- Mamo, wychodzę! – Krzyknęłam i wyszłam z domu, ściskając w dłoniach smycz, a mój labrador posłusznie podreptał za mną. – To jak, Atos, do parku czy szukamy czegoś nowego? – Spytałam psa, dobrze wiedząc, że mi nie odpowie. – Okey, machasz ogonem, czyli idziemy do parku. Ale przynajmniej nie mówię sama do siebie – prychnęłam i poprawiłam blond grzywkę, zaczesując ją jeszcze bardziej na bok. – Jak nie znajdę przyjaciółki, to zeświruję – mruknęłam.
Szarpnęłam za smycz i oboje z Atosem pobiegliśmy naszą codzienną, zwyczajową trasą, która była już do znudzenia znajoma. Wiedziałam, że w końcu będę musiała wymyślić coś nowego. Ale mimo iż mieszkałam w Los Angeles od trzech tygodni i biegałam codziennie, jakoś nie mogłam się zebrać, aby pozwiedzać i wyjść kawałek dalej niż do parku. A może po prostu nie chciałam?
- Chodź Atos – zatrzymałam się tuż przy ścieżce, która prowadziła do Krainy Zieleni, w której czułam się tak dobrze. Kucnęłam i odpięłam psu smycz. Polizał mnie po policzku i odbiegł kawałek. Usiadł i spojrzał na mnie wyczekująco. – No idę, idę. – Zaśmiałam się i ruszyłam truchtem. Pies zerwał się z miejsca i pobiegł przodem.
Nie, nie bałam się, że ucieknie. Atos był mądrym psem, a w dodatku takim małym „mamisynkiem”. Zawsze trzymał się blisko mnie i nikogo innego nie słuchał. Carlos, mój młodszy braciszek, który ma 8 lat, wciąż się skarży, że Atos go drapie. Wcale się nie dziwię. To znaczy, Atosowi. Bo Carlos to mały urwis i bardzo irytujące dziecko. Tatę słucha tylko, gdy ten daje mu kawałek kiełbasy, czy inny rarytas z kanapki, obiadu, czy czegokolwiek. A mama to już całkiem inna bajka. Krzyczy, szantażuje, stara się, a on i tak nigdy jej nie słucha, ani nie reaguje na żadne słowa.
Skręciłam w jedną z alejek. Biegłam między dębami, obok minęłam mały stawek z kaczkami. Atos podbiegł do nich i jedną trącił nosem. Zaśmiałam się i nie czekając na psa, biegłam dalej. Od dwóch lat dbałam o formę. Za dwa tygodnie idę do nowej szkoły i chcę się dostać do szkolnej drużyny piłkarskiej. Oglądałam z tatą mecze odkąd pamiętam.
- Atos? – Obejrzałam się do tyłu, ale nie zobaczyłam go nigdzie. Przystanęłam i okręciłam się wokół własnej osi. – Atos!?
Usłyszałam szczekanie oraz… krzyk? Pisk? Pobiegłam w jego kierunku i stwierdziłam w drodze, że to nie pisk. To śmiech. Zatrzymałam się przy drzewie, nie wiedząc, gdzie tym razem iść. Rozejrzałam się i moim oczom ukazał się widok dwóch chłopaków, opierających się o siebie. Jeden podtrzymywał drugiego i oboje śmieli się w najlepsze, patrząc w kierunku, który zasłaniały mi drzewa. Czyżby Atos coś zrobił?
Pobiegłam tam i ujrzałam komiczny, a zarazem zadziwiający widok. Wśród kilku wierzb było małe oczko wodne, a w nim… blondyn, całkowicie przemoczony. Siedział tyłkiem w oczku, a na nim usadowił się mój labrador, liżąc go jęzorem po całej twarzy, od brody po czoło. Jedynie nogi chłopaka wystawały spoza płytkiej wody i leżały na trawie. Zasłoniłam usta dłonią, próbując hamować śmiech, a drugą podtrzymywałam się jednego z drzew, aby nie upaść. Chłopak rękoma odpychał Atosa, śmiejąc się jednocześnie.
- Piesku no, złaź ze mnieee… No już, nie liż mnie. – Powtarzał w kółko, a ja chichotałam w najlepsze.
