskując rezon. Brnęłam w to dalej, chodź w głębi duszy wiedziałam, że jestem na straconej pozycji.
— Umiem wyczuć, kiedy ludzie kłamią, Słońce.
Prychnęłam.
— Nie nazywaj mnie tak. — Wysyczałam przez zaciśnięte zęby, co skwitował chichotem.
— Więc powiedz, jak masz na imię.
Jęknęłam i niewiele myśląc, przysunęłam szklankę do ust, wypijając jej całą zawartość w paru łykach. Odstawiłam puste naczynie i spojrzałam mu prosto w oczy, aby wyrzucić z siebie jedno słowo i wstając z krzesła zniknąć w tłumie.
— Mia.




Biegałam po całym mieszkaniu w samej bieliźnie, nerwowo szukając jakiś czystych ubrań, które mogłabym założyć i w końcu wyjść z domu do umówionego miejsca. Kiedy w końcu wcisnęłam na siebie względnie czyste, czarne spodnie z wysokim stanem i białą koszulkę na ramiączkach, na którą zarzuciłam skórzaną kurtkę, złapałam za torbę i obiecując sobie w myślach, że zaraz po powrocie do domu zrobię pranie, wyszłam z mieszkania. Szybko zbiegłam po schodach na parter, nerwowo zerkając na zegarek w telefonie.
Śpieszyłam się na tyle, że chłopaka stojącego przed moją kamienicą zauważyłam dopiero wtedy, kiedy na niego wpadłam.
Ze zdziwieniem zarejestrowałam, że czyjeś dłonie oplatają mnie w tali, a moja klatka piersiowa całkowicie przylegała do torsu tej osoby. Niepewnie uniosłam głowę do góry, zaciągając się przy okazji znajomą wonią perfum, aby po chwili patrząc w roześmiane tęczówki, które mogły należeć tylko do jednej osoby.
— Kendall? — Spytałam zdziwiona, wciąż nie bardzo rozumiejąc sytuacji, w której się znalazłam. — Co ty tu robisz?
— Aktualnie? Przytulam naprawdę ładną dziewczynę, która wczoraj ode mnie uciekła. Swoją drogą, poczułem się dogłębnie zraniony.
Po słowach, które opuściły jego usta, zdałam sobie sprawę z tego że wciąż stoję w jego ramionach, z których momentalnie się wplątałam, powodując tym samym śmiech chłopaka, który nawet nie starał się ukryć swojego rozbawienie z zaistniałej sytuacji.
— Bardziej chodziło mi o to, co robisz pod moim blokiem. — Powiedziałam, przeklinając w myślach rumieńce, które pojawiły się na moich bladych policzkach.
— Jak to co? Czekam na ciebie. — Oznajmił takim tonem, jakby to była najbardziej normalna rzecz na świecie, na co mimowolnie przewróciłam oczami.
— Miło z twojej strony, ale śpieszę się i... o cholera. Jestem naprawdę spóźniona.
Ruszyłam przed siebie, całkowicie ignorując chłopaka, który jednak nie dał się tak łatwo spławić i dogonił mnie w kilku krokach, aby złapać mnie za rękę, tym samym mnie zatrzymując.
— O nie. Nie dam ci uciec po raz kolejny. Doceń fakt, że stałem po tą głupią kamienicą całą godzinę, czekając aż łaskawie z niej wyjdziesz i poświęcisz mi przynajmniej 5 minut twojego czasu. Nie odpuszczę tak łatwo.
— Ale kiedy ja naprawdę się spieszę! — Jęknęłam, mając nadzieję, że to go przekona i w końcu da mi spokój, jednak widząc determinację przepełniającą jego oczy, wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. W myślach analizowałam wszystkie możliwe pomysły, aby szybko się go pozbyć i ruszyć do pracy, ale we wszystkich z nich pojawiały się rozwiązania siłowe, a tego chciałam uniknąć. — Kendall, słowo daję. Chciałabym ci poświęcić to 5 minut, ale dziś nie mogę. — Wykrzyknęłam, próbując wyrwać się z jego uścisku i ruszyć w dalszą drogę, ale chłopak ani na chwilę nie puścił mojej dłoni.