Zrezygnowany blondyn oparł się na dłoniach i czekał, aż pies sam przestanie. Z lekka mu współczułam. Atos najwyraźniej bardzo go polubił. A jeśli tak się dzieje, potrafi być bardzo upierdliwy, zupełnie jak Carlos. Ale Carlos gryzie i szczypie, a nie liże. Chłopak śmiał się głośno, a ja myślałam tylko o tym, jak pięknie brzmi jego śmiech. Nagle jednak blondyn spojrzał wprost na mnie.
- Atos! Zostaw. No chodź – klepnęłam dłonią kilka razy w udo, przywołując psa do siebie. – Nie, stój! – Zawołałam w chwili, gdy zorientowałam się, że jest w zbyt skocznym nastroju i tym razem chce skoczyć na mnie. – Jesteś mokry! – Zaśmiałam się. – I nie tylko ty. Spójrz, co zrobiłeś. Bądź teraz grzecznym pieskiem i przeproś pana – mówiłam rozbawiona, a labrador opuścił pysk i podszedł niepewnie do chłopaka, który dalej siedział w sadzawce. Położył się przy jego nogach i trącił nosem czarnego vansa. Zachichotałam ponownie.
Poszłam za przykładem mojego małego przyjaciela i podeszłam do blondyna, wyciągając w jego stronę dłoń.
- Pomóc ci? – Zapytałam, dalej powstrzymując się przed wybuchem śmiechu. – Albo nie. Fuj, jesteś mokry.
- A ty spocona – odegrał się, wskazując palcem na mój sportowy stanik adidasa i czarne spodenki.
- Ja biegałam – odcięłam mu się.
- A ja wylądowałem w oczku wodnym – zaśmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu.
Podniósł się do góry, a cała woda ściekła po nim, sprawiając, że nie wytrzymałam i nawet przyciskanie dłoni do ust nic mi nie dało. Roześmiałam się głośno, lekko mrużąc oczy.
- Takie śmieszne? – Uniósł do góry brew, lecz po jego oczach widziałam, że jest rozbawiony, a nie zły. – Kendall jestem – wyciągnął do mnie mokrą dłoń.
- Camila – uścisnęłam ją. – Przepraszam za niego, pierwszy raz mu się zdarzyło kogoś… hm… zaatakować. – Uśmiechnęłam się lekko.
- Nic się nie stało. Nieźle rozbawił moich przyjaciół – wskazał dłonią na dwóch chłopaków, którzy wcześniej zwrócili moją uwagę. Teraz oboje siedzieli na ławce, trzymając się za brzuchy i ciężko oddychając, wciąż jednak cicho chichocząc pod nosem. – Wisisz mi za to kawę – pogroził mi palcem. – Znajdziesz mnie zapewne na Skate Parku za parkiem – uśmiechnął się uroczo i podbiegł do kolegów, zostawiając mnie samą, z uśmiechem na ustach i mokrym psem.
- Biegniemy, Atos?
Zaszczekał w odpowiedzi i popędził w tylko jemu znanym kierunku, a ja nie czekając długo, pobiegłam za nim, z myślą, żeby niedługo odwiedzić Skate Park.
*
- Camila?
- Tak, mamo? – Spytałam, rzucając jej jedno spojrzenie, a później wracając do dalszego przeglądania zawartości szafy. Stałam przed nią w samym czarnym staniku i czarnych dresach, zwężanych w nogawkach, które zawsze zakładaliśmy na wyjazdy i mecze, w starej szkole. Lubiłam je i były wygodne.
- Gdzie idziesz? W tych dresach. Makijaż do dresów? – Zdziwiła się, a ja zarumieniłam lekko.
Przecież nie pójdę na Skate Park w spódniczce i szpilkach, zwłaszcza, że nawet nie lubię. Dresy od zawsze były nieodłączną częścią mnie, lub legginsy i obcisłe jeansy. A makijaż… nie był wcale mocny. Lekko pociągnęłam rzęsy tuszem i usta pomadką ochronną. Nic wielkiego i rzucającego się w oczy.
- Idę się przejść, mamo. Zwiedzić okolicę. – Odpowiedziałam i wybrałam białą koszulkę z rękawkiem, z nadrukowanymi dziwnymi zawijasami w odcieniach szarości. Wyjęłam z szafy szare vansy i założyłam je na nogi, a do kieszeni jeansów włożyłam telefon komórkowy i pieniądze. W końcu wiszę mu kawę, prawda? – Wychodzę.
Szybkim krokiem zmierzałam do parku, nie wiedząc, czemu aż tak się śpieszę. A jeśli go tam nie będzie? W końcu tamto wydarzenie miało miejsce tydzień temu. Może już o mnie zapomniał?
Zwolniłam i spokojnym krokiem przeszłam przez park. Lekko żałowałam, że nie zabrałam ze sobą bluzy, gdyż zaczynało się robić chłodno. Zwłaszcza, że był już wieczór, a za trzy, może cztery godziny się ściemni.
Po dość długim czasie, w końcu znalazłam wejście do Skate Parku i niepewnie rozejrzałam się dookoła. Było tam wielu chłopców, na deskorolkach, rolkach, bmx’ach. A także pełno dziewczyn w czarnych skórach, czarnych spodniach, czarnych wysokich butach i czarnych makijażach. Usiadłam więc na niskim murku, który okalał cały Skate Park. Przyglądałam się, nie wiedząc, czy w ogóle znajdę tu Kendalla.
- Cześć, nie widziałem cię tu wcześniej – odezwał się głos obok mnie, wyrywając mnie z zamyślenia i wgapiania się w wysokiego szatyna na rolkach, który zwinnie przeskakiwał z rampy na rampę.
- Mieszkam tu od niedawna – uśmiechnęłam się lekko do chłopaka z zielonymi włosami. Wyglądał na całkiem miłego, a na nogach miał czarne rolki. – Też tak jeździsz? – Wskazałam palcem na szatyna, którego wcześniej obserwowałam.
- Jasne, nawet lepiej – zaśmiał się. – Pokazać ci? – Już miałam mówić, że tak, że z chęcią to zobaczę, gdy przerwał nam głos, którego szukałam.
- Zjeżdżaj, Nick – roześmiał się Kendall, pojawiając się za nami.
- Już, już – odparł zielonowłosy i przybił piątkę z blondynem. – Wpadniesz potem za garaże? Cal coś ma.
- Sie zobaczy – uśmiechnął się chytrze Kendall i postawił obok ławki żółty bmx. Usiadł obok mnie i uśmiechnął się tak szeroko i szczerze, że całe to miejsce wydało się milsze, niż na początku. – Cześć, Camila.
- Cześć, Kendall.
- Więc przyszłaś…
- … bo wiszę ci kawę – zaśmiałam się lekko, a on przesunął się bliżej mnie.
- To co? Idziemy na spacer? – Uniósł brwi w rozbawieniu, a ja lekko przygryzłam wargę i pokiwałam nieśmiało. – Nick!!! – Krzyknął za oddalającym się chłopakiem, który jeszcze przed chwilą zajmował jego miejsce na ławce.
- Czego?
- Bmx!
Zielonowłosy jedynie kiwną głową na znak zgody i zaczął się wracać. Blondyn wyciągnął do mnie dłoń, którą przyjęłam i pociągnął mnie w tylko jemu znanym kierunku. Ja nie znałam tych terenów w ogóle, a on prawdopodobnie jak własną kieszeń. Dlatego pozwalałam mu się prowadzić i cieszyłam się, że nie puszczał mojej dłoni.
- Złożę się, że w życiu nie piłaś tak dobrej kawy, jak ta, którą za chwilę wypijemy. Ale spokojnie, dzisiaj ja płacę – mrugnął do mnie.
Okey, zapowiada się miły wieczór.
*
- Atos!! – krzyknął Kendall, spychając psa ze swoich kolan. – Camila, zabierz go – krzyknął z frustracją.
- Dramatyzujesz, poza tym…
- Poza tym co?
- Wiedziałeś na co się piszesz. Jestem z nim w pakiecie – powiedziałam i usiadłam obok niego na kanapie. Od razu objął mnie w pasie i pocałował w policzek.
Atos znów wskoczył na kolana mojemu chłopakowi i podstawił mu swój pysk pod nos, oczekując, że blondyn jego także uraczy buziakiem. Zaśmiałam się głośno.
- A to zazdrośnik – prychnął ze śmiechem Kendall. – Ale dziś buziaki należą do kogoś innego, kolego – dotknął palcem nos Atosa i nachylił się do mnie, złączając nasze usta razem, w słodkim i cudownym pocałunku, jednocześnie głaszcząc labradora po grzbiecie.
I takim oto sposobem, miałam przy sobie moje dwie największe miłości, a najpiękniejsze w tym było to, że tę drugą poznałam dzięki pierwszej.
_________
Hello, tęskniliście?
So, mam nadzieję, że się podobało. Tym razem chyba nie nawaliłam... :)10KOMENTARZY=NOWY IMAGIN!!!