— W takim razie, masz wielki problem do rozwiązania, bo nie mam zamiaru cię puścić. — Powiedział, na co przeklęłam siarczyście.
Zagryzłam wargę, ponownie analizując całą sytuację, z której istniało tylko jedno wyjście. Westchnęłam przeciągle, patrząc spod byka, na uśmiechniętą twarz chłopaka.
— Chcesz spędzić ze mną czas, tak? — Kiwnął głową. — Nie ważne gdzie to będzie? — Przytaknął z lekkim wahaniem, na co uśmiechnęłam się złośliwie. — W porządku. Pojedziesz ze mną do pracy. — Mruknęłam, przewracając oczami.
— Tak! Wiedziałem, że w głębi duszy nie możesz beze mnie żyć! — Prychnęłam pod nosem, dając się zaprowadzić do jego samochodu.
Kendall, jak na dżentelmena przystało, otworzył przede mną drzwi czarnego BMW, aby po chwili okrążyć samochód i usiadł na miejscu kierowcy.
— Och. — Zaczęłam zapinając pas, aby po chwili zerknąć na niego ze złośliwym uśmiechem na twarzy — Mam nadzieję, że nie boisz się krwi i igieł.




Od ponad godziny, dobry humor nie opuścił mnie ani razu.
Po części, było to spowodowane moją pracą, którą kochałam nad życie, a po części przez Kendalla, który kiedy tylko dowiedział się, że jestem pielęgniarką, a dzisiaj będę pobierać krew od ochotników, zbladł, nerwowo przełykając ślinę. Jego reakcja rozbawiła mnie na tyle, że moje dobre samopoczucie nie opuszczało mnie jeszcze do końca dnia.
Podczas gdy ja zajmowałam się wbijaniem igły ze strzykawką, w żyły, chłopak który kategorycznie odmówił patrzenia na krew, rozdawał honorowym dawcom krwi tabliczki czekolady.
Uśmiechnęłam się, widząc małego chłopca, który w skupieniu przyglądał się jak dezynfekuję miejsce, w które zaraz wbiję igłę w rękę jego taty.
Przywołałam go ruchem głowy do siebie, co niechętnie zrobił.
— Dlaczego pani to robi? — Zapytał, a ja posłałam mu szeroki uśmiech.
— Krew, którą odda twój tato, w przyszłości może uratować komuś życie. Właśnie dlatego to robię. — Powiedziałam, biorąc do ręki igłę, z doczepionym do niej woreczkiem, do którego miała zlecieć krew.
— Czy będzie to boleć? — Zadał kolejne pytanie, z lekkim strachem w głosie.
— Tylko przez chwilę. Ale nie musisz się martwić. Twój tata wygląda na naprawdę odważnego faceta. Nic mu nie będzie. — Powiedziałam, wbijając igłę w jedną z żył mężczyzny, który uśmiechał się pobłażliwie do swojego synka.
— Mój tata jest bardzo odważny! — Zachichotałam cichutko, widząc, jak chłopczyk staje obok ojca i patrząc na niego z uwielbieniem w oczach. — Nie bolało cię to tatku, prawda?
— Ani trochę. — Odparł mężczyzna, przyciągając do siebie chłopca i czochrając mu ciemne włosy.
— Widzisz? Mówiłam ci. Proszę mnie zawołać, jeśli coś byłoby nie w porządku. — Zwróciłam się do mężczyzny, który pokiwał głową i zajął się rozmową z synem.
Kiedy odeszłam, ściągnęłam z rąk jednorazowe rękawiczki, które wrzuciłam do kosza i zerknęłam w stronę Kendalla, który wręczał właśnie kolejną czekoladę.
Bijąc się z myślami, włożyłam ręce do tylnych kieszeni spodni i niespiesznym krokiem ruszyłam w jego stronę. Chłopak, kiedy tylko zdał sobie sprawę, że idę w jego stronę, posłał mi szeroki uśmiech i ponaglił mnie ruchem głowy, na co przewróciłam oczami, ale mimo wszystko przyspieszyłam kroku.
Kiedy w końcu dotarłam do miejsca, przy którym stał, oparłam się biodrem o stół, przyglądając się, jak chłopak ukradkiem rozpakowuje jedną z czekolad i podsuwa mi ją pod nos.
— O ile mi wiadomo, nie zasłużyłam na nią. — Powiedziałam, ale mimo wszystko wzięłam kawałek, który od razu włożyłam do ust, rozkoszując się smakiem rozpływającej się w ustach czekolady.
— Pracujesz w takim skupieniu, że powinnaś ją dostać tak samo, jak ci ludzie oddający krew. — Odparł, zatapiając zęby w słodkości.
— W takim razie, dlaczego jesz moją czekoladę? — Zapytałam z rozbawieniem, na co przewrócił oczami. — Ej! To mój gest!
— Co twoje, to moje. — Zaśmiałam się, kiedy pokazał mi język, aby chwilę później wpakować do ust kolejne kostki czekolady.
— W takim razie, mogę wziąć sobie twoje auto?
Z rozbawieniem zauważyłam, jak chłopak po usłyszeniu moich słów, prawie się dławi. Kiedy tylko się uspokoił, posłał mi przerażone spojrzenie.
— Wszystko tylko nie samochód. Za bardzo go kocham, żeby oddać go w twoje ręce.
Prychnęłam pod nosem, słysząc jego wypowiedź i wlepiłam wzrok w swoje paznokcie, które swoją drogą, błagały abym w końcu się nimi zajęła.
— Musisz znaleźć sobie dziewczynę.
Myślałam, że po wypowiedzeniu tych słów, chłopak parsknie śmiechem i zacznie mówić o tym, że nie wierzy w miłość. Jednak nie doczekałam się żadnej reakcji z jego strony. Niepewnie uniosłam wzrok znad swoich rąk, aby zauważyć przed sobą, twarz Schmidta, znajdującą się w niewielkiej odległości od mojej.
Z trudem przełknęłam ślinę, tonąc w jego zielonych oczach, które zdawały się całkowicie mnie pochłaniać.
— Kto powiedział, że już jej nie znalazłem? — Spytał szeptem, kładąc swoje ręce po obu stronach moich bioder, opierając je o blat stołu, o który się opierałam.
— A znalazłeś? — Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, w duchu gratulując sobie, że się nie zająknęłam.
Kendall zamiast odpowiedzieć na moje pytanie, całkowicie zmniejszył dzielącą nas odległość i niespodziewanie złączył nasze usta w pocałunku pełnym namiętności, który zaparł mi dech w piersiach.
Nie mam pojęcia, jak długo się całowaliśmy. Kiedy jego wargi spotkały moje, czas całkowicie przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Liczył się tylko on i jego usta znajdujące się na moich. Nie chciałam, żeby ta chwila się kończyła, jednak kiedy moje płuca zaczęły domagać się powietrza, byłam zmuszona do przerwania pieszczoty, co chłopak przyjął nie kryjąc swojego niezadowolenia.
Mimo to, nie odsunął się całkowicie. Oparł swoje czoło o moje, spoglądając mi w oczy. Nasze urywane oddechy mieszały się w jeden, a uśmiechy błądzące po twarzach, świadczyły tylko o jednym — w końcu odnaleźliśmy swoje bratnie dusze.
— Gdzieś ty była, przez całe moje życie, Mia? — Spytał, aby po chwili złożyć krótki pocałunek na mojej głowie.
— Jak to gdzie? Ukrywałam się przed tobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Kordelia| WioskaSzablonów | X | X | X |